Gdy otwieramy Komu bije dzwon, Hemingway już na wstępie „bije w nas” słowami Johna Doone’a… Iluż maturzystów męczyło się przy słynnym: „Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą: każdy stanowi ułamek kontynentu, część lądu…”. Iluż przeklinało na to zlepienie, na wklejenie w strukturę, podczas gdy w co drugim walczył wówczas bunt, gdy budził się głos młodego indywidualisty, nawet w chwilach, gdy kilka ławek dalej szalała szkolna paczka. I choć licealiści nie sięgają już (przynajmniej nie w ramach lektur obowiązkowych) po powieść z czasów hiszpańskiej wojny domowej, to owo „Nie jesteś samotną wyspą” powraca niczym echo. W gazetowych tekstach, w zlepku kulturowych klisz, czy nawet w memach. Jest (czasem wkurzającą) mantrą poklepujących po ramieniu w momentach przełomu; jest cichym byciem przy przyjaciołach czy ukochanych, gdy dopada ich kryzys; jest dostrzeganiem tego, co bezbronne, autentyczne, widoczne tylko najbliższym w tych, co dla nas najważniejsi. Jest… byciem, które wybieramy, albo które przychodzi do nas, by wybrać nas na swoich świadków. Jest otwarciem, na jakie decydujemy się z coraz mniejszą ufnością; wyrywaniem z przyspawania do światów przeszłych, od myślenia/bycia zakontraktowanego; jest… prawdą o nas, nawet, gdy tą trudną, której niczym diabeł święconej wody zdajemy się unikać.
Z jednej strony… fajnie być alfą. Poważnie. Wbrew temu, co sądzą niektórzy, nie oznacza to jednak samotnego królowania czy absolutnego jednowładztwa. To byłoby wyłomem w naturze, którą na potrzeby sobie współczesnych – a jak się okazuje (niezmiennie) również dla pokoleń swych (najpewniej niespodziewanych, bo przecież czasoodległych) prawnuków – definiował już Arystoteles. Powiedzieć o człowieku, że jest zoon politikon (ζῷον, zỗion), że (jak powiedzą łacinnicy) jest animal sociale, to tyle, co zakomunikować (a może tylko przypomnieć) każdemu z nas, iż jesteśmy „zwierzętami politycznymi”, że z natury swej należymy do istot społecznych. Żyjemy w mniejszych czy większych stadach, we wspólnotach, w społecznościach. Istnieje między nami sieć powiązań, wzajemnych zależności, wymiennych obowiązków, mądrze (a nie opresyjnie czy samoopresyjnie) rozumiana odpowiedzialność, czy w końcu zdolność do poszukiwania adekwatnych rozwiązań. Możemy dokonać wolty, zmiany, możemy podjąć decyzję, by pewnego dnia znaleźć się gdzie indziej/przy innym/przy innych. Zacząć od nowa. To element wolności, której nie odbiera nam wspólność; element, co powala nam cieszyć się sobą. Zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i w wyjściu ku Drugiemu. Z relacji ma bowiem płynąć… radość. Nikt nie chce, a może nawet nie powinien, być tam, gdzie nie jest darzony szacunkiem, gdzie jego głos zdaje się nie liczyć, gdzie jest… jakoś ostatni w szeregu. Albo… pierwszy i jedyny odwalający robotę za wszystkich; w jakimś sensie osamotniony, choć przecież otoczony przez znane mu twarze.
Każda wspólnota zaczyna się przecież od tego pierwszego dostrzeżenia Innego, od chwili, gdy (mniej czy bardziej zaskoczeni) wpadamy w relację Ja do Ty; wspólnota zawiązuje się od tej pierwszej osoby, którą – mniej czy bardziej metaforycznie – bierzemy pod opiekę, z którą potrafimy się szczerze śmiać, przy której bycie sobą przychodzi nam jak nigdy łatwo. Mamy więź. Fakt, mamy. Emocjonalną, fizyczną – różną. Intymną. Kolejne relacje – nawet jeśli określane jako dalsze, mniej zaangażowane, bardziej formalne – w jakiś sposób odnosimy do relacji z Drugim (ukochanym/przyjacielem/dwa w jednym). Niezależnie od początku owej wzajemności (niekoniecznie najpierwszej; czasem ostatniej) w naszym życiu, bywa ona probierzem relacji ze światem; sprawdzianem naszych kontaktów w innymi, zaskoczeniem zmianą, miarą otwartości, a czasem i cierpliwości, na jaką wobec siebie i innych może nas być stać. Tu odkryty przyjaciel jest niczym „drugi ja”; okazuje się jedną duszą, tyle, że „rozdzieloną”. Tu miłość (ponoć ta prawdziwa) – jak chciał José Ortega y Gasset – „jest przede wszystkim próbą wymiany dwóch samotności”. Tu każda wspólnota jest przypominaniem sobie o własnej naturze – istoty wolnej od przymusu, ale i wolnej ku niekończącym się możliwościom. Istoty, o której dobro i szczęście potrafimy się upomnieć – jako bliscy, jako wspólnota wybrana, ale i wspólnota losu. Byłoby pięknie, prawda?
Zatem upominam się o Ciebie. O siebie. W tej najmniejszej, pierwszej iskierce. W byciu autentycznym, które przestaje się siebie bać.
Fundacja Liberté! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi w dniach 10 – 12.09.2021.
Dowiedz się więcej na stronie: https://igrzyskawolnosci.pl/
Partnerami strategicznymi wydarzenia są: Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń.