Niemal wszystkie filmy, które tworzą kanon najbardziej kultowych dzieł popkultury, znajdują się tam ze względu na swój niepowtarzalny klimat. Wśród nich także „Obcy” Ridleya Scotta. „Prometeusz” ma prawie wszystko: doskonałe zdjęcia, perfekcyjne efekty specjalne, efektowną muzykę. Nie ma jednak klimatu, dlatego do tego kanonu nie dołączy nigdy.
Ocena: 5/10
„Prometusz” wzbudził ogromne kontrowersje – w internecie znaleźć można dziesiątki postów, w których wyliczane są kolejne nieścisłości fabularne, absurdalne zachowania bohaterów oraz błędy logiczne. Wszystkie zarzuty są prawdziwe, jednak – czy rzeczywiście jest to największa wada filmów science-fiction? Chyba nie, ponieważ gatunek ten zakłada stworzenie jednorazowego (dla każdego tytułu) uniwersum, które rządzi się własnymi prawami. Jeśli scenarzyści „Prometeusza” uznali, że kobieta kilka minut po aborcji – dokonanej przez robota medycznego – może swobodnie biegać, to po prostu oznacza, że w świecie „Prometeusza” taka sytuacja jest możliwa.
Szkoda jednak, że twórcy filmu sami się na tę śmieszność narazili. Scenariusz nie musiał przecież zawierać wszystkiego – od rozterek religijnych głównych bohaterów (tu uwaga ogólna: takie rzeczy zawsze – jeśli nie jest się Bergmanem – będą śmieszyć) do bezuczuciowych robotów; od spektakularnych scen akcji do filozoficznych rozważań na temat moralności. Niezależnie od dobrych chęci twórców, popkultura po raz kolejny udowadnia, że bardziej ascetyczne filmy są lepiej ocenianie przez historię. Chociaż może niekoniecznie przez box office.
Przez to, że w filmie na każdym kroku spotykamy niemal wszystko, co scenarzysta mógł wymyślić, nie znajdujemy w nim żadnego klimatu. Początek fabuły nie jest zły, ale później otrzymujemy taką dawkę różnego rodzaju emocji, że ostatecznie nie do końca wiemy, o czym tak naprawdę opowiada cała historia. Wypadkowa fabuły wypada bardzo chaotycznie, a patetyczne rozważania o losie ludzkości, które raz po raz słyszymy, brzmią w tym wszystkim wyjątkowo żenująco.
Wszystkie spektakularne sceny ukryć mają bowiem to, że „Prometeusz” po prostu nie opowiada o niczym. Nie ma tu żadnej zagadki, nie ma wyrazistej postaci, którą zapamiętamy. Nawet najbanalniejszej, takiej, jak Jack Dawson, dzięki któremu „Titanica” pamiętają wszyscy. To właśnie różni „Prometeusza” od klasyków, w których – żeby film mógł powstać – fenomenalne fabuły i postacie uzupełniano warstwę wizualną, a nie do warstwy wizualnej dorzucano banalną historię i miałkich bohaterów.
Film Ridleya Scotta nie jest ani gniotem, jak twierdzą jego krytycy, ani arcydziełem, jak dowodzą fani. To po prostu produkcja, która bardzo chce zostać kinowym blockbusterem. I technicznie robi to w doskonałym stylu, ale niestety – bardzo miernie pod względem intelektualnym.