Najnowsza europejska moda, to moda na oburzanie się. W Hiszpanii oburzało się kilkadziesiąt tysięcy osób. Od nich nauczyli się oburzać Grecy, którzy latami „udawali Greka”, dojąc Unię Europejską (czyli jej podatników w zamożniejszych krajach). Przecież już u progu lat 90. Grecja, zarzucona unijną „darmochą”, którą wydawała na konsumpcję indywidualną i na „socjal”, osiągnęła absolutny rekord w historii UE deficytu budżetowego: 17% PKB! Więcej nawet niż obecnie.
Przeciwko czemu protestują owi „oburzeni” w różnych krajach Unii? Otóż ni mniej, ni więcej protestują przeciwko temu, że kurczy się państwo opiekuńcze, czyli model życia z ręką w kieszeni sąsiada (cytat z ojca niemieckiego cudu gospodarczego lat 50. XXw., Ludwiga Erharda). Manna spadała z nieba (z Brukseli lub z banków), a teraz ich jest mniej, albo w ogóle nie ma. Skandal!
Nikt z tych młodych na ogół ludzi nie pyta się, kto na te pieniądze zapracowywał w przeszłości i dlaczego mu je w majestacie prawa odbierano w postaci coraz wyższych podatków. U większości obywateli zachodnich społeczeństw ugruntowały się tak silnie postawy żebraczo-roszczeniowe, że do niewielu dochodzi przesłanie, iż „manna”, czyli coś za nic (bo taki jest sens państwa opiekuńczego) musi kiedyś przestać spadać. W ćwierć wieku po upadku despotycznego państwa opiekuńczego komunizmu, najwyraźniej osiągnięte zostały granice możliwości demokratycznego państwa opiekuńczego.
Demoralizacja w systemie czegoś za nic nie obejmuje tylko „oburzonych” młodych, ale wszystkie kategorie wiekowe. Ktoś odbierał latami emerytury greckich stulatków zmarłych przecież przed laty. Klimat społeczny i – dodajmy także – ideologiczny od dawna sprzyja w większości krajów europejskich takiej żebraczo-roszczeniowej mentalności. Ideologiczne wojny przeciwko wielkim korporacjom prowadzone przez nawiedzone lewactwo plenią się od dawna. Kultura europejska (i w znacznej części amerykańska) nasycone są treściami antykapitalistycznymi. Krytyka konkurencji, czyli, jak to określają pogardliwie niewiele myślące pięknoduchy, „wyścigu szczurów”, stwarza wrażenie, że praca to paskudztwo, pracownik jest wykorzystywany i w ogóle to człowiek powinien realizować się w życiu kulturalnym i towarzyskim. „Jak to kiedyś napisał Oscar Wilde, „praca jest przekleństwem, klas popijających”. Tyle, że sto lat temu była to świetna gra słów znanego aforysty, a dzisiaj demoralizująca rzeczywistość.
Praca to nie tylko wyzysk, ale i udręka, bo w dodatku w pracy nabywa się nerwic i depresji – czym ochoczo straszą tych, którzy chcieliby pracę potraktować poważnie, różne lewicujące, politycznie poprawne media (także i w Polsce!). Aż dziw, że jeszcze jest tylu ludzi – mężczyzn i kobiet – którzy z zapałem tworzą bogactwo, dzieląc się nim z podatkowej konieczności, nie tylko z tymi, których choroby i inne ułomności pozbawiły możliwości jego tworzenia, ale także z tymi, którzy uważają, że im „należy się” owo bogactwo, nawet jeśli nic nie wnieśli do PKB.
Na zakończenie zagadka. Który kraj ma większe szanse na przełamanie procesu degrengolady moralnej i w efekcie ekonomicznej. Ten, w którym – jak w Hiszpanii – demonstruje się przeciwko temu, że owa manna z nieba sypie się coraz rzadzszym strumyczkiem? Czy też kraj, w którym demonstrują ludzie oburzeni, że państwo zadłuża się nieodpowiedzialnie, a oni i ich potomkowie będą spłacać w przyszłości zaciągane długi? Ten drugi kraj, to Stany Zjednoczone, gdzie uczestnicy ruchu Tea Party domagają się zaprzestania nieodpowiedzialnej rozrzutności…