Skoro segregujemy śmieci, nosimy własne torby na zakupy, mówimy głośne „nie”, kiedy mikroplastik tańczy w sennych koszmarach mambo z hemoglobiną, to marazm antropocenu żegna nas z nadzieją?
Nieodwracalna strata, punkt krytyczny, utrata natury, długi klimatyczne, ciągła apokalipsa, środowiskowe prawa człowieka – to tylko niektóre z haseł bijących rekordy popularności w wyszukiwarkach internetowych. Nagłówki atakują kolejnymi alarmami i dystopijnymi prognozami. Obojętnie śledzimy je wzrokiem, co jakiś czas udostępniając w mediach społecznościowych grafiki dotyczące pożarów Amazonii i Australii, gatunków zwierząt, które bezpowrotnie znikają, powodzi, globalnego ocieplenia itd., itp. Skoro segregujemy śmieci, nosimy własne torby na zakupy, mówimy głośne „nie”, kiedy mikroplastik tańczy w sennych koszmarach mambo z hemoglobiną, to marazm antropocenu żegna nas z nadzieją?
Zacznijmy od operacjonalizacji pojęć naszego „nowego, lepszego świata”. Przypominając słowa Ulricha Becka, Natura nie stanowi już dłużej rzeczywistości zewnętrznej w stosunku do życia społecznego. Pod obstrzałem fleszy, kamer i prognoz naukowych kryzys zamienił się w katastrofę, będąca efektem wyczerpania się modernizacyjnej zdolności kredytowej. To, co naturalne i społeczne (nie)bezpiecznie zbliża się do siebie, tworząc jakość, której nie chcemy jeszcze ani dostrzegać, ani nazywać. W Tropic of Chaos Christian Parenti dowodzi, że nowy porządek społeczny nie tylko powstaje, ale postępujące na Ziemi zmiany klimatyczne prowadzą do zjawiska, które nazywa „katastrofalnym zbiegiem” klęsk ekologicznych, nierówności ekonomicznych i niewydolności państwa.
Według raportów Greenpeace i WWF Polska 45 proc. z nas deklaruje swoje niezadowolenie z polskiej polityki dotyczącej ochrony środowiska, a 76 proc., dostrzegając zagrożenia wynikające ze zmian klimatycznych, popiera odejście od produkcji energii z węgla. Już nie kłusem, a galopem podążamy za modą na deklaratywne społeczne zaangażowanie.
Pogodzenie się ze świadomością, że żyjemy w epoce wyparcia, krótkowzroczności i nieodwracalnych strat staje się wyzwaniem, które wymaga zamiany rezerwuaru przyjemności na normy i odpowiedzialność, której nie wybraliśmy, którą musimy przyjąć na siebie. Kłopot w tym, że mimo planetarnego kryzysu środowiskowego i kwestii bezpieczeństwa klimatycznego nie bardzo nam „się chce”. Przerażenie wywołują nieprzewidziane skutki naszych własnych działań, a nie moc natury, nad którą nie mamy kontroli. Zapalczywie trenujemy więc mechanizm wyparcia i kwestionowania własnych doświadczeń.
Narracja na linii człowiek-ziemia od lat ma charakter narcystyczny. Stanowi realizację naszego koncentrowania się na sobie, dążenia do górowania nad otoczeniem, nonszalancji i poczucia wyższości. Za nimi idą roszczeniowość, oczekiwanie podziwu, trudności w okazywaniu wdzięczności. Narcystyczny potencjał XXI wiek połączył z osobowością lękową. Mamy dzięki temu bombę z niewiadomym zapalnikiem czasowym, ale pewną gwarancją eksplozji. Pytanie nie brzmi, czy ładunek wybuchnie, ale jaki będzie rozmiar strat. Budowanie mechanizmów ekologicznej samokontroli, w efekcie opór na konsumpcjonizm napędzany przez lęk jest jedną dróg.
Slavoj Žižek sprowadził dyskurs ekologiczny do sekularnej wersji religijnej opowieści o upadku człowieka, oferującej świecką formę ziemskiego odkupienia. I to nawet działa. Greta Thunberg staje się w tej historii nastoletnią i żeńską wersją Noego. Kłopot tylko w tym, że nie ma żadnej Ziemi Obiecanej. Za to potop jest już bardziej prawdopodobny. Można grać na czas, robić instastories, słuchając orkiestry, kiedy i tak wszyscy wiedzą, że statek idzie na dno.
Katolicką ekologię integralną, ekologizm, ekofeminizm powinno łączyć więcej niż maska antysmogowa w typie „sport” lub „casual”. Dzielenie pozwala mnożyć tylko w matematyce. Ale wspólnoty nie wystarczą. Świat, który stworzyliśmy trzeba na nowo nazwać. Przyszłością wydaje się być wizja ekologii, o której można myśleć bez używania pojęcia natury.
Budowanie wspólnot jest koniecznością, nie wyborem. Pamiętajmy jednak, że to wciąż ideologie będą decydować o tym, kto zostanie zaproszony do rozmów i jakie znaczenie będą miały pojedyncze głosy we „wspólnej” sprawie.
Ciekawą wydaje się fantazja Bruno Latoura, który chce stworzyć nową Re(s)publikę, Parlament rzeczy, składający się z ludzkich i nie-ludzkich aktorów. Mortonowska „ciemna ekologia zakłada możliwość wspólnoty solidarnej z nie-ludźmi. Choć aparat filozoficzny pozostaje „podejrzanie milczący” wobec wielopoziomowego i relacyjnego myślenia, ideologie mogą w tym kontekście tracić na znaczeniu. Z pewnością jednak jednym z ciekawszych wymiarów użytkowych ekologii będzie zastosowanie posthumanizmu jako kategorii etycznej.
