Czy nowy wyścig zbrojeń pomaga przywrócić pokój? A może do pokoju prowadzi inna droga? Skonkretyzujmy #EUtopię: jak wspólna Europa może pozostać obszarem pokoju?
„Służby wywiadowcze ostrzegają przed możliwym rosyjskim atakiem począwszy od 2028 roku”, ostrzega Kaja Kallas, szefowa unijnej dyplomacji. Premier Donald Tusk powtarza od dawna: żyjemy w epoce przedwojennej, era powojenna już się zakończyła. Czy rzeczywiście? Czy nowa wojna w sercu Europy jest nieunikniona? A może, zamiast stroić się w szaty Kasandry i wieszczyć nieuniknioną zagładę, europejscy politycy powinni ze wszystkich sił starać się do tego nie dopuścić? Przecież wspólna Europa miała być spełnieniem obietnicy „nigdy więcej wojny”.
Między lękiem a estetyzacją wojny
Czy wzywając do zwiększania wydatków na zbrojenie Kallas, Tusk i wielu im podobnych zabiegają o utrzymanie pokoju? Nic na to nie wskazuje. Natomiast zaklinając wojnę, świadomie odwołują się do potężnych lęków, które wielu Europejczyków nosi w sobie do dziś.
Dla przykładu, rok temu polski premier w rozmowie z kilkoma europejskimi gazetami przywołał rodzinną fotografię. Zdjęcie przedstawiało plażę w Sopocie i uśmiechniętych spacerowiczów. Był 31 sierpnia 1939 roku. Jaki był jego przekaz? W 2024 roku jesteśmy mądrzejsi, a nie uśmiechamy się, stojąc nad przepaścią…
Jednocześnie temat wojny nadal jest traktowany bardzo selektywnie. Wezwaniom do gotowości wojennej nie towarzyszą rzetelne kampanie informacyjne ani pilne działania w sferze cywilnej. Pobrzękując szabelką w kierunku Moskwy i zastraszając własnych obywateli, Europejscy politycy jakby nabierali wody w usta, jeśli chodzi o prawdziwą cenę wojny.
Śledząc media publiczne i prywatne, od Wilna, poprzez Warszawę, Berlin aż do Madrytu uderza mnie zastanawiająca powściągliwość. Nie widzę zdjęć zakrwawionych jelit, które wylewają się z przestrzelonych brzuchów, rozszarpanych na minach nóg czy przestrzelonych ogniem snajperskim głów. Dominują fotografie wzbudzających respekt ludzi w czystych mundurach i z nową bronią albo spotkania schludnie ubranych polityków. Ewentualne efektowne wybuchy są filmowane z dużej odległości, utrzymane w stylistyce gier komputerowych. Taka estetyzacja wojny rażąco wypacza jej rzeczywisty obraz. W rezultacie usypia czujność obywateli.
Wojna jako biznes
To już nie dwa, ale cztery procent produktu krajowego brutto, które mielibyśmy przeznaczać na tak zwaną obronność. Zbrojeniówka zbija majątek na koszt europejskiego podatnika. Sprzęt kupowany na potrzeby naszych armii czy wysyłany na Ukrainę to jedno. Mniej widoczne są łańcuchy dostaw czy zaplecze remontowe. Na przykład, uszkodzone czołgi transportowane są nieraz tysiącami kilometrów w tę i z powrotem między linią frontu na wschodzie Ukrainy a Polską, Czechami czy Niemcami, gdzie dokonuje się napraw i odsyła je z powrotem. Kto za to płaci? Kto na tym zarabia?
A to nie tylko zbrojeniówka. Tak zwana mała ustawa schronowa, a także ustawa o ochronie ludności i obronie cywilnej, która weszła w życie z początkiem tego roku, pozwala na przykład na budowę przydomowych schronów bez pozwoleń na budowę. Czy schrony okażą się lepszym biznesem niż i tak już kulejące mieszkalnictwo w polskich miastach?
Podobne procesy zachodzą w Niemczech: przemysł samochodowy, który ostatnio nie za bardzo radził sobie z globalną konkurencją, zawiera kontrakty z armią na niespotykaną skalę. Doinwestowana Bundeswehra nagle staje się niezwykle atrakcyjnym pracodawcą, podkupując fachowców nawet w tak, wydawałoby się, odległych dziedzinach, jak edukacja czy nauki humanistyczne. Mnożą się sygnały, że kosztem pogłębiającego się kryzysu w szkolnictwie, służbie zdrowia, usługach publicznych czy nauce, przestawiamy się na gospodarkę podporządkowaną potrzebom wojska.
Wojna to lukratywne interesy w wybranych dziedzinach – żadna to nowość. Przynajmniej, dopóki szala się nie odwróci i zniszczenia nie zaczną przeważać. Tak było w czasie drugiej wojny światowej, w Wietnamie, w Afganistanie, na Bałkanach, w Iraku i w wielu innych miejscach na świecie. Tylko gdzie w tym powszechne dobro obywatelek i obywateli?
Dotyczy to także współczesnej Ukrainy. Czy jej obywatele rzeczywiście do ostatniego człowieka chcą ginąć za zajęte przez Rosję terytoria? Setki tysięcy ukraińskich mężczyzn budujących nowe życie poza krajem mówią same za siebie. Czy za chwilę rządy krajów UE i NATO będą ich wydalać na front?
Sondaże od zeszłego roku pokazują, że niemal połowa obywateli Ukrainy popiera rozpoczęcie negocjacji pokojowych. Czy biznes nie staje się zatem istotniejszą przesłanką wysyłania Kijowowi broni, jeśli w Ukrainie brakuje chętnych do walki?
Środki, którymi dysponujemy
O EUtopii, czyli wizji Europy jako dobrego miejsca, piszę od lat (z greckiego, eu-topos, dobre miejsce). Niezależnie od tego, czy jesteśmy zwolennikami zbrojeń, czy targają nami wątpliwości co do ich sensu, EUtopia zachęca, aby na chwilę się zatrzymać. Zamiast do upadłego dyskutować, kto ma rację i pogłębiać różnice między nami, sprawdzić, co nas łączy. My, obywatelki i obywatele Europy, marzymy o pokoju, prawda? Łączy nas ten cel.
Nota bene, jestem pewien, że Donald Tusk czy Kaja Kallas też marzą o pokoju. Też boją się wojny. Stoimy zatem po tej samej stronie. W trzechsetną rocznicę urodzin Immanuela Kanta, autora eseju „O wiecznym pokoju”, takie marzenie to żaden wstyd ani powód do kpin. Zastanówmy się zatem konkretnie, jak osiągnąć pokój. Mam pewien pomysł.
Jeśli wojna to interes, odwróćmy tę logikę. Może pokój to też dobry interes? Spójrzmy na owe dwa procent PKB, które państwa NATO mają wydawać na tak zwaną obronność. W skali Unii Europejskiej za rok 2023 to okrągła suma 339 miliardów euro. Dla porównania, tyle mniej więcej wynosi PKB Danii, to około sto razy więcej niż roczne wpływy do budżetu ONZ.
Jako obywatele mamy do tych pieniędzy prawo. To nasze podatki, demokratyczni politycy tylko nimi zarządzają. W każdej chwili sami możemy zdecydować, czy lepiej służą naszemu głównemu celowi (pokój), kiedy przeznaczyć je na zbrojenia czy wydać w inny sposób.
EUtopijny Fundusz Pokoju
Uznajmy, że owe 339 miliardów euro to EUtopijny Fundusz Pokoju. Dysponując funduszem, dalibyśmy sobie rok na przeprowadzenie przetargu, tak jak to się robi przy budowie lotnisk czy szpitali. Wspomnianą sumę otrzymałaby jako rodzaj wynagrodzenia osoba fizyczna lub prawna, która w tym czasie wynegocjowałaby trwały pokój między Rosją a Ukrainą. Niech to będzie pojedynczy człowiek, fundacja, stowarzyszenie lub rząd dowolnego państwa.
Marshall Rosenberg, twórca tak zwanego porozumienia bez przemocy, uczył, że każdy konflikt da się rozwiązać, jeśli strony będą gotowe siebie wysłuchać. W tym sensie, nawet jeśli pulą tych pieniędzy podzieliliby się panowie Zełenski i Putin, niech będzie, też ok. Byle najdalej w ciągu roku zakończyć negocjacje, podpisać porozumienie i zapewnić trwały pokój.
Zakładam się, że się uda! A gdyby okazało się, że nie, ryzyko jest niewielkie. Nierozdysponowany fundusz zostałby w naszych rękach i mógłby nawet wrócić potem na obronność. Już słyszę głosy krytyki: to nierealistyczne, naiwne!… Czy rzeczywiście? COVID-19 pokazał, że zglobalizowany świat błyskawicznie może rządzić się prawami, które chwilę wcześniej nikomu się nie śniły. To uczy, że radykalne zmiany są możliwe.
Fundusz jako instrument gospodarczy
EUtopijny Fundusz Pokoju warto by oczywiście dopracować. Powołać ekspertów i przeprowadzić konsultacje społeczne. Może uznać, że przeznaczymy na fundusz jeden, a nie dwa procent unijnego PKB? To nadal ogromna suma. Można by też zastrzec, że część owych miliardów trzeba zainwestować na obszarze Unii Europejskiej. Powiedzmy w proporcji, w jakiej rozkładają się inwestycje w zbrojenia między podmioty unijne i spoza UE.
Dzięki temu pieniądze z funduszu zasiliłyby europejską gospodarkę, choć z pominięciem zbrojeniówki. Może z góry doprecyzować rodzaje inwestycji? Wtedy mogłoby się okazać, że przedstawiciele branż, które dzięki rozdysponowaniu funduszu pozyskałyby nowe środki, automatycznie wspieraliby pokojowe inicjatywy. Mieliby w tym swój biznesowy cel.
A skoro już dziś wygospodarowujemy nadwyżki powyżej owych NATO-wskich dwóch procent, w kolejnych latach moglibyśmy je przeznaczyć na… budownictwo mieszkaniowe. W ten sposób także budowlanka nie czułaby się stratna z powodu niedoszłych schronów, a Europa stałaby się lepszym miejscem, niż jest dziś. Bo żadna wojna nie jest koniecznością.
Siła negocjacji
Zachęcając w duchu EUtopii do powrotu do pokojowego ideału zjednoczonej Europy, nie jestem oczywiście zwolennikiem przysłowiowego ruskiego mira. To jednak pokój, nie wojna, jest fundamentem dobrostanu obywateli w każdym państwie. Warto przywrócić idei pokoju należne jej miejsce w centrum debaty publicznej, a nie pozwolić, aby zawłaszczyła ją Moskwa.
Jak uparcie powtarza Grzegorz Kołodko, jeśli chcesz pokoju, szykuj się do… pokoju. Konkretnie, szykuj się do skutecznych negocjacji.
Pokój nie musi być oznaką słabości, synonimem przegranej czy dyktatem silniejszego. Może odpowiadać potrzebom ludzi z terenów, na których doszło do wojny. Wymaga to twardych negocjacji, sprytu, ekspertyzy i woli. Idea EUtopijnego Funduszu Pokoju jest właśnie taka – skupić zasoby na osiągnięciu dobrego pokoju, a nie prowadzeniu wojny.
Niewygodne pytania
Trwały pokój wymaga też odrobienia pracy domowej. Nie ma wątpliwości, że Moskwa zaatakowała Kijów, łamiąc normy prawa międzynarodowego i bezpośrednio spowodowała cierpienie milionów ludzi. Wzbudziła też gniew i poczucie głębokiej niesprawiedliwości także wśród licznych obywateli Europy, których działania militarne bezpośrednio nie dotykają. Jednocześnie warto jednak zadać sobie pytanie: jaki jest horyzont tego poczucia niesprawiedliwości – czasowy, historyczny, społeczny? Jak sprawiedliwe są na przykład nasze europejskie granice? I czy w obecnej formie służą dobru obywateli?
Granice w Europie, ale także w wielu innych miejscach na świecie, wytyczano często z zamiarem podsycania konfliktów między ludźmi. Granice miały dzielić, a nie łączyć. Po kolonializmie, zaborach, dwóch wojnach światowych i okresie żelaznej kurtyny odziedziczyliśmy schorowany porządek polityczny, który został stworzony ponad głowami jego mieszkańców.
W Teheranie, Jałcie, Poczdamie decydowano w imię mocarstwowych interesów. Stosowano kary zbiorowe i upokarzano całe społeczeństwa i regiony, z premedytacją niszczono więzi międzyludzkie. Władza szła wbrew woli ludzi, w razie potrzeby zawsze gotowa nastawiać jednych przeciwko drugim. Tamte czasy co prawda się skończyły, ale przeklęte dziedzictwo pozostało.
Zwrot ku EUtopii
Jestem przekonany, że pokojowe rozwiązanie dla Ukrainy wymaga postawienia sobie trudnych pytań. Jeśli pokój w Europie ma być trwały, i to bez policjanta w postaci Waszyngtonu i bez zastraszonych obywateli w zmilitaryzowanych państwach, potrzebna jest nowa wizja dla Europy.
EUtopia i fundusz pokoju zachęca do konkretyzowania takiej wizji. Pomaga odzyskać obywatelską sprawczość i nadzieję, że lepsza przyszłość jest możliwa.
Zamiast więc fatalistycznie godzić się z dystopią rzekomo nieuniknionej wojny, budujmy EUtopię. Czy EUtopijny Fundusz Pokoju to dobry krok? Jak go doprecyzować? A może masz inny, lepszy pomysł na pokój? Napisz do nas maila [[email protected]] lub skomentuj na Facebooku [https://www.facebook.com/liberteworld].
* Publikacje autora o EUtopijnym Funduszu Pokoju ukazały się w kilku językach i mediach na kontynencie. Niniejszy tekst stanowi pierwszy odcinek cyklu „Porozmawiajmy o Eutopii”.
