Irytuje mnie nieco używanie wielkich słów, grożenie katastrofą, czyli rozpadem Unii Europejskiej. W powodzi wielomówstwa polityków, nawet tych najważniejszych, jak kanclerz Merkel, czy prezydent Sarkozy, ginie – moim zdaniem – zdolność rozróżniania tego, co określiłem w tytule jako najważniejsze, ważne, czy wreszcie mniej ważne. Tak dla Eurostrefy, jak i dla pozostałych krajów Unii (w tym i Polski). Nie jest bowiem tak, jak straszą wielcy naszej Europy, że każda sprawa: bankructwo Grecji, czy inne poważne zawirowanie (a będzie ich jeszcze wiele!), oznaczają koniec świata, a już w każdym razie – koniec Unii.
Uważam, iż wielcy naszej Europy popełniają grzech pychy uważając, iż jeśli stworzyli Eurostrefę, to automatycznie musi ona trwać na wieki wieków w takim kształcie, jaki jej nadali, gdyż nie wypada im przyznać się do ułomności tej konstrukcji. Strefa euro przetrwa zapewne, chociaż niekoniecznie w takim kształcie jak obecnie. Zmiany niewątpliwie będą oznaczać kompromitację polityczną jej twórców. I od tego chyba się nie ucieknie.
Ale pycha polityków obchodzi główne ich samych; nas głównie obchodzą jej koszty. Bowiem tworząc fałszywą alternatywę: „strefa euro w obecnym kształcie, albo rozpad Unii”, właściwie każe się wszystkim ponosić koszty tego co najważniejsze, gdy np. utracić można tylko to, co ważne.
Odrzucam tożsamość Unii i Eurostrefy (chociaż zapisana jest do tej pory w aktach prawnych). Powiedzmy otwarcie, że najważniejsza jest Unia jako unia celna i wspólny rynek. To są instytucje, które sprawdziły się historycznie i stanowią kościec programu integracji: wolny przepływ towarów, kapitału, stopniowo także siły roboczej i usług oraz swoboda zakładania przedsiębiorstw. Jest to też g ł ó w n e źródło szybszego wzrostu zamożności krajów Unii.
Takiej jednoznacznie pozytywnej oceny nie można już wydać unii monetarnej, z racji ułomności jej konstrukcji i zachowań państw członkowskich w ramach tych ułomnych reguł. Jej upadek byłby bardzo kosztowny, ale unię monetarną, z punktu widzenia jej korzyści, uznać należy za ważną dla państw członkowskich UE, ale nie najważniejszą. Nawet bez unii monetarnej korzyści unii celnej i współnego rynku pozostałyby ogromne.
Obok spraw najważniejszych i ważnych są jeszcze mniej ważne. To tzw. dorobek regulacyjny (acquis communautaire), który z punktu widzenia korzyści oceniam per saldo jak bardziej szkodliwy niż korzystny. Podobnie postrzegam unijną darmochę, czyli subsydia różnego rodzaju – od dotowania rolnictwa do wsparcia inwestycji.
Przy okazji, warto – jak sądzę – odnotować interesujące zróżnicowanie. Otóż to, co najważniejsze i co historycznie było źródłem sukcesów krajów UE to l i b e r a l n e f u n d a m e n t y Unii Europejskiej. To zaś, co przynosi wątpliwe korzyści, to biurokratyczna i planistyczna „nadbudowa”: Unia regulująca i rozdająca pieniądze. Europejska Unia Monetarna (EMU), popularnie zwana Eurostrefą , jest w rankingu ważności zawieszona gdzieś pomiędzy tymi najważniejszymi i tymi mniej ważnymi i wątpliwymi rozwiązaniami.
Dalej, warto spojrzeć z tej samej perspektywy – tego co korzystne i co się sprawdziło – także poza naszą Europę. Jeśli spojrzymy na te kraje, które najczęściej wymienia się jako wschodzących liderów, Chiny i Indie, to i o tych krajach można powiedzieć to samo. Źródła ich sukcesów, to mniej lub bardziej radykalna liberalizacja ekonomiczna, rozpoczęta przez Chiny po 1978r., a przez Indie w 1991r. To, co stwarza bariery w marszu naprzód, to dziedzictwo komunizmu w Chinach i biurokratycznego socjalizmu i planowania w Indiach. Warto i tym pamiętać, gdy tylu polityków stara się robić karierę, wieszając pasy na wolnym