Zabieram Was w dość egzotyczną podróż, a to dlatego, by nie uszło Waszej uwadze, że w poniedziałek przybył do Polski Ekumeniczny Patriarcha Konstantynopola, Bartłomiej I. Przybył w asyście metropolity Chalcedonu Emanuela i wielkiego synkellosa Jakuba, na zaproszenie prezydenta RP i głowy Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego, metropolity Sawy, co jest standardem, bo rzymskiego papieża też zaprasza do danego kraju i głowa państwa, i z osobna zwierzchnik lokalnego kościoła, ale zwłaszcza zaproszenie od Sawy jest istotne i jeszcze do niego wrócę. Samo przybycie ma, wbrew pozorom, znaczenie doprawdy istotne.
***
Zacznijmy od podstaw, czyli od historii. Będzie w nich mnóstwo uproszczeń, ale mam nadzieję, że moi znajomi historycy i teologowie, późnoantycznicy i mediewiści zwyczajnie mi je wybaczą. To facebook, a nie habilitacja.
Gdy kościół chrześcijański okrzepł w ciągu trzech wieków (od IV do VI n.e.) jako religia państwowa cesarstwa rzymskiego (wschodniorzymskiego = bizantyńskiego), ukształtowała się w jego podziale topograficznym mapa pięciu patriarchatów, najważniejszych arcybiskupstw w honorowym porządku: 1. Rzym, 2. Konstantynopol, 3. Aleksandria, 4. Antiochia, 5. Jerozolima. Bez ich udziału żaden synod generalny (sobór) kościelny nie mógł być uznany za powszechny i wiążący dla wszystkich.
Ponieważ z czasem parasol państwa rzymskiego (od 2. poł. V. w. już tylko wschodniorzymskiego = bizantyńskiego) zawęził się do wschodniego Mediterraneum, biskupi Rzymu (podobnie jak ich aleksandryjscy koledzy i wtedy, i dzisiaj nazywani papieżami) musieli radzić sobie sami, szukali i innej niż konstantynopolitańska protekcji, i własnej niezależności. Jednocześnie zanikała znajomość łaciny na Wschodzie, a greki na Zachodzie (ostatnimi Grekami wybranymi na rzymski tron biskupi byli Zachariasz +752, Stefan III +772 i być może Teodor II +897, jeśli nie liczyć antypapieża Jana XVI +998/1001). Pojawiły się różnice teologiczne trudne do zrozumienia dla drugiej strony świata śródziemnomorskiego, oddalały się od siebie obyczaje liturgiczne (te ludowe były od dawna bardzo już zróżnicowane).
W końcu po serii czasowych schizm i niezgodności nastąpił rozłam ostateczny i nienaprawialny (poł. XI w.), podsycany i prowadzący do dalszych uprzedzeń i nienawiści np. przez zdobycie, złupienie i masakrę Konstantynopola dokonaną przez łacinników w trakcie IV krucjaty (1204). Papież rzymski wypadł z oficjalnej hierarchii na wschodzie, wyrażanej w dyptychach (spisach imion biskupich według procedencji, wyczytywanych w trakcie liturgii), a pierwszym z biskupów chrześcijańskiego cesarstwa wschodniego (prawnie nadal jedynego, bo Karolingowie, Ottonowie i ich następcy na Zachodzie byli w zasadzie uzurpatorami) stał się patriarcha konstantynopolitański.
Wrogość, niby schizma ale postrzegana jako herezja, trwała dziewięć wieków, aż mądrość dwóch zachodnich papieży, Jana XXIII i Pawła VI, wyrażona ożywczym prądem soboru katolickiego znanego jako watykański II, a także podobna cnota ich wschodniego partnera Atenagorasa doprowadziły do pierwszego historycznego spotkania i początku rekoncyliacji (zwróćmy uwagę, że ówczesny patriarcha moskiewski Filaret oprotestował zniesienie anatem i generalnie stanął okoniem). Następcy Jana i Pawła, i Atenagorasa generalnie kontynuowali tę drogę mimo wszystko, więc dzisiaj już nie dziwi obecność Bartłomieja na intronizacji Franciszka albo rewizyty Franciszka na stambulskim Fanarze, w bazylice św. Jerzego i siedzibie patriarchatu. Biskup Rzymu nie wrócił do dyptychów, a dwa kościoły (z których wschodni dopiero od chrztu Rusi Kijowskiej i rozbratu z Zachodem nazywamy w Polsce prawosławnym) funkcjonują niezależnie. Po stronie zachodniej wyodrębnił się i okrzepł w dodatku na olbrzymich obszarach protestantyzm, a po wschodniej już od V w. po kłótniach w następstwie IV soboru wyłoniły się kościoły kompletnie niezależne, zwane niechalcedońskimi, z najsilniejszymi syryjskim, koptyjskim (i etiopskim), ormiańskim.
Jest jedna kardynalna różnica między pozycją ustrojową-kościelną Franciszka i Bartłomieja. Przez całe niemal drugie tysiąclecie n.e. biskup Rzymu był przywódcą i jedynym patriarchą łacińskiego kościoła. Był jedynym patriarchą Zachodu (aż do czasu gdy z sobie tylko znanych względów Benedykt XVI zrezygnował z tytułu na początku pontyfikatu), choćby nawet honorowo takie tytuły mieli jeszcze biskupi Grado/Akwilei, Lizbony czy Wenecji. Przy wszystkich ograniczeniach swojej władzy papież rzymski rządził kościołem (rzymsko)katolickim niepodzielnie. Dopiero w wyniku Vaticanum II większą władzą dowartościowano kościoły lokalne, ale po monarszemu, dając ją konferencjom biskupów i biskupom w diecezjach. Tam gdzie duch soborowy nie rozwiał się zbyt szybko, a protestantyzm stanowił intelektualną konkurencję, do większej władzy i kontroli dopuszczono także świeckich. W Polsce owszem, nie.
Tymczasem patriarcha Konstantynopola, choć od VI w. tytularnie ekumeniczny, a więc ‚powszechny’, był i jest tylko primus inter pares kościołów wschodnich, no dobrze: prawosławnych. W dodatku cesarstwo rzymskie czyli wschodniorzymskie, czyli bizantyńskie upadło w 1453 r., i choć patriarchat przetrwał do dzisiaj, znajduje się na terenie, na którym niemal nie ma wiernych (zwłaszcza po finalnych pogromach i wypędzeniu większości greckich stambulczyków w połowie XX w.). Zajmuje pozycję honorowo pierwszą, ma unikatowe uprawnienia, ale nie ma bezdyskusyjnej racji w sprawach wewnętrznych czy teologicznych przez samo swe istnienie. Nea Roma locuta, causa finita? – nigdy.
Uznające siebie nawzajem kościoły wschodnie cieszą się własną niezależną strukturą i samodzielnością, autokefalią (z gr. autos – ‘on, on sam, ten sam, samodzielnie działający’ i kefale – ‘głowa’). Do czterech już nam znanych późnoantycznych patriarchatów (1. Konstantynopol, 2. Aleksandria, 3. Antiochia, 4. Jerozolima) doszły następne: 5. Gruzja (V w./1001), 6. Bułgaria (918/927), 7. Serbia (1219), 8. Rosja (1448/1589), 9. Rumunia (1872). Do tej liczby dodajemy autokefaliczne arcybiskupstwa bez tytułu patriarszego: 10. Cypr (431), 11. Grecję (1833/50) – owszem, nie podlega w większości patriarsze K-pola, bo Grecja była już wówczas królestwem niepodległym, 12. Albanię (1922/37) oraz autokefaliczne metropolie, kierowane przez metropolitów: 13. Polskę (1924), 14. Czechy i Słowację (1951), ewentualnie 15. Amerykę (1970 – autokefalia nadana przez Moskwę, więc bez zgody K-pola, kwestia jest sporna). Hierarchia w dyptychach jest odmienna niż kolejność historyczna, np. kościół grecki podaje po czterech podstawowych: 5. Rosję, 6. Serbię, 7. Rumunię, 8. Bułgarię, 9. Gruzję, 10. Cypr, 11. Grecję, 12. Polskę, 13. Albanię, 14. Czechy i Słowację, 15. Ukrainę.
***
Tu dochodzimy do clue całej sprawy w kontekście Ukrainy. By uzyskać autokefalię legalnie, dany kościół musi spełnić warunki kanonów soborowych i otrzymać zgodę kościoła-matki, dotychczas sprawującego jurysdykcję nad danym terytorium. Wzorzec jest dość jasny – tam gdzie pojawiało się silne i niepodległe państwo prawosławiu niewrogie, a liczba wiernych nie była mała, tam z czasem pojawiała się autokefalia (choć oczywiście grały rolę i indywidualne, historyczne czynniki). Na przełomie 2018 i 2019 r. patriarchat Konstantynopola uznał wysiłki trzech podzielonych kościołów prawosławnych Ukrainy a także starania ówczesnego prezydenta Poroszenki i ukraińskich polityków – i nadał oficjalnym dokumentem, wywodzącym się wprost z tradycji Bizancjum tomosem, autokefalię Kościołowi (Cerkwi – nie ma znaczenia) Prawosławnemu Ukrainy.
Rzecz, zupełnie naturalna z punktu widzenia niepodległości Ukrainy i jej prawa do pełnego uniezależnienia się od Moskwy, wywołała olbrzymie wrzenie. Uznanie przyszło od Aleksandrii, Cypru i z Aten, Rumunia nabrała wody w usta, w Moskwie zapanowała wściekłość. Putin wypowiedział się jednoznacznie przeciw, a patriarcha Cyryl doprowadził do schizmy i usunął Bartłomieja, pierwszego wśród równych i głowę kościoła konstantynopolitańskiego ze swoich rosyjskich dyptychów. Część wiernej mu hierarchii prawosławnej na Ukrainie odmówiła połączenia i nie weszła do zjednoczonego autokefalicznego kościoła (choć wiele parafii migrowało potem indywidualnie z jednego zwierzchnictwa w drugie; jak można sądzić teraz proces ten dopełni się niebawem). A co właściwie powiedział Putin? Jako król swojej partii szachów (w końcu Poroszenko afirmował zjednoczenie słowami: „Kościół bez Putina i bez Cyryla, za to z Bogiem i z Ukrainą”) i wzorcowy cezaropapista nadmienił: „jest to uznanie schizmatyckich społeczności istniejących na Ukrainie pod kontrolą Stambułu, a to jest strasznym złamaniem kanonów prawosławia”.
Sprawa ma oczywiście wymiar polityczny. Dla Ukrainy była elementem dalszego uniezależnienia spod głowy kościoła mówiącej co tylko Kreml miał ochotę słyszeć, elementem kursu prozachodniego i dowartościowaniem miejscowych wyznawców. Dla Putina i Cyryla sprawa stanowiła zagrożenie utraty wpływów i kościelnie biorąc, aktem wyrwania terytoriów spod kościoła-matki. Cała jednak sprawa idzie o to, że metropolia kijowska była zawsze egzarchatem, zewnętrznym biskupstwem podległym Konstantynopolowi, a w miarę podbojów rosyjskich kosztem królów polskich i Kozaczyzny patriarchat moskiewski swoje zwierzchnictwo nad Rusią Kijowską, matecznikiem prawosławia ruskiego i rosyjskiego, zwyczajnie sobie przywłaszczył. W dodatku kanony uprzywilejowują Konstantynopol w nadawaniu autokefalii.
To nie jest spór o historię z czasów bizantyńskich bazyleusów-autokratorów. Rzecz ma wymiar polityczny i religijny, a dotyczy istnienia wolnej Ukrainy i przynależności milionów wiernych, nawet jeśli w praktyce młoda Ukraina, jak i cała Europa, zwyczajnie się sekularyzuje.
Za Cyrylem i Putinem poszły niektóre prorosyjskie kościoły autokefaliczne. Antiochia, to zrozumiałe – przecież to patriarchat w Syrii (Putin, Assad, wojna itd.). Serbia – także nie trzeba tłumaczyć. Polska… ano właśnie.
Otóż Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny, kierowany od 1998 r. przez metropolitę Sawę, poprzez swój synod biskupi, choć generalnie i hipotetycznie zauważył, że nie od rzeczy byłoby autokefalię Ukrainie nadać, stwierdził jak następuje: „Nadanie autokefalii Cerkwi w Ukrainie winno się odbyć w oparciu o normy natury dogmatyczno-kanonicznej całej Cerkwi, a nie grupie raskolników. Odstępcy od Cerkwi, przy tym pozbawieni święceń kapłańskich, nie mogą reprezentować zdrowego organizmu cerkiewnego. Jest to działanie niekanoniczne i narusza jedność eucharystyczną i międzyprawosławną”.
Warto to zestawić ze słowami Putina. Warto też zauważyć rosyjskie słowo raskolnicy – schizmatycy. Tyle miał do powiedzenia kościół niepomny, że własną autokefalię też otrzymał od Konstantynopola, z późniejszym o ponad 20 lat uznaniem przez Moskwę (na stronie oficjalnej internetowej PAKP to pierwsze nadanie nadal wydaje się w biogramach metropolitów mniejszym złem).
Pisałem już dwa tygodnie temu: To bardzo dobrze, że PAKP zaangażował się teraz aktywnie w pomoc dla uchodźców, że to co się dzieje na Ukrainie nazywa wojną, a nie ‚operacją militarną’. 22 marca synod biskupów PAKP napisał w uchwale: „24 lutego 2022 r., niespodziewanie, nastąpiła inwazja wojsk rosyjskich na ziemie Ukrainy, które rozpoczęły działania wojenne. Nastał trudny czas bratobójczych walk, trwających po dzień dzisiejszy. W ich wyniku nastąpiło zburzenie normalnego życia obywateli, ginie wielu niewinnych ludzi… Ukraina i wszyscy ludzie pokoju przeżywają wielki ból; przelewana jest bratnia krew, podobnie do krwi Abla w wyniku zabójstwa popełnionego przez jego brata Kaina… Święty Sobór Biskupów PAKP… zwraca się z wezwaniem do władz Federacji Rosyjskiej, na czele z prezydentem, o zaprzestanie działań wojennych w Ukrainie, postrzegając je jako niegodziwe i niepojęte…”
Timing nie jest zapewne winą dostojnych biskupów; gremia kolegialne mojej uczelni też zbierają się raz w miesiącu. Ale trzeba postawić kropkę nad ‚i’ i uznać prawo niepodległej Ukrainy do własnej cerkwi niezależnej od Moskwy i Cyryla. Polskie prawosławie niemało się w przeszłości wycierpiało (w międzywojniu głównie za to, że było narzędziem caratu, a potem że było wyznaniem polskich Ukraińców), ale po tylu latach wolności w III RP powinno się wreszcie wybić na prawdziwą niezależność. Uznać wreszcie, że prawdziwą matką jest nie kościół Romanowów, a Nowego Rzymu – Konstantynopola. Uznać wolność siostrzanego kościoła Ukrainy.
I to dlatego wizyta Bartłomieja I w Polsce ma tak duże, dodatkowe znaczenie. I to dlatego jego wspólne spotkania z Sawą warto widzieć w znacznie szerszym kontekście. Czy przyniosą skutek – zobaczymy.
***
Akapity powyższe niech wystarczą za określenie stosunku metropolity Sawy do agresji Rosji na Ukrainę. Co mówi patriarcha Cyryl, wiemy wszyscy – nie chce mi się nawet tego powtarzać. Przerażony zgniłym Zachodem, paradami gejów i utratą władzy nad Ukrainą, skąpany w kremlowskim złocie, jest tylko marionetką Putina, ordynansem bardziej niż ordynariuszem haniebnej wojny i współponosi odpowiedzialność za rosyjskie zbrodnie wojenne. Krew Mariupolitan zwyczajnie zbryzgała mu patriarszy biały kukulion i on już tego żadnymi modłami nie zmaże.
W tym wszystkim najsmutniejszy jest chyba casus papieża Franciszka. Człowiek, który poruszył przez niemal dekadę niemało uwiędłych sumień podległych sobie wiernych, który popłynął na Lampedusę, zanim w ogóle Europa zaczęła się zastanawiać nad losem dziesiątek tysięcy ludzi potopionych w Morzu Śródziemnym, teraz zwyczajnie zawodzi. I nie ma tu większego znaczenia, czy jego nieumiejętność wypowiedzenia głośno, kto kogo najechał i potępienia agresora, wynika z chęci kontynuowania dialogu z Cyrylem (a rozmawiać z patriarchatem moskiewskim jest dziesięć razy trudniej niż z K-polem), czy z jakiejkolwiek innej przesłanki. To już nie czasy Jana XXIII, Pacem in terris, i dwóch supermocarstw walczących o władzę nad światem. To kompletnie nie ta sytuacja. Co do reszty, znakomity tekst Zbigniewa Nosowskiego w „Więzi” zwalnia mnie z pisania tego, czego i tak nie ująłbym tu wystarczająco dobrze (https://wiez.pl/…/gdy-prorok-staje-sie-dyplomata…/).
Pozostaje patriarcha Bartłomiej. Szkoda, że Franciszek nie wzoruje się na nim, bo tylko by na tym zyskał. Już 24 lutego w rozmowie ze swym kijowskim odpowiednikiem, którego autokefalię zagwarantował, patriarcha potępił niesprowokowaną agresję Rosji na Ukrainę. Stanowisko to powtarzał wielokrotnie później publicznie. 2 marca w wywiadzie dla tureckiej mutacji CNN stwierdził: „Daliśmy niepodległy kościół niepodległemu krajowi… rozzłościliśmy naszych rosyjskich braci, ale Ukraina na to zasługiwała”. 20 marca powiedział w jednym ze stambulskich kościołów: „Niestety, nasi współprawosławni najeźdźcy Ukrainy, państwa niepodległego i suwerennego, wydają się dążyć do kompletnego upokorzenia swych dumnych, lojalnych ukraińskich braci, walczących heroicznie i poświęcających się dla wolności”.
Dzisiaj tak samo jednoznaczne wypowiedzi można było usłyszeć w Warszawie. Niech więc puentą będzie wystąpienie patriarchy w pałacu prezydenckim, adresowane do polskiej pary prezydenckiej. Jest warte przeczytania w całości, i to z wielu powodów:
„Wasza Ekscelencjo,
Jest dla mnie wielką radością możliwość osobistego spotkania Was i Pierwszej Damy Rzeczypospolitej, niemal po roku od Waszej wizyty w stolicy Kościoła Konstantynopolitańskiego na Fanarze.
Jednak moja obecna wizyta nie odbywa się ani z radosnej, ani świątecznej okazji. Wyłączną swoją uwagę poświęcam w tych dniach okazaniu solidarności i wspólnej modlitwie z milionami uchodźców, siłą wypędzonych z powodu trwającej nieuzasadnionej i niedającej się usprawiedliwić agresji jak i potwornej i kosztownej przemocy spowodowanej przez Rosję względem ich suwerennej ojczyzny, Ukrainy.
Jestem tu, by spotkać część z wielu uchodźców i zachęcać tych, którzy pokazują najważniejszą chrześcijańską cnotę miłości względem sąsiada i miłosierdzia względem każdego obcego, w którym jesteśmy wezwani do doświadczania i witania samego Chrystusa.
Chciałbym, Panie Prezydencie, przede wszystkim podkreślić moją osobistą wdzięczność, i zwłaszcza uznanie wiernych prawosławnych, a w istocie podziw wszystkich uczciwych istot ludzkich – za hojną i współczującą gościnność Waszego historycznego i wspaniałego narodu wobec tych, którzy zmuszeni byli uciekać z Ukrainy. Polacy rozumieją bardzo dobrze, co znaczy cierpieć z powodu wojny. Nade wszystko jednak, obywatele polscy szanują dary wolności: wolności słowa, wolności kształcenia, wolności ekonomicznych, wolności kultu, wolności życia.
Proszę przyjąć zapewnienie, że cały świat patrzył jak Polska i inne pobliskie narody naszego świętego kontynentu zwyczajnie otworzyły granice swych krajów i głębię swoich serc, aby przyjąć i pocieszyć kobiety i dzieci, starców i młodzież bez opieki, a nawet zwierzęta. Nie umieściliście Waszych uchodzących sąsiadów w namiotach i obozach, przyjęliście ich w miejscach zamieszania i pokojach waszych domów.
Wszyscy oni przeżywają traumy związane z przeszłością i lęki o przyszłość. Wszyscy oni potrzebują naszego wsparcia i współtowarzyszenia, naszej opieki i dodania odwagi. Wszyscy wystawieni są na głód i bezdomność, ale też wyzysk i handel ludźmi. W samym środku tego niewiarygodnego i nieakceptowalnego kryzysu, państwo i społeczeństwo polskie wybijają się jako model uczciwości, filantropii i gościnności.
Niech Bóg błogosławi obficie Wam wszystkim i Waszym ukochanym. Niechaj cała ludzkość uczy się i naśladuje Wasz niesamowity przykład. Tylko tak prawdziwa miłość i bezwarunkowa solidarność władna jest pokonać każde, jakiekolwiek zło i mrok naszego świata.
Raz, jeszcze, Wasza Ekscelencjo i Pani Prezydentowo, dziękuję Wam za Wasze ciepłe przyjęcie!”
Jeślibym gdzieś w tym wszystkim szukał Bizancjum, to w postawie i postępowaniu patriarchy Bartłomieja, a nie w rosyjskim imperializmie, który przez celową dekorację i ideologiczne przejęcie od nowożytności pod bizantyjskość szpetnie się podszył. A ludzie uwierzyli.
Autor zdjęcia: Jorge Fernández Salas
Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14 – 16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji już wkrótce na: www.igrzyskawolnosci.pl
