Jako że dość już przeszliśmy doliną cieni, moje przewidywania na rok 2021 pokoloruję jaśniejszymi barwami – w pełni zdając sobie sprawę, że te scenariusze i oczekiwania zahaczają o myślenie życzeniowe.
Rok 2020 okaże się najprawdopodobniej punktem formującym pokolenie, tak jak wcześniej kryzys finansowy, 9/11, czy obalenie muru berlińskiego. Pandemia to szok dla społeczności globalnej, narodów, państw i pojedynczych ludzi. Niewątpliwie będzie też osią zmian i punktem odniesienia w roku 2021 Jako że dość już przeszliśmy doliną cieni, moje przewidywania na rok 2021 pokoloruję jaśniejszymi barwami – w pełni zdając sobie sprawę, że te scenariusze i oczekiwania zahaczają o myślenie życzeniowe.
Wzmocnienie autorytetu nauki i ekspertów
Rozwój mediów społecznościowych od lat napędzał grupy o skrajnych poglądach znane pod wspólną nazwą „foliarzy”. Ta czapkowa nazwa dotyczy pewnych cech tych grup: antynaukowości, wiary w spiski i odporności na argumenty. Nie oznacza zaś koniecznie sojuszy, bo grupy te potrafią zajadle się zwalczać, nawet w ramach podobnych paranoi: antyszczepionkowiec wierzący w to, że w szczepionkach są chipy do kontroli umysłu, często zwalcza antyszczepionkowca wierzącego, że szczepionki mają służyć depopulacji. Tak czy inaczej, osoby o takich zapatrywaniach były kiedyś uznawane za nieszkodliwych, wioskowych głupków i pozostawiane swemu losowi. Kiedy jednak Internet pozwolił im swobodnie się łączyć, uzyskali siłę płynącą z liczb. Nawet jeśli takie poglądy to ułamek promila społeczeństwa w skali kraju, to w sali kontynentu czy świata są to już setki tysięcy. A większa liczba to większe możliwości także ekonomiczne, to możliwość przygotowania odpowiednich materiałów i powolnej ewangelizacji. Jak się okazało ewangelizacji skutecznej, co widać w rozpowszechnieniu tych różnych dziwnych poglądów wśród „normalnej” części społeczeństwa. To rozpowszechnienie nie musi przyjmować nawet formy ich wyznawania – wystarczy zasiać niepewność, wątpliwość, dopuścić bzdurę jako jeden z równorzędnych punktów widzenia. W ten właśnie sposób kreacjonizm wpycha się do szkół w USA, a minister Czarnek pewnie będzie go promował i u nas.
W efekcie w szczycie pandemii większość Polaków nie chce się zaszczepić, powtarzając brednie antyszczepionkowców nawet niekoniecznie jako fakty, ale jako wątpliwości. Wątpliwości, w które sam słabo wierzy, bo wedle badań za kilka stówek opłaty chętnie się zaszczepi, czyli to ryzyko bezpłodności, raka i zdalnej kontroli przez Billa Gatesa nie może być zbyt duże. To jednak wystarczy, aby potencjalnie doprowadzić do długotrwałych lockdownów, bo bez odpowiedniej liczby zaszczepionych nie nabędziemy odporności stadnej.
Jednak szczepienia ruszyły i każdy mijający dzień będzie pokazywał, że nikomu nic złego się od nich nie stało i te kalkulujące masy zderzone z tym, że znają ludzi zaszczepionych miesiąc temu, którym nic nie jest, dojdą do wniosku, że może warto, skoro to i tak nic nie kosztuje. Oczywiście twardzi antyszczepionkowcy będą dalej twierdzić, że prawdziwe efekty pojawią się w czwartym pokoleniu – no ale pewnych rzeczy nie przeskoczymy.
Czy tak się stać musi? Wcale nie. Jeszcze latem antymaseczkowcy zapowiadali masową zapadalność na grzybicę płuc ze względu na przymus maseczkowy. Grzybica jest? Nie ma. Antymaseczkowcy osłabli? Niespecjalnie. Zagrożeń jest zresztą więcej. Nasz rząd może przekazać nadzór nad programem szczepień Jackowi Sasinowi (lub jego ekwiwalentowi), a jest to spore wyzwanie logistyczne. Nawet pobieżne oględziny filmów ze startu programu szczepień pokazują, że procedury nie są przestrzegane. Szczepienie przy braku zachowanej procedury może wpłynąć na skuteczność szczepień (w najlepszym przypadku), a nawet na zdrowie szczepionych (w najgorszym). Zaszczepieni chorujący na COVID będą stanowić argument dla antyszczepionkowców, jeszcze istotniejszym byliby zaszczepieni chorujący z powodu zaszczepienia. A możemy liczyć na wyostrzoną czujność antyszczepionkowców – jeśli ktoś po szczepieniu wpadnie pod samochód na pewno wytłumaczą to ciężkim NOP-em. Tymczasem jeśli zaszczepimy miliony, prawo wielkich liczb doprowadzi do tego, że część z nich zachoruje czy umrze niedługo po szczepieniu i niewątpliwie w Internecie będą się pojawiać historie sugerujące, że przyczyną było szczepienie. Oby prezentowana nieustannie nieudolność naszych władz nie doprowadziła do tego, że triumf nauki i naukowców przerodzi się w dalszą erozję autorytetu ekspertów.
Erozja populizmu
Wzrost fali populizmu w ostatnich latach wynikał z różnych czynników. Jednym z głównych był brak istotnych problemów, co spowodowało, że kluczowymi elementami sporu okazały się kwestie „wartości”, „godności” itp. Pandemia zmieniła to dość zasadniczo – w przypadku zagrożenia życia, zdrowia czy bytu na trzeci plan schodzi to, czy jakaś gazetka na drugim końcu świata napisała „polskie obozy śmierci”. W świecie politycznym okazało się zaś, że nie jest wszystko jedno, kim się obsadza instytucje. W czasach prosperity spółką skarbu państwa może kierować osioł i raczej nic spektakularnego się nie stanie (no, chyba że trafi w miejsce, gdzie rynek ma dużo do powiedzenia, jak na przykład w Janowie Podlaskim). W czasie pandemii to już inna sprawa: jak wleje etanol do linii dla metanolu to zepsuje linię produkcyjną zamiast wyprodukować płyn do odkażania.
Rzeczywistość puka więc do naszych drzwi i niesie nam bardzo konkretne skutki – liczone także w zgonach. Na chwilę obecną wygląda na to, że niekompetencja naszego rządu kosztowała nas życie 60.000 obywateli – o tylu więcej umarło w tym roku niż w ubiegłych latach (po odjęciu jeszcze ofiar koronawirusa). To efekt nieprzygotowania służby zdrowia na jesienną falę zachorowań, o której wszyscy wiedzieli. Rząd tymczasem uwierzył we własne zapewnienia, że wirus jest w odwrocie i zajął się bójką Zbysia z Mateuszkiem. W normalnych czasach niewiele by to zmieniło. W obecnych czasach ludzie z zawałami czy wylewami umierali w karetkach stojąc w kolejkach do szpitali. To krew na rękach rządzących.
To dociera powoli do społeczeństwa. Na razie opornie, bo satysfakcja z pogonienia elit, przemądrzałych technokratów i tym podobnych ekspertów jest jeszcze bardzo silna. Z każdym zgonem i upadkiem każdej małej firmy bliżej jednak suwerenowi do zrozumienia, że lepiej mieć u steru kogoś kto się zna, a nie koniecznie kogoś swojskiego. Trump przegrał prezydenturę za swoją niekompetencję w radzeniu sobie z pandemią. Powolne spadki sondażowe pokazują, że podobną drogą idzie PiS zbierając ocenę za brak przygotowań czy podpalenie Polski w środku pandemii nikomu teraz niepotrzebnym sporem. Sporem, który wybudził z politycznego letargu młodych. Sporem, który wyraźnie zmienia społeczne nastawienie do wielu kwestii światopoglądowych – wyraźnie nie po drodze konserwatystom.
Czy ta zmiana jest nieuchronna i trwała? Wydaje się, że tak. Główne pytanie dotyczy jednak jej tempa. Poparcie dla PiS spada, ale bardzo powoli. Jego żelazny elektorat to grupy może i najbardziej zagrożone pandemią, ale jednocześnie najmniej nią dotknięte. Emeryci dostają swoje pieniądze, bezrobotni czy upadający przedsiębiorcy już nie. Emeryci i tak siedzą w swoich mieszkaniach spotykając się raczej w wąskim gronie – zwykły dzień nie różni się aż tak bardzo od lockdownu. To zupełnie inaczej niż w przypadku rodziców zamkniętych w domach z dziećmi, które to dzieci próbują się uczyć zdalnie, nie mając do tego odpowiedniej infrastruktury, przygotowanych programów i nauczycieli.
Biorąc pod uwagę, że najstarsze roczniki wyraźnie dominują liczbowo nad młodszymi te przemiany z natury zasad działania demokracji będą powolne. Tak jak emeryci zafundowali brexit młodym Brytyjczykom, tak dziś emeryci meblują młodym Polskę. Optymizmem napawa fakt, że młodym coraz mniej się to podoba. Obawiam się jednak, że zmiany polityczne w Polsce będą miały charakter nie zmiany poglądów społeczeństwa, a biologicznej wymiany pokoleń. A na to trzeba jednak trochę poczekać.
Czy 2021 będzie powrotem do normalniejszego świata – nie tylko tego sprzed pandemii, ale też sprzed zalewu głupoty i populizmu? Nie wiem – ale tego sobie i Państwu serdecznie życzę.