Na Marsz Niepodległości wybrałem się w tym roku po raz pierwszy w życiu. Zrobiłem to, bo jako wolnościowiec uznałem, że nie mogę pozostać obojętny na skandaliczne próby zakazania manifestacji dokonywane przez prezydent Warszawy. Wolność zgromadzeń to wartość dla liberałów tak wielka, że na drugi plan zeszły tu różnice pomiędzy moimi poglądami, a poglądami środowisk narodowych organizujących ten marsz. Pewnie byłem jedynym w kraju uczestnikiem zarówno „Igrzysk Wolności” jak i właśnie Marszu Niepodległości. Skoro jednak poszedłem, dało mi to możliwość oceny marszu z perspektywy świadka i uczestnika, a nie tylko widza relacji telewizyjnych i prasowych. Ciekawe doświadczenie.
Wyobrażenia i pytania
Spodziewać mogłem się wiele. Szedłem tam ze względu na wolność zgromadzeń, ale z dużą rezerwą. Czy faktycznie spotkam tam faszystów i „nazioli”, jak straszy lewica? Czy będą latać cegły i kostka brukowa? Czy będę słyszał życzenia śmierci wobec Żydów (czy żydów, bo trudno powiedzieć, czy narodowość czy wyznanie ma być hejtowane), muzułmanów, imigrantów i homoseksualistów? Czy będzie to miejsce ustawek kiboli, chuliganów i wyrostków szukających okazji do bójek i wandalizmu? A może spotkam po prostu zwykłych Polaków, chcących świętować niepodległość i podkreślić swój patriotyzm?
Hasła i emblematy
Zacznę od incydentów. Na początku demonstracji spotkałem jednego uczestnika w bluzie z hasłem „Śmierć wrogom ojczyzny” i drugiego z krzyżem celtyckim. Ten ostatni uchodzi w naszym kraju za „faszystowski”, choć to interpretacja mocno na wyrost i nie zawsze uprawniona. W trakcie przemarszu słyszałem też, jak kilkukrotnie parę (zdaje się mocno podchmielonych) osób próbowało zaintonować coś w stylu „W górę serca, j***ć TVN” – choć na to spotkali się raczej ze śmiechem jako reakcją na procenty w ich organizmach, niż ochoczym podchwyceniem „piosenki” przez tłum. I… to w zasadzie tyle.
Flagi ONR? Na pewno się pojawiły (w mediach widać zdjęcia), czemu trudno się dziwić, skoro ta organizacja była zaangażowana w przygotowanie marszu – w tłumie jednak zupełnie niewidoczne. Symboli faszystowskich czy nazistowskich właściwie w ogóle nie było widać z perspektywy ulicy. I domyślam się, że faktycznie nie mogło być ich za wiele, gdy przez dobę na lewicowej części Twittera krążył fejk ze zdjęciem osób wykonujących faszystowskie (czy nazistowskie) gesty pod flagami Forza Nuova, które to zdjęcie okazało się być zrobione… w grudniu zeszłego roku w Rzymie.
Rozmaitych flag i transparentów niesiono całkiem sporo. Wiele o treści religijnej. Sporo symboli stowarzyszeń i partii z bardzo szeroko pojmowanej prawicy. W oczy rzucały się też flagi obcych państw, jako że… marsz był całkiem międzynarodowy. Przede mną szła całkiem liczna grupa Węgrów ze swoimi flagami i transparentami zapewniającymi o przyjaźni między obydwoma narodami.
Co skandowano? Środowiska konserwatywno-katolickie intonowały pieśni patriotyczne, religijne. Słychać było „Boże Coś Polskę”, „Bogurodzice”, ale i piosenki wojskowe. Czasem hasła wzywające do obrony Kościoła i wiary („Nie czerwona, nie laicka, tylko Polska katolicka”, „Vivat Christus Rex”, wreszcie „Bóg, Honor, Ojczyzna”, co było zresztą hasłem przewodnim marszu) – to zupełnie nie moje poglądy, ale trudno upatrywać w tym „faszyzmu”.
Faktycznie skandowano trochę haseł eurosceptycznych. „Wczoraj Moskwa, dziś Bruksela, niepodległość nam odbiera” – krzyczeli eurosceptycy. Ponoć – choć to już wiadomość z mediów – spalono flagę Unii Europejskiej. Cóż, jestem raczej za reformą Unii Europejskiej i jej odbiurokratyzowaniem niż za wzywaniem do jej likwidacji. Można przecież dążyć do wyeliminowania setek czy tysięcy nikomu niepotrzebnych regulacji (jak ostatnio forsowany zakaz plastykowych sztućców) i reformy co bardziej szkodliwych polityk (jak wspólna polityka rolna), a nie do likwidowania na przykład 4 swobód wspólnego rynku i braku granic celnych. Trudno mi więc pochwalić te hasła czy tym bardziej palenie flagi (która zresztą nie podlega ochronie prawnej!), ale dalej nijak się to ma do faszyzmu, którym straszono.
No i wreszcie, na pewno nie odnajdziemy „faszyzmu” w hasłach antykomunistycznych. Te skandowano często i z dużą aprobatą tłumu. I faktycznie nikt mnie nie przekona, że „a na drzewach zamiast liści…” (w rzeczywistości: przyśpiewka popularna wśród chyba wszystkich działaczy opozycji antykomunistycznej w czasach PRL) to „mowa nienawiści” i „faszyzm”. Jeśli więc dzień przed marszem idol mainstreamowej opozycji, Donald Tusk, pozwala sobie na krytykę, jak to określił, „współczesnych bolszewików”, to chyba trudno mieć pretensje do innych o hasła antykomunistyczne. Fakt, że one się pojawiają, właściwie nawet mnie cieszy. Przez lata najbardziej zbrodniczy z systemów totalitarnych, komunizm, był traktowany o wiele łagodniej niż pokrewny mu (też wywodzący się z socjalizmu, o czym wielu zapomina) nazizm. Może wreszcie ta asymetria zaniknie.
A oprócz tego? Głównie hasła i piosenki patriotyczne. I mimo, że na Marszu Niepodległości nie zakazano (w przeciwieństwie do tego, co na części „prezydenckiej”) innych symboli niż biało-czerwone flagi, to i tak te właśnie polskie flagi wizualnie dominowały.
Frekwencja
Największe dotychczas Marsze Niepodległości liczyły koło 100 tysięcy uczestników. W tym roku może byłoby podobnie. Może – ze względu na setną rocznicę odzyskania niepodległości – nieco więcej. Tym razem wzięło jednak udział co najmniej 250 tysięcy osób (a organizatorzy podają nawet 400 tysięcy). To absolutny rekord frekwencji. Oczywiście, frekwencję tę zapewniła przede wszystkim skandaliczna decyzja ustępującej prezydent Warszawy, Hanny Gronkiewicz-Waltz. Próby odebrania wolności zgromadzeń musiały wywołać reakcję – i skutkiem była decyzja wielu osób by wziąć udział w marszu, choć wcześniej nie mieli takich planów.
Frekwencja oczywiście wpłynęła na przebieg marszu. Tłum zgromadził się ogromny – choć marsz miał ruszyć tuż po 15:00 po przemówieniu prezydenta Andrzeja Dudy, to samo opuszczanie ronda Dmowskiego zajęło… półtorej godziny. Ja sam do godz. 16:30 przecisnąłem się ledwie spod hotelu Metropol pod Novotel po drugiej stronie ronda. Na most Poniatowskiego wchodziłem dopiero przed 18:00, zaś do końca trasy na błoniach Stadionu Narodowego tuż przed 19:00.
Uczestnicy
Raczej nie ma w Polsce 250 tysięcy narodowych ekstremistów. Większość uczestników faktycznie była zwykłymi obywatelami, którzy chcieli wziąć udział w święcie niepodległości (a przy okazji utrzeć nosa prezydent Warszawy). Przekrój społeczny zawęzić do konkretnych grup. Kobiety i mężczyźni, młodzież, dzieci, ludzie w średnim wieku i starsi – nie było w tym reguły. Tak, przyszło całkiem sporo rodzin z małymi dziećmi.
Ze względu na Tatę, z którym się umówiłem, szedłem wśród grupy osób o poglądach konserwatywnych i katolickich. Widziałem oczywiście narodowców, ale i wolnościowców (wiele osób ze znaczkami partii Wolność) czy zwolenników Kukiza, Prawicy Rzeczpospolitej, PiSu (choć ci akurat pewnie starali się skupić wokół pierwszego, małego pochodu „prezydenckiego”) i innych ugrupowań bardzo szeroko rozumianej prawicy i centroprawicy. Było sporo młodzieży z symbolami odwołującymi się do Żołnierzy Wyklętych. Widziałem też – na oko z 90% uczestników, którzy nie afiszowali się żadnymi poglądami politycznymi czy żadną szczególną symboliką – poza właśnie biało-czerwoną flagą. Mają więc rację – tak to widzę z perspektywy uczestnika – że to przede wszystkim marsz osób o zróżnicowanych poglądach (choć oczywiście częściej klasyfikowanych jako prawicowe), chcących zademonstrować patriotyzm.
Oprawa
Morze biało-czerwonych flag i ogromna ilość ludzi robiły wrażenie. Race oświetlały ten tłum, mgła rozpraszała światło, tworząc efekt czerwonego powietrza, co szczególną atmosferę tworzyło po zmroku. Nie będę wnikał w prawnicze zawiłości – efekt ten wizualnie był niezwykle atrakcyjny. Nadawał wydarzeniu charakter nawet nie tyle uroczystości czy manifestacji politycznej, a święta. Tak jak kibice cieszą się po wygranym meczu, tak tłum ludzi świętował w ten sposób rocznicę odzyskania niepodległości. To nie „płonące miasto”, nie „zadyma” – to z perspektywy uczestnika (zwłaszcza biorącego udział w tym wydarzeniu po raz pierwszy) zjawiskowe „show”. W niczym to nie tworzyło poczucia zagrożenia czy niebezpieczeństwa. Serio ten świetlny pokaz (spontaniczny, bo przecież nikt zapalaniem tych rac nie dyrygował) ma świadczyć o faszyzmie i „skrajnej prawicy” i wywoływać, jak niektórzy chcieli, konieczność rozwiązania manifestacji? Cóż, jeśli tak, to dwóch dżentelmenów z tego zdjęcia: https://n-4-13.dcs.redcdn.pl/file/o2/tvn/web-content/m/p1/i/596dedf4498e258e4bdc9fd70df9a859/13c0d511-77f3-4d77-bceb-13cb421f572c.png winniśmy zwać „faszystami”, ich partię zdelegalizować, a ich partyjna koleżanka powinna była rozwiązać majowy „Marsz Wolności”. Ale bądźmy poważni.
Bezpieczeństwo
Jeśli coś faktycznie naruszało poczucie bezpieczeństwa, to nie race świetlne, a petardy. Ich odgłosy faktycznie wielokrotnie powodowały niepokój, od startu na rondzie Dmowskiego po oczekiwanie na peronie dworca Warszawa Stadion na pociąg przy rozchodzeniu się po manifestacji. I jeśli kogoś policja powinna dziś próbować zidentyfikować i ukarać, to właśnie tych, którzy posługiwali się petardami. To faktycznie niebezpieczne w tłumie ludzi.
Poza tym jednak marsz przebiegał wyjątkowo spokojnie. Ćwierćmilionowa manifestacja wymaga przecież ogromnej mobilizacji sił porządkowych, a żadnych incydentów nie widziałem. Nie ma nawet medialnych doniesień o jakichkolwiek zniszczeniach, jak bywało w poprzednich latach. Nie widziałem żadnych przejawów agresji. Podobno – znów opierając się na doniesieniach medialnych – doszło do konfrontacji z reporterką Gazety Wyborczej (która jednak filmowała ludzi bez ich zgody ani bez akredytacji medialnej) oraz do wrogich okrzyków wobec kontrmanifestacji Obywateli RP. Gdy sam mijałem jednak tę kontrmanifestację była ona odgrodzona szczelnym kordonem policji. Wydarzył się jeszcze ponoć incydent, w którym kilka osób próbowało wbiec w poprzek demonstracji z jakimś transparentem, szybko jednak sytuacja została opanowana. Biorąc pod uwagę skalę demonstracji można jednak powiedzieć, że było wyjątkowo bezpiecznie. W manifestacji brało udział więcej osób, niż wynosi liczba mieszkańców Gdyni – zapewne w tamtym mieście bez żadnej demonstracji każdego dnia dochodzi do większej liczby niebezpiecznych incydentów.
Konfrontacja z tym co czytam w mediach
Widziałem oczywiście później relacje medialne. Lewicowe media rozwodzą się nad racami i piszą o „płonącej Warszawie” (koncentrowanie się na tym chyba potwierdza, że naprawdę nic poważniejszego się nie zdarzyło). Publikują zbliżenia na symbole ONR czy co bardziej kontrowersyjne grupy, jakie udało się im wyłapać i tworzą narrację o ekstremizmie i niepokojach, których naprawdę nie było widać. Rządowe udają, że 250 tysięcy osób przyszło posłuchać prezydenta, co też zabawne, biorąc pod uwagę, że uroczystości państwowe zakończyły się gdy większość uczestników Marszu Niepodległości nawet nie ruszyło z ronda Dmowskiego. A ja będąc w środku miałem okazję samemu widzieć, jak było.
Marsz Niepodległości zorganizowały środowiska narodowe, ale uczestnicy byli bardzo różnorodni i faktycznie połączeni głównie patriotyzmem. Mimo kilku incydentów przebieg imprezy niczym nie szokował, jak mogłem sobie wyobrażać na podstawie relacji medialnych z lat poprzednich, a oprawa z użyciem rac na żywo robi wrażenie zdecydowanie pozytywne. Poglądy organizatorów czy dużej części uczestników dalece odbiegają od moich. Ale czy widziałem tam ekstremizm? Chyba nie, nie więcej niż go widać z różnych stron na co dzień. Marsz był sukcesem organizatorów, którzy zgromadzili ludzi o przekroju poglądów znacznie szerszym niż ich własne. Przede wszystkim był jednak ogromną kompromitacją ustępującej prezydent Warszawy, która rzekomo walcząc z faszyzmem walczyła, z wolnością zgromadzeń. Faszystów na marszu nie spotkałem. Może łatwiej niż na rondzie Dmowskiego znalazłbym ich przy placu Bankowym?
=====
Na zdjęciu w nagłówku ja z Tatą, czyli liberał z konserwatystą na Marszu Niepodległości
