Tegoroczny ósmy dzień marca, zwany tradycyjnie Dniem Kobiet, zwiastuje nową epokę w dziedzinie ich praw. Przebiegł w atmosferze buntu wobec obowiązujących dotychczas reguł życia społecznego. Coraz więcej kobiet na świecie jest świadomych tego, że są dyskryminowane. Jednak próby walki z dyskryminacją napotykają wciąż na opór ludzi, którzy często określają się jako konserwatyści. W praktyce termin konserwatyzm bywa w tej sprawie przykrywką dla zwyczajnego zacofania i służy utrzymywaniu spetryfikowanych i niesprawiedliwych nierówności. Niektóre z nich bywają ukryte pod szyldem uprzywilejowania. Typowym przypadkiem jest wypychanie kobiet z rynku płatnej pracy przez niższy wiek przechodzenia na emeryturę. Skutkuje to rozrostem szarej strefy, obniżeniem szans kobiet na rynku pracy, niższymi świadczeniami społecznymi i spychaniem ich w strefę niepłatnych usług domowych i pełną zależność od mężczyzn.
Nawet w nowoczesnych społeczeństwach europejskich wciąż utrzymują się dysproporcje w zarobkach mężczyzn i kobiet na takich samych stanowiskach. Gołym okiem widać różnice w liczbie członków i członkiń parlamentów narodowych oraz samorządowych rad. Nawet tam, gdzie wprowadzono zasadę parytetu płci wśród kandydatów – liczba wybieranych kobiet na ogół jest mniejsza. Przełamywanie stereotypowego – utrwalonego przez wieki – postrzegania ról płci napotyka wciąż na głęboko osadzone uprzedzenia i resentymenty. Rozpowszechnione notabene wśród przedstawicieli obu głównych biologicznych płci.
W Polsce trwa ciekawy eksperyment lingwistyczny, polegający na tworzeniu żeńskich nazw zawodów i funkcji społecznych, które tradycyjnie miały tylko męskie formy. Jesteśmy tak przyzwyczajeni do formy „profesor”, że forma „profesora” nas razi, a „profesorka” wydaje się być niepoważna. Podobnie jest z takimi tytułami jak „minister”, „doktor” i wieloma innymi. Nieistnienie językowych form żeńskich – to efekt tradycyjnej nierównowagi i dyskryminacji płci w życiu społecznym. W naszym języku pokutuje nawet określenie „słaba płeć”, które – wbrew faktom – oznacza kobiety…
Badaniem ról osób różnych płci w społeczeństwie zajmuje się, dla niektórych wciąż nowa dziedzina nauki: gender studies. Jej pojawienie się w przestrzeni akademickiej i społecznej wywołało nerwową reakcję polskiego Kościoła katolickiego i ostry sprzeciw powiązanych z nim politycznych konserwatystów. W Polsce Kościół określa gender studiesjako „ideologię gender” i odwołuje się do tak zwanego zdrowego rozsądku. Ta ludowa mądrość każe wszystko, co wykracza poza tradycyjne rozróżnienie mężczyzna–kobieta, traktować jako dewiację albo pochodną jakichś lewackich czy neomarksistowskich ideologii. Gdzieś głęboko, w tle tego oporu, jest koszmarna dla konserwatystów wizja ministrantek, proboszczek, biskupek, kardynałek, czy nawet papieżek.
Konserwatywna i nieżyciowa postawa wielu biskupów odrzuca od Kościoła wielu Polaków i skończy się niechybnie radykalną sekularyzacją państwa i laicyzacją. Po prostu, obrona źle pojętych wartości musi się tak skończyć. To tylko kwestia czasu. Już dziś możemy obserwować w łonie Kościoła objawy buntu kobiet. Na przykład siostry zakonne zaczynają odmawiać hierarchom świadczonych im tradycyjnie bezpłatnych usług, takich jak pranie, gotowanie czy sprzątanie. Pojawiło się więc ważne dla przyszłości Kościoła pytanie, czy pranie gaci i skarpet hierarchom, którzy mogą sami o siebie w tych kwestiach zadbać, jest służbą Bogu? Przecież każdy duchowny, oprócz bycia pośrednikiem między światem a Bogiem, jest także mężczyzną pracującą i żadnej pracy nie powinien się bać! Podobnie jak nie boją się jej jego siostry.
Tymczasem nasi hierarchowie, niepomni doświadczeń innych europejskich społeczeństw, brną w ultrakonserwatyzm, odstraszając od Kościoła zwłaszcza nowe pokolenia. Niedawno kapituła nagrody Stowarzyszenia Wydawców Katolickich przyznała swoje doroczne wyróżnienie arcybiskupowi Markowi Jędraszewskiemu. Uzasadnienie tego wyboru jest bardzo charakterystyczne. Czytamy w nim, że „jest kapłanem, który nie boi się medialnych ataków, co więcej, w wielu sytuacjach odważnie i nieugięcie idzie pod prąd. Pokazuje, że trzeba myśleć, walczyć o prawdę i pokazywać nowe lub stare, lecz ubrane w nowe szaty ideologie: gender, LGBT, skrajny feminizm, aborcjonizm, antyludzki ekologizm, które są groźne dla człowieka i ludzkiej cywilizacji”. W tym uzasadnieniu wymienione są dziedziny, w których Kościół i polityczni konserwatyści nie chcą żadnych zmian. A są to dziedziny, w których mamy do czynienia z masowym łamaniem praw człowieka, dyskryminacją, mową nienawiści oraz interesami drapieżnego kapitału, nieliczącego się ze spustoszeniem, jakiego dokonuje na Ziemi. Jest tam wszystko, z czym walczą dziś ruchy obywatelskie i feministyczne na całym świecie.
Rządzący obecnie w Polsce konserwatyści próbują pod wpływem Kościoła forsować tak zwany tradycyjny model rodziny, w którym rola kobiety jest ograniczana do spraw domowych. Nie przewidują także rozpadu małżeństwa, choć obecnie rozpada się w Polsce już prawie co drugie. Tym samym nie potrafią dostrzec, że polska rodzina to coraz częściej samotna, pracująca, odpowiedzialna za los dzieci kobieta, jakże często pozbawiona pomocy ze strony ich ojca. Mimo dotkliwego i powszechnego w naszym kraju zjawiska przemocy w rodzinie, konserwatyści odrzucają tak zwaną Konwencję Stambulską, której celem jest ochrona kobiet i dzieci. Ta konwencja też jest przez nich zaliczana do kategorii szkodliwych ideologii zagrażających tradycyjnej rodzinie. Po zerwaniu przez PiS tak zwanego „konsensusu aborcyjnego” doszło w Polsce do masowych protestów. Prym wiodą w nich kobiety, które nie chcą już, by tak zwani „dziadersi” urządzali im życie podle swoich zacofanych poglądów i szowinistycznych interesów społecznych.
Walka o prawa kobiet w Polsce zaczęła się na poważnie. Wszystko wskazuje na to, że jeśli chodzi o tak zwanych konserwatystów, czy – jak określają ich przeciwniczki – „dziadersów”, bój ich to będzie ostatni i wszystko wskazuje na to, że przegrany, mimo niesłabnących wysiłków, żeby utrzymać status quo. Taka jest logika dziejów. Po prostu nie da się rządzić światem, mając przeciwko sobie tyle młodych, ambitnych, wykształconych i świadomych swoich praw i siły kobiet. Każdy mężczyzna nosi w sobie mniejszego lub większego „dziadersa”. Panowie, nadszedł czas, żeby powiedzieć mu: „Wypierdalaj!” I trzeba to zrobić szybko, zanim powie mu to ktoś inny. Im szybciej – tym mniejszy będzie wstyd…