Ameryka płonie i jednocześnie przechodzi epidemie hiszpanki, wielki kryzys i zajścia 1968 r. w jednym. Wszystko za sprawą śmierci Georga Floyda z rąk policjanta, który nadużył uprawnień. Śmierć jakich niestety wiele, tym razem wywołała niespotykane demonstracje. Wydarzenia zza oceanu wywołały także nieoczekiwaną dyskusję w kraju nad Wisłą, znajdując odbicie w naszych własnych problemach.
W sporach i dyskusjach, które toczą się obecnie w Polsce zdecydowanie nieistotna jest próba zrozumienia amerykańskiego kontekstu zadawnionego sporu o rasizm i relacje władza-obywatel. O ile publicyści próbują wykorzystać ten moment by naświetlić nam te kwestie i pomóc zrozumieć co tam, w USA właśnie się dzieje, w znacznej mierze dyskusja publiczna skupiona jest na tym co dzieje się u nas w Polsce. Zauważam tu dwa główne wątki którym chciałbym się przyjrzeć.
- Odpowiedzialność Polski, Polaków za rasizm i prześladowania mniejszości.
- Relacje władza – obywatel.
W świetle nowej debaty konserwatywna strona opinii publicznej automatycznie próbuje wykazać, że Polska też jest ofiarą. Widać tu niezwykle silny mit, który włącza się nieomal automatycznie. Pozwala on oczywiście zapominać, że póki istniała Rzeczpospolita Obojga Narodów nie była ona państwem lepszym ani gorszym niż inne i tak samo prześladowała i ograniczała prawa z jednej strony mniejszości narodowych (jak choćby Rusinów, czego zwieńczeniem i tragedią było powstanie Chmielnickiego), z drugiej utrzymywała w podległości wielkie warstwy ludowe, a także mieszczaństwo. Oczywiście to był ówczesny standard, niemniej nie ma co udawać, że było to w tym wymiarze jakieś wyjątkowe państwo. Jego największą wadą zresztą było zaś to, że okazało się ostatecznie nieskuteczne i przegrało.
Nawet jeśli przejdziemy do wieku XIX i rozkwitu imperializmu kolonialnego – wtedy rzeczywiście nie ma czegoś takiego jak polskie kolonie. Niemniej są m.in. Polacy, którzy integrują się z aparatami poszczególnych zaborców i na rożnym poziome działają w jego ramach. To zresztą pokazuje jak bardzo dyskusja na poziomie ideologii narodowej nie pozwala nam zrozumieć własnej przeszłości. W tym dyskursie brak państwa automatycznie zwalnia nas z wszelkiej odpowiedzialności. Podam teraz taki przykład.
Część mojej rodziny pochodzi z Trzemeszna pod Gnieznem, jest stare miasto jeszcze z czasów piastowskich, w XIX wieku znajdowało się pod zaborem pruski. Na tamtejszym starym cmentarzu jest jeden grób różniący się od innych, zwraca uwagę palma wyrzeźbiona w kamieniu i informacja, że nagrobek upamiętnia śmierć Klemensa Tomczeka, który umarł w Kamerunie w latach 80-tych XIX wieku, zresztą jako młody, 24- letni człowiek. Geograf i odkrywca który zapewne nie był tam prześladowany jak czarnoskórzy Afrykańczycy. Nie jest to oczywiście zarzut względem jego osoby, co raczej pokazanie, że rozbiory to nie tylko walka o wolność.
Takich przypadków jest oczywiście mnóstwo. Polacy robili kariery w armii carskiej, organizowali wyprawy badawcze do Azji Środkowej i nieśli tam także rosyjską imperialną cywilizacje. Polacy robili kariery w Cesarsko – Królewskiej armii, bywali premierami rządu w Wiedniu. Czasem nawet dochrapywali się stanowisk w Rzeszy – choć tu możliwości były najbardziej ograniczone. Kariery robili także czasem w aparacie takich państw jak Francja, zaciągali się do Legii Cudzoziemskiej. Jest to historia o wiele bardziej wielowątkowa niż tylko zsyłki – do czego próbujemy ograniczyć całą tą złożoną polską obecność.
Nie ma oczywiście tu mowy o odpowiedzialności Polski – kraju który w XIX wieku nie było na mapie. Istnieje jednak odpowiedzialność społeczna i rasizm jest częścią i naszej historii społecznej i przez to obecny w także w naszej tożsamości. Tożsamości, którą w znacznie większym wymiarze tworzy właśnie pamięć społeczna, a nie mit narodowy. Miał on swój lokalny wymiar, gdy rodzący się nowoczesny nacjonalizm polski w znacznej części wykorzystywał antysemityzm do budowania własnej tożsamości. Nasze doświadczenie to budowania wspólnoty na tym co nas dzieli, a nie łączy.
Trudno nam zatem uciekać od dyskusji o warstwach uprzywilejowanych i prześladowanych i o tym jakie pozycje zajmowało w tym polskie społeczeństwo. Najłatwiej po prostu schować się za mit ofiary. Podkreślanie, że Polska przede wszystkim była chłopcem do bicia, a mordowani Afroamerykanie sami są sobie winni, ponieważ nie są dostatecznie cywilizowani, jako żywo jest odbiciem polskich sporów o antysemityzm. Notabene analogicznie uzasadniany, ze zdaniem, „nie jestem antysemitą, ale…” na czele. Afroamerykanie są sprawcami przestępstw i koniec, na tym kończy się rozumienie rzeczywistości. Brak tu już zupełnie dyskusji choćby o często odmiennych wyrokach za te same pierwsze przestępstwa w zależności od koloru skóry. Tak histeryczna reakcja na tą śmierć to w gruncie rzeczy obrona polskich mitów.
Obywatel kontra władza
Drugi wątek już nieomal zupełnie pomijany w dyskusjach to fakt, że w tragicznym zabójstwie Floyda widzimy przede wszystkim śmierć przedstawiciela mniejszości, którego zabija Państwo – bez wyroku, bez orzeczenia winy, stosując brutalną siłę. W tym kontekście najistotniejsza wydaje się walka o obronę najbardziej podstawowych swobód obywatelskich.
Marian Turski powiedział na 75-leciu wyzwolenia Auschwitz, że dojrzałość państwa objawia się w jego stosunku do mniejszości. Dziś widać jak na dłoni, że potrzebujemy silnego liberalnego państwa prawa, w którym każdy jest chroniony, przede wszystkim zaś mniejszości, które nie sprawują władzy. Niestety taki model jest zastępowany obecnie przez państwo silne swoim aparatem przemocy i inwigilacji, które nie chce być skuteczne dzięki efektywności swoich instytucji i pozostając w dialogu z obywatelem, ale w oparciu o arbitralne stosowanie siły. Ideał ten wyznają Ci, którzy mają nadzieje być w gronie uprzywilejowanej grupy. To złudna nadzieja. Państwo takie używa swojej brutalnej siły, bo łatwo jest atakować mniejszości. Takie ataki mają być wytłumaczeniem niesprawności państwa. Problem z opanowaniem pandemii, niewłaściwe decyzje polityczne i rosnący kryzys wynikający z tych decyzji znika wobec zamieszek – które urastają do głównego problemu. To książkowe zarządzanie strachem. Nie wiemy jak bronić się przed epidemią i kryzysem, ale strzelanie do demonstrantów – którzy zagrażają mojej społecznej pozycji i czasem majątkowi – daje poczucie odzyskania kontroli. W Polsce z kolei nabiera to kuriozalnego wymiaru, gdy te wszystkie problemy stają się nieistotne wobec walki z wyimaginowanym zagrożeniem niewinnych ludzi LGBT – i ta bitwa ma być remedium na kryzys.
W dyskusji wokół śmierci Floyda najważniejszy jest bowiem fakt, że państwo nadużyło siły wobec swojego obezwładnionego już obywatela. W gruncie rzeczy dla nikogo z nas nie powinno mieć znaczenia jakiego był koloru skóry, wyznania czy orientacji. Istotą problemu jest nadużycie siły względem mniejszości, zjawisko, którego obawiamy się nad Wisłą widząc stopniowo rosnące uprawnienia policji. Państwo, które nie potrafi zapewnić porządku, a jedyną odpowiedzią na te problemy jest więcej siły i inwigilacji jest w gruncie rzeczy bezradnym i słabym państwem – które w ten sposób pokazuje, że nie potrafi działać. Liberał czy lewicowiec poszukuje zaś silnego i sprawczego państwa, które jest silne swoimi instytucjami działającymi w ramach i granicach prawa, nie tylko litery, ale przede wszystkim jego ducha. Państwa które nie boi się wytłumaczyć powodów swojego działania. Tylko ten kto jest ich pewien, potrafi to zrobić. Państwo słabe reaguje nadużyciem ślepej przemocy.
To państwo, które rozwiązuje problemy społeczne, a nie wyprowadza wojsko.
O tym jest ta dyskusja.
