Choć z pierwszych stron gazet nie schodzą dziś nagłówki o katastrofalnym zadłużeniu i kryzysie w Grecji, nie jest powiedziane, że kraj ten jako jedyny zafunduje strefie euro faktyczną „jazdę bez trzymanki”. Po niepowodzeniach Portugalii, Hiszpanii czy Irlandii, trudno nie zadawać sobie pytania: na kogo jeszcze przyjdzie kolej? Czy rozsądne jest wprowadzanie euro w czasach kryzysu? Republika Estońska, która przyjęła nową walutę z dniem 1 stycznia 2011 jak na razie w standardowych wskaźnikach ekonomicznych nie odstaje od wartości średnich europejskiej strefy walutowej.

Około 12 mln banknotów i 85 mln monet z mapą Estonii weszło w obieg w styczniu tego roku rozpoczynając dwutygodniowy okres wycofywania korony w tym kraju. Estonia jest drugą najmniejszą gospodarką Europy (zaraz po Malcie), ale pod względem fiskalnym – ze względu na szacowany pierwotnie na ten rok 4,4% wzrost PKB i zaledwie 8% dług publiczny – jedną z najbardziej stabilnych. Jej akcesja do strefy euro przyniosła ze sobą nie tylko nowe monety, banknoty i nowe ceny, ale dała też możliwość brania udziału w dużej politycznej grze, której reguły i jej dalszy przebieg nie są do końca znane.
Rewolucje w strefie euro
Francja i Niemcy zaprezentowały na początku tego roku tzw. „pakiet konkurencyjności” dla państw strefy euro, który zakłada większą koordynację polityki w dziedzinach, wchodzących w zakres kompetencji państw członkowskich. Wśród nich znajduje się m. in. kwestia opodatkowania przedsiębiorstw i ustalenia wieku emerytalnego. Chociaż obecnie to tylko projekt, a negocjacje będą kontynuowane, ogólny kierunek inicjatywy jest jasny: unia walutowa powinna przerodzić się także w sojusz polityczny. Przed Estonią postawione zostało trudne pytanie – czy poprze propozycje planu Merkel i Sarkozy’ego? Niemcy zamierzają bowiem określić w strefie euro maksymalną wysokość podatków i wieku emerytalnego, co dla Estonii, wg ich projektu, oznaczać będzie wzrost wieku emerytalnego oraz rezygnację z dotychczasowego zwolnienia z opodatkowania podatkiem dochodowym przedsiębiorstw w przypadku ich re-inwestycji.
Ekonomiści na czele z Paulem Krugmanem podkreślają, że unia walutowa potrzebuje do lepszego funkcjonowania również związku politycznego i plan ten ma logiczne przesłanki – integracja 17 członków strefy euro jest wszak łatwiejsza od integracji 27 państw, wśród których znajdują się np. wiecznie uparta Wielka Brytania i kilka nowych państw członkowskich. Problemem jest teraz, w jaki sposób zaprezentować estońskiemu społeczeństwu stanowisko Estonii i zgodę na ten nowy układ biorąc pod uwagę, że euro weszło w obieg w styczniu tego roku, a teraz – kolejne fundamentalne reformy?
Bezapelacyjnie należy podeprzeć się tym, że plany Niemiec są skierowane na udoskonalanie funkcjonowania strefy euro, choć z drugiej strony zawsze istnieje niebezpieczeństwo powstania „Europy dwóch prędkości” – państw lepszych i gorszych – tych z euro i spoza strefy. A to oznacza oddalenie się od ważnych partnerów handlowych – Litwy i Łotwy. Jeśli jakikolwiek inwestor będzie zastanawiał się nad inwestycją w krajach bałtyckich, to spośród „trzech sióstr” niewątpliwie wybierze Estonię. To też kolejny argument potwierdzający tezę, że Estonii bliżej jest do krajów skandynawskich niż do państw Europy Środkowo-Wschodniej.
Estoński profesjonalizm
Decyzja włączenia Estonii do unii walutowej została podjęta już w 2003 na drodze referendum krajowego w sprawie przystąpienia Estonii do struktur unijnych. Od tego zobowiązania nie da się uciec, można je co najwyżej odkładać w czasie i tak też stało się w przypadku Republiki Estońskiej – plany wcześniejszego wprowadzenia euro pokrzyżował kryzys ekonomiczny, który odcisnął się mocnym piętnem na stanie gospodarki. Mimo to kraj pozbierał się zaskakująco sprawnie, zwłaszcza w porównaniu do swoich bałtyckich sąsiadów. Zmiana waluty była też kluczowym zobowiązaniem premiera Ansipa po tym, jak kraj wpadł w recesję, dlatego też Estończycy bardzo profesjonalnie podeszli do kwestii wprowadzenia nowej waluty. Państwo stworzyło narodowy plan zmiany waluty. Oficjalna strona dotycząca euro do dziś udostępniona do przeglądu w internecie, przekonuje o słuszności wyboru i wyjaśnia przesłanki przyjęcia euro. By proces przebiegł bezboleśnie, Estończycy wydali i wydadzą na niego jednak ok. 15 milionów euro (15% kosztów pokryje Komisja europejska).
Optymistyczne statystyki
Na ile przekonani są o słuszności swojego wyboru sami Estończycy? Sondaże pokazują, że zasadniczo od początku tego roku poparcie dla euro wzrastało – „Bloomberg” donosi, że ok. 60% populacji popierało zmianę waluty (dla porównania w grudniu 2010 było ich 52%, w listopadzie – 54%). Według ankiety przeprowadzonej przez lokalnych ankieterów z Faktum&Ariko w dniach: 19 – 26.01.2011, tylko 36% respondentów opowiedziało się przeciwko wprowadzeniu euro (dla porównania – 39% w grudniu 2010). Największe obawy nadal wzbudza wzrost cen i obniżenie się poziomu życia, choć w opinii rzecznika prasowego jednej z sieci estońskich supermarketów – Anniki Vilu – wprowadzenie euro nie przyczyni się do spadku konsumpcji. Styczeń 2011 był nawet bardziej pomyślny niż styczeń 2010 czy 2009 roku. Estończycy potrafią się przystosować i nie pozwolić przy tym by euro zmieniło ich nawyki konsumpcyjne. Poparcie dla wejścia euro wzrosło zwłaszcza wśród 15-29-latków.
Na ile są to rzetelne dane – czas pokaże. Zerowy poziom inflacji w styczniu wykazywał, że ludzie nadal nie przyzwyczaili się do euro. Moim zdaniem zdolność konsumpcyjna nie zmniejszyła się do tej pory, bo w styczniu obowiązywał tzw. okres przejściowy – ludzie zamiast wymieniać pieniądze w kantorach woleli je wydać. Wszak na tym interesie najlepiej wychodzą oszuści – kantory oszukują na wymianie lub bezprawnie naliczają prowizję, zdarzają się kradzieże, w obiegu jest sporo fałszywych banknotów, bo ludzie nie potrafią jeszcze rozpoznać fałszywek.
Faktycznie poziom inflacji utrzymywał się na niezmienionym poziomie od grudnia do stycznia 2011. Kolejne wahania (choć niewielkie) zaobserwować można było w styczniu – o 0,7% i w marcu (0,8%). Zharmonizowane wskaźniki cen konsumpcyjnych (HICP) w tym kraju wynosiły odpowiednio: 5,5% – w lutym i 5,1% – w marcu, podczas gdy średnia wielkość tych wskaźników w strefie euro wynosiła: 2,9% – w lutym i 3,1% – w marcu. Ekonomiści twierdzą, że podobne zjawiska obserwowane były w każdej początkowej fazie funkcjonowania waluty europejskiej w nowych krajach strefy euro. Różnice w wielkości HICP nie powinny wzbudzać zbędnych niepokojów – szef Estońskiego Banku Centralnego, Dow Jones, uspokajał, że co roku w kwietniu wielkość inflacji w Estonii plasowała się na poziomie 5,4%. W tym samym czasie średni poziom inflacji w europejskiej strefie walutowej przyjmował wartość 2,8%.
Kto nie podziela entuzjazmu
Poparcie dla wprowadzenia euro spadło najbardziej wśród tych, którzy nie posiadają obywatelstwa Estonii – głównie mniejszość rosyjska i rosyjskojęzyczna. Większość z tych ludzi pamięta jeszcze czasy ZSRR i rabunkową wręcz wymianę rubli na korony. Dodatkowo, Rosjanom nie spodobało się jeszcze to, że Estonia przywłaszczyła sobie w konturach kraju zawartych na Estońskiej monecie euro, skrawek Rosji (część okręgu pskowskiego). Podchwyciły to szybko rosyjskie media, które sugerują, że błąd był zamierzoną prowokacją polityczną. Warto przypomnieć jednak, że obie strony sporu jedynie starały się osiągnąć porozumienie w sprawie wspólnej granicy, bo traktat graniczny do dziś nie został podpisany – funkcjonują granice umowne. Jeśli zaś przypatrzymy się dokładniej Estońskiej monecie euro to zauważymy, że faktycznie ani obecna granica umowna, ani granica przedwojenna nie została odwzorowana na rysunku. Estonia przybrała w tym niefortunnym zamyśle artystycznym nieco większe rozmiary, ale dla równowagi oddała Rosji część swoich ziem na południowym-wschodzie – mapa nie uwzględnia części regionu Setomaa, co wzbudza powszechne oburzenie mniejszości Setu, zamieszkującej te tereny.
Fantazje artystyczne w tym przypadku okazały się zabiegiem nietrafionym, gdyż sprawa nabiera charakteru emocjonalnego również pod tym względem, iż monety estońskie znajdą się w portfelach wielu Europejczyków poza granicami Estonii.
Cenowy zawrót głowy
Według danych głównego urzędu statystycznego Estonii, ceny konsumpcyjne w styczniu 2011 zwiększyły się średnio o 5,3% w porównaniu ze styczniem 2010 roku. Na wielkość indeksu cen usług i towarów konsumpcyjnych wpływ miał przede wszystkim 11,4% wzrost cen żywności i napojów niealkoholowych, który przyczynił się do wzrostu indeksu o połowę – 18,4% ustanowiły ceny nabiału, 11,9% – zbóż a 1/3 – warzywa, które zdrożały o 27% i świeże owoce – droższe o 23%. Oprócz tego odnotowany został 6,1% wzrost cen elektryczności i energii cieplnej oraz 12,7% wzrost cen paliw silnikowych. Ceny dostawców żywności również wzrosły średnio o 1,8%. Zwiększone ceny żywności i paliw najbardziej przyczyniają się do zwiększenia poziomu inflacji.
Zasadniczo wzrost cen nie był wydarzeniem nagłym, skokowym – sprzedawcy przygotowywali się do wprowadzenia euro już od zeszłego roku i ceny zaczęły wzrastać już w ostatnich kwartałach 2010 (np. warzywa średnio o 75%, mleko – 39%, kawa – 33%, masło 31%, chleb – ok. 25%). Stąd różnice między grudniem 2010 a styczniem 2011 nie są aż tak odczuwalne. Mimo wszystko na życie należy przeznaczyć o ok. 1/3 miesięcznych zarobków więcej niż w ubiegłych kilku latach.
Najbardziej wiarygodne byłoby przytoczenie sum ze standardowych rachunków sklepowych z przeciętnego tallińskiego hipermarketu. Ale co z tego, że liczby są zasadniczo niższe, kiedy za wynikiem stoi już nie EEK tylko ?. Łatwo ulec złudzeniu, że płaci się mniej dopóki nie dokona się odpowiedniej kalkulacji (choć na rachunkach do tej pory dołączona jest finalna kalkulacja również w koronach). Wiadomo też, że jeśli człowiek poszuka, to znajdzie i tańsze produkty, ale ile czasu można żywić się wyrobami z najniższej półki?
Być może dlatego zwiększyło się wśród mieszkańców Tallina zainteresowanie robieniem zakupów na tzw. ‚ruskim markjetje’ – co najmniej do marca, ceny na tekturowych kartonach widniały jeszcze w koronach, a przeliczenia dokonywali sami sprzedawcy za pomocą zwykłych kalkulatorów. Swoją drogą – biznes się kręci, bo na takim rynku można znaleźć dosłownie wszystko – od nieśmiertelnych ruskich walonek, mięsa krowy krajanej na oczach klientów, zabytkowych Zenitów, starych wojskowych mundurów, kufajek, samowarów, aż po stosy radzieckich paszportów i legitymacji partyjnych czy miedzianych posążków Lenina. Raj dla turystów i kolekcjonerów staroci, a z pewnością – jedno z tańszych miejsc do zaopatrzenia się w produkty pierwszej potrzeby.
Bilet w jedną stronę?
Mimo wygłaszanych przez Komisję Europejską słów uznania dla Estonii za płynną zmianę waluty w obiegu nie zapowiada się, by strefa euro prędko przyjęła do swojego grona kolejnego nowego członka. Grecki kryzys jak i problemy zadłużenia Irlandii, Hiszpanii i Portugalii zadecydowały jednoznacznie o tym, że prestiżowy klub jeszcze długo będzie składał się z 17 państw członkowskich. Sama Estonia, wyciągając wnioski z przypadku greckiego, jeszcze wiosną zapowiadała poważne cięcia budżetowe i rezerwy finansowe na ewentualne ciężkie czasy. Póki co, estońscy przedsiębiorcy cieszą się tym nietrwałym szczęściem – tańsze inwestycje, bezpieczeństwo kursowe, łatwiejsze kontakty z partnerami zagranicznymi, czego chcieć więcej?
Cytowany już wcześniej laureat ekonomicznego Nobla – Paul Krugman, napisał na swym blogu, że przyjęcie euro jest dla Republiki Estońskiej „symbolicznym przekształceniem się tego kraju z sowieckiej prowincji w dobrego obywatela UE, lecz że koszty tego przedsięwzięcia będą dla gospodarki wysokie”. Miejmy nadzieję, że wstąpienie do strefy euro nie okaże się dla Estonii wykupieniem biletu na rejs Titanikiem.
