Koronawirus jest widmem. Tak właśnie jest dla większości z nas. Jest widmem, bo prawie nikt z nas, jak dotąd, nie zachorował, ani nawet nie widział na własne oczy osoby chorej, o której mógłby z całą pewnością powiedzieć, że TO ma. Dziwne, widmowe TO, które nas osacza; o którym ciągle myślimy; które nas nawiedza, a dokładnie – boimy się, że nas nawiedzi.
Co zrobić w takiej sytuacji? Warto się nad tym zastanowić. W ogóle warto się zastanowić, a szczególnie nad tym, co ze sobą w tej sytuacji robimy? I co zrobiliśmy ze sobą już przedtem, że to, co się wydarza, może się dziś wydarzać? Że wszyscy się na TO godzimy…
Niewątpliwym plusem tej sytuacji jest dużo czasu na myślenie. Na co dzień nie myślimy zbyt wiele. Używamy inteligencji, to prawda. Jesteśmy błyskotliwy, zaradni, sprytni i pomysłowi. Używamy szarych komórek, żeby załatwić różne sprawy i rozwiązać różne problemy: codzienne, zawodowe, rodzinne, polityczne, gospodarcze, itd., itp. Ale wszystko to jednak nie jest myślenie – w tym najbardziej źródłowym, czyli filozoficznym sensie. A właśnie takiego myślenia najbardziej potrzebujemy, żeby sobie poradzić z życiem i nie zwariować.
Czym jest więc to filozoficzne myślenie? Jest czymś zupełnie innym do tego, co robimy na co dzień, bo nie jest rozwiązywaniem problemów. Już prędzej robieniem sobie problemów. Dostrzeganiem ich. Odkrywaniem problematyczności świata i penetrowaniem jej.
Penetrowanie to słowo przemawiające do wyobraźni. Zatrzymajmy się chwilę przy nim. Czy penetrowanie kojarzy się wam z rozwiązywaniem problemów? Czy jego celem jest załatwianie i rozwiązywanie czegokolwiek? Czy penetrowanie nie jest po to, żeby penetrować. Dla samej radości i przyjemności z tym związanej. Co nam innego daje penetrowanie niż obcowanie i zbliżenie? Być blisko, doświadczać, łączyć się, zapominać się w tym, wykraczać poza własne granice. To właśnie znaczy penetrować.
Filozofia penetruje wielkie problemy życia; penetruje, czyli zbliża nas do tego, czym jest życie. Pozwala doświadczyć rzeczywistości. Skontaktować się i złączyć z tym, z czym na co dzień nie chcemy, albo nie potrafimy się skomunikować. Dlaczego na co dzień tak się dzieje? Otóż dlatego, że to, co stanowi najgłębszą treść życia, jest naznaczone czymś bardzo trudnym i traumatycznym. Na co dzień jesteśmy odcięci o faktu, że żyjemy, ponieważ stykać się z faktem życia, to stykać się również ze śmiercią. Życie jest bowiem śmiertelne. Żyć to móc umrzeć w każdej chwili i musieć umrzeć w jakiejś przyszłej chwili, o której jeszcze nie wiemy. Mówi się co prawda tu i tam (w kościele albo na cmentarzu) o tak zwanym życiu wiecznym. Ale żyć wiecznie, czyli bez końca to sen wariata, to latający hipopotam, albo kwadratowe koło. To nonsens. Żyje się zawsze śmiertelnie.
Czuć, że się żyje, to zarazem czuć, że się umrze (a może nawet już umiera). Tego się właśnie boimy, ale może teraz jest sprzyjający czas, żeby o tym pomyśleć i do tego wrócić. Czym jest więc koronawirus, a raczej jego widmo? Czym jest nasza fiksacja na nim i – w pewnym sensie – zachłyśnięcie się oczekiwaniem na niego? Wszystko to mówi o jednym: że już mamy dosyć niemyślenia i odcięcia od życia. Bojąc się widma koronawirusa, wyrażamy naszą tęsknotę do życia, które jest prawdziwe. Do takiego życia, które – inaczej niż na co dzień – jest przeniknięte grozą, ale zarazem też wspaniałością. Może lepiej skontaktować się z tym, że jesteśmy śmiertelni, ale dzięki temu żyć naprawdę, niż żyć jałową iluzją wieczności. Iluzja ta niekoniecznie musi być religijna. Jest nią też zwykła, codzienna, machinalna i rutynowa powtarzalność naszych czynności, odruchów i przyzwyczajeń.
Wszystko to ma ścisły związek z cywilizacją, którą współtworzymy. Od życia, które jest prawdziwe, odcinamy się bowiem nie tylko w pojedynkę, ale robimy to również zbiorowo. To jedna z głównych funkcji cywilizacji, zwłaszcza nowoczesnej: zabezpieczyć nas przed nurtem życia, które nas tworzy i zarazem unicestwia. Epidemia koronawirusa to sytuacja, w której owo wyparte życie wdziera się gwałtownie, nie przejmując się tymi cywilizacyjnymi zabezpieczeniami. Nie chodzi jednak tylko o to, że koronawirus jest realnym zagrożeniem, ale również o to, że jest widmem, bo jak dotąd (jako społeczeństwo) zachorowaliśmy nie na wirusa, ale właśnie na jego widmo. Jesteśmy chorzy na widmo życia wdzierającego się w nasz cywilizowany świat. A znaczy to, że sami mamy już dosyć pułapki cywilizacyjnej, w której się znajdujemy.
Być może więc sami tworzymy widmo koronawirusa, bo nienawidzimy naszego zamknięcia w cywilizacyjnym bezpieczeństwie i zadomowieniu. W naszym konsumpcyjnym raju, naszym politycznym, obrzydliwym, ale swojskim piekiełku, w naszym wirtualnym, czyli pozornym świecie. W naszym niby-życiu wiecznym.
Ciąg dalszy nastąpi…