Civility… uprzejmość, grzeczność, kurtuazja… Dziś, wraz z teoretykami i praktykami, przepracowujemy ją w dziedzinie u nas niemal nieznanej, w której bodaj ostatnim silnym głosem były słynne słowa Władysława Bartoszewskiego „Warto być przyzwoitym”. Bo przecież o to chodzi… w etyce rządu.
„Nie śpij, gdy inni mówią, nie siadaj, gdy inni stoją, nie mów, kiedy powinieneś milczeć, nie idź, gdy inni się zatrzymują” – powiada Zasada 6. Brzmi bardzo prosto, prawda? Albo ta – Zasada 14. – „Nie odwracaj się plecami do innych, zwłaszcza podczas rozmowy”. Oczywiste. Na pozór. Póki nie odwrócimy się po raz pierwszy, póki nie wybuchniemy złością, póki pierwszy raz nie trzaśniemy drzwiami. W domu, w domu, który – na użytek wspólnoty – nazywamy państwem. To tylko niewielkie przykłady Zasad uprzejmości (The Rules of Civility), zbioru 110 zasad, które jako czternastoletni młodzieniec wziął na warsztat George Washington, zwany przez niektórych ojcem narodu amerykańskiego, pierwszy prezydent Stanów Zjednoczonych, patrzący na pokolenia swych późnych „synów” z każdego banknotu jednodolarowego. Są i tacy, co powiedzą (choć nieco na wyrost) „ojciec demokracji”. Tu… ledwie nastolatek, któremu zachciało się tłumaczyć z języka francuskiego zbiór, powstałych w XVI wieku reguł, obowiązujących w towarzystwie, a także we wszelkiego rodzaju sytuacjach formalnych. Każdym towarzystwie. Bo to kształtuje charakter, nadaje szlif, co dziś przydałoby się niejednemu. Civility… uprzejmość, grzeczność, kurtuazja… Dziś, wraz z teoretykami i praktykami, przepracowujemy ją w dziedzinie u nas niemal nieznanej, w której bodaj ostatnim silnym głosem były słynne słowa Władysława Bartoszewskiego „Warto być przyzwoitym”. Bo przecież o to chodzi… w etyce rządu.
Poruszając się w obrębie zagadnień praktycznej filozofii polityki, a tak naprawę w obszarze polityk jako takiej, często natrafiamy na problemy gdzie proponowane przez nie rozwiązania okazują się niewystarczające. Dla rozwiązywania konkretnych problemów i udzielenia odpowiedzi na coraz bardziej palące pytania zdaje się potrzebować czegoś więcej tradycyjne narzędzia i przypisany do tej dziedziny aparat pojęciowy. By sprostać wyzwaniom współczesności, by odnaleźć się w zapętlających się stanowiskach, opiniach czy w końcu działaniach, powinna ona sięgać po etykę rządu, która zdaje się proponować szczegółowe recepty na dobrze opisane w swej dziedzinie problemy. Dopiero splot tych dwóch pozwala dostrzec znaczenie etyki w dziedzinach takich, jak obywatelstwo, konflikt interesów na linii rząd obywatel, lobbing, przejrzystość działań rządu, etyczne aspekty układania i uchwalania budżetu państwa, czy w końcu w prowadzenie kampanii wyborczej. Bo tak, w każdej z tych dziedzin nie tylko możliwa czy potrzebna, co wręcz konieczna jest taka właśnie etyka praktyczną. Konieczne są – co dobitnie pokazują również pytania i zadania z ostatnich kilku miesięcy pandemii – rozwiązania oparte na konkretnych, ba, czasem prostych, a niegdyś rozumianych same przez się, wartościach. Takich obszarów, gdzie polityka napotyka etyczne wyzwania jest oczywiście więcej, a każdy z nich może/powinien być rozpatrywany w trzech generalnych kategoriach – w dziedzinie samej polityki (gdzie rozważamy podejmowanie konkretnych, ale etycznych decyzji), w obowiązujących procedurach (czyli zespole konkretnych praw i zobowiązań, których należy przestrzegać w szeroko rozumianej służbie publicznej) oraz w odniesieniu do przyjmowanych taktyk i strategii.
Dość pesymistycznie patrzymy na to, co jest. A jednocześnie, pytani o wartości, często wzruszamy ramionami. No bo… niby jak miałaby one zagościć w polityce. Jak pchać się z nimi w obszar, który dość powszechnie uznaje się za wyzuty tego rodzaju myślenia czy wprost zdemoralizowany. Kłamstwo – w przekazie dnia, fundowanym już od śniadania. Manipulacja – w stałej ofercie, tak skuteczna, że „kupi” ją niemal każdy, nie trzeba nawet wyprzedaży. Niedomówienia – na każdy dzień, w ofercie „lunchowej”. Propaganda – na sutą, medialną kolację. Sztuczność – na deser. I jeszcze przemilczenia prawdy… co uderzają do głowy niczym kiepskiej jakości wino. Gdzie tu miejsce na wartości, gdy „odbiorca” zdaje się syty, a sami głoszący ów świat absurdu własnymi niegodziwościami… nażarci, jeśli nie pijani? A jednak coś się zmienia… Bo gdzieś spod warstw kurzu i gruzu, do świata polityki, także pytaniami samych obywateli, zaczyna się „dobijać” owo wołanie o przyzwoitość. Stanisław Jerzy Lec powiadał w prawdzie, że „fotel władzy nie jest robiony na miarę głowy”, ale… można by spróbować.
Takie próby upatruję właśnie w etyce rządu. Jeśli – za Timothym Snyderem – powiemy: „Pamiętaj o etyce zawodowej. […] Trudno jest zniszczyć państwo prawa bez prawników lub urządzić procesy pokazowe bez sędziów”, to podobnie powinniśmy myśleć o politykach. I nie mówię wcale, że z miejsca dokonamy, na całej scenie politycznej, bez wyjątku, od samego dołu do samej góry, jakiejś wielkiej rewolucji. Ale każda podróż zaczyna się przecież od pierwszego kroku. Zaś możliwości uczynienia takiego jest aż nadto. Etyka rządu daje na to szanse przynajmniej w kilku kategoriach.
***
Pierwszą z nich jest polityka (tu: policy), pojmowana jako sposoby etycznego podejmowania decyzji w najistotniejszych kwestiach. Ważne są tu przede wszystkim podstawy procesu podejmowania decyzji. Przykłady? Najczęściej wskazuje się tu rzecz dość (wydawałoby się) przejrzystą czyli wszelkiego rodzaju kwestie związane z opracowaniem budżetów – czy to na poziomie lokalnym czy krajowym. Tak jak „konstytucja państwa powinna być taka, by nie naruszała konstytucji obywatela” (znów Lec), podobnie w wersji idealnej życzylibyśmy sobie, aby budżet odwzorowywał wartości, jakie istotne są dla danej wspólnoty, a jednocześnie nie przyczyniał się do łamania podstawowych praw i wolności każdego człowieka, pogłębiania wykluczeń czy podziałów społecznych. Oczywiście kwestie takie dużo łatwiej realizować na przykład w budżetach obywatelskich, gdzie – w ramach zaproponowanych projektów – sami podejmujemy decyzję o takim a nie innym podziale pieniędzy, przydzieleniu środków budżetowych na realizację wskazanych inwestycji, które danej wspólnocie wydają się najbliższe/najpotrzebniejsze. Łatwiej również budować tego rodzaju budżet dla wspólnot mniejszych – gmin czy miast, które konkretne kwoty (podążając ścieżką potrzeb) będą lokować w odpowiadającym tymże obszarom. Jasne, i tu nie jest prosto. Zawsze pojawiają się pytania: jakie dziedziny są priorytetowe (i dlaczego); gdzie trzeba dokonać cięć (i dlaczego); jakie programy/projekty zyskają finansowanie (i dlaczego). To są, a przynajmniej powinny być decyzje uwzględniające również aspekt etyczny. Nie możemy oczywiście pominąć czynnika ekonomicznego, opłacalności danych inwestycji itp., ale tu nawet utworzenie parku, a nie stworzenie kolejnego parkingu, decyzja o wstrzymaniu wydawania pozwoleń na budowę np. w korytarzach powietrznych miasta, decyzja o zaniechaniu pozwolenia na budowę kolejnej galerii handlowej, powalająca – dla przykładu – na ochronę lokalnej przedsiębiorczości, wydatkowanie pieniędzy na ścieżki rowerowe, ogrody kieszonkowe, siłowanie na wolnym powietrzu czy programy integracji seniorów… jest decyzją o charakterze etycznym. Pytamy co i dlaczego jest dla nas ważne, gdzie są priorytety? Tu budżet oznaczać ma nie tylko wzrost ekonomiczny, ale także wzrost w dziedzinie wartości, a wśród tych znajdziemy również lepsze samopoczucie, zdrowie czy „poczucie godności” obywateli/członków danej wspólnoty. Pierwsze zadanie w tej dziedzinie nie jest aż tak skomplikowane: dokładać starań by decyzje budżetowe były etyczne, to znaczy: odpowiedzialne, nastawione na interes społeczny, a nie na realizację partyjnych/partykularnych celów. Na początek… mniej kolesiostwa…
***
Kategoria druga, proces (process), rozumiany jako unikalny zestaw obowiązków i zobowiązań/powinności (duties and obligations), które w sposób rozumny i odpowiedzialnych powinno się zakładać wchodząc do służby publicznej. Zadania dla każdego lidera, ba, dla każdego, kto w jakikolwiek sposób chce zbliżyć się do spraw związanych z życiem i funkcjonowaniem wspólnoty społeczeństwa, państwa. Zestaw, jaki powinno się zakładać, w jaki powinno się wierzyć na każdym poziomie tego zaangażowania – począwszy od wspólnoty osiedlowej/dzielnicowej, aż po poziom ogólnokrajowy. Małymi krokami. Skoro jako członkowie społeczności dajemy innym jej członkom (tu już osobom publicznym czy politykom) mandat do działania w naszym imieniu, to przynajmniej chcielibyśmy spodziewać się, że będą oni działali wedle ściśle określonych wartości, które i my jesteśmy w stanie uznać za swoje własne. Mowa tu nie o katalogach szczegółowych rozwiązań, jakie ta czy inna grupa chciałaby stosować dla rozwikłania danego problemu, ale o tym, na co jako ludzie rozumni jesteśmy w stanie się zgodzić Na przykład, że w swoich działaniach będą mieli na uwadze dobro wspólne i przedłożą je ponad partykularne, tudzież partyjne interesy. Ufamy, że będą dobre gospodarować finansami publicznymi i dbać o majątek, który wspólnie określamy jako skarb państwa. Czyli – de facto – że będą dobrymi gospodarzami troszczącym się o dobro i własność każdego z nas. Do tego przecież – historycznie i filozoficznie rzecz ujmując – do tego właśnie ich wynajmujemy.
Jakież to wartości? Na początek lojalność – taka, która potrafi przezwyciężać konflikt interesów, do jakiego wcześniej czy później dochodzi w polityce, gdy przychodzi jednostce postawić interes publiczny ponad swój własny/partyjny. Tu pytamy wobec kogo polityk ma być lojalny? W wersji idealnej, wobec wyborcy. Dalej przychodzi uczciwość (fairness) rozumiana w pierwszym rzędzie jako bezstronność (impartiality), którym towarzyszy obowiązek zachowania się w sposób godny i pamiętania o godności innych uczestników życia publicznego. Idzie to przede wszystkim o równe traktowanie wszystkich członków społeczności/wspólnoty. Owi wybrani na urząd winni kierować się interesem wszystkich, a nie tylko tych, którym zawdzięczają swoją polityczną pozycję. Mają być dla wszystkich. Służyć wszystkim, nawet tym za którymi nie przepadają. Działania, jakie prowadzą winna cechować odpowiedzialność (accountability), a także transparentność, jaką zapewniać ma choćby stała łączność z wyborcami, organizowanie spotkań i debat publicznych, prezentacja projektów aktów prawnych i ustaw, a także utrzymanie otwartego dostępu do dokumentów, ustaw, projektów, raportów – słowem wszystkich dokumentów poza tymi, które klasyfikowane są jako tajne. Przy czym owa przejrzystość działań powinna cechować wszystkie podmioty życia publicznego. Pozostaje coś jeszcze, uprzejmość (civility)… a w niej choćby nie okazywanie radości z nieszczęścia kogoś innego, chociaż był wrogiem (Zasada 22.); dostosowanie swoich zachowań do miejsca (Zasada 42.); nie używanie przekleństw ani zniewag (Zasada 49.); niewypowiadanie słów krzywdzących, ani poważnych szyderstw z nikogo, chociażby drugi dawał ku temu okazje (Zasada 65.); nie upieranie się przy własnej opinii (tylko dlatego, że jest „moja”, Zasada 69.). Czy w końcu: „Pomyśl, zanim przemówisz” (Zasada 73).
***
W reszcie kategoria trzecia, polityka (w sensie politics), obejmująca dążenia, w tym osobiste aspiracje, związane z kandydowaniem na dany urząd (i dalej, z utrzymaniem go). To nie tylko dobrze określone cele, ale również sposoby ich realizacji/prowadzenia działań. Przykładem jest tu możliwość prowadzenia efektywnej, a jednak etycznej kampanii wyborczej. Marzenie ściętej głowy? Niekoniecznie. Bo wystarczy powiedzieć, iż w swym etycznym wymiarze kampania powinna zawierać informacje zrozumiałe dla określonej grupy wyborców, uwzględniające ich wykształcenie, zrozumienie i potrzeby. W tym znaczeniu kampanie mają spełniać przede wszystkim funkcję informacyjną. Skoro tak, to przygotowane w nich przesłanie powinno być uczciwe, prawdziwe i winno odnosić się do kwestii istotnych. Obiecywanie przysłowiowych gruszek na wierzbie, domku za miastem i wakacji na Bali dla każdego… to jednak nie to. Również przekaz kampanijny winien być formułowany w taki sposób by pomóc ludziom odpowiedzialnie zdecydować komu powierzą swoją wolność. To zbyt poważna decyzja, aby podejmowali ją nieświadomie, by byli zwodzeni. Politycznymi obietnicami piekło jest brukowane, a nawet nie wierząc w ani w ognistej, ani w rysowanej przez Dantego wersji, zesłanie w nie polityków „na wieczność” nijak się ma do problemów, które domagają się rozwiązania tu i teraz. Dziś ludzie, dziś obywatele muszą wiedzieć na kim i na czym mogą polegać. Gdy zatem idzie o samych kandydatów to – w wersji minimum – mają oni obowiązek: rozumnie dyskutować z rywalami, angażować się w debatę publiczną, być dostępni dla mediów, jasno komunikować swoje poglądy i wyznawane wartości, być dostępnymi dla obywateli/wyborców (na to ostatnie sposobów nie brak). I choć może na słowa „etyczna kampania wyborcza” niejeden zaśmieje się w głos, to za ową etycznością stoi również merytoryczność, podejmowanie dialogu, traktowanie ludzi poważnie. Tego, wbrew pozorom, zdaje się oczekiwać wielu z nas.
Bo może znudzeni bylejakością czekamy na jakość. Na konkret. I nie myślę tylko o milczącej, biernej 1/3 Polaków, którzy scenie politycznej przyglądają się z – delikatnie rzecz ujmując – dystansem. Myślę o każdym z nas, bo o każdego – w tej czy innej formie – polityka w końcu się upomni. Czy to w sądzie, czy w sąsiedzkim sporze, czy to w chwili, gdy ktoś zechce wyciąć drzewo za naszym oknem by poprowadzić w tym miejscu drogę, albo wybudować kolejny blok. Upomina się o nas i dziś, w czasie nie po, ale gdzieś z środku pandemii, a nie wierzę aby ktokolwiek chciał by teraz podejmowano decyzje o nas bez nas.
W książeczce, którą tłumaczył nastoletni George Washington jest jeszcze jedna zasada. Ostatnia. „Pracuj, aby utrzymać w piersi tę małą iskierkę niebiańskiego ognia zwaną sumieniem” (Zasada 110). I niezależnie od tego, czy nazwiemy ową cząstkę sumieniem czy zmysłem etycznym, to właśnie ona podpowiadać powinna, nie w tylko, że warto, ale również co to znaczy „być przyzwoitym”. Nawet, a może szczególnie w polityce.