Patrząc z perspektywy czasu na szkolne lata, wzdragamy się z niesmakiem na myśl o apodyktycznych belfrach-tyranach, nadużywających swojej pozycji, aby narzucić swój porządek nieuwzględniający sprzeciwu. Jednak na tych prezentujących zupełnie odwrotną postawę, nieradzących sobie z utrzymaniem porządku w klasie, patrzymy z współczuciem pomieszanym z pobłażaniem. Z kolei najlepiej wspominamy tych, którzy umieli znaleźć równowagę między tymi dwoma biegunami – stawiali granice, byli wymagający, ale jednocześnie traktowali nas uczciwie i umieli wesprzeć.
Życie od najmłodszych lat uczy nas, że w dynamice relacji międzyludzkich kluczową rolę odgrywa równowaga sił. Patrząc z perspektywy czasu na szkolne lata, wzdragamy się z niesmakiem na myśl o apodyktycznych belfrach-tyranach, nadużywających swojej pozycji, aby narzucić swój porządek nieuwzględniający sprzeciwu. Jednak na tych prezentujących zupełnie odwrotną postawę, nieradzących sobie z utrzymaniem porządku w klasie, patrzymy z współczuciem pomieszanym z pobłażaniem. Z kolei najlepiej wspominamy tych, którzy umieli znaleźć równowagę między tymi dwoma biegunami – stawiali granice, byli wymagający, ale jednocześnie traktowali nas uczciwie i umieli wesprzeć.
Później szybko orientujemy się, że analogicznie jest w innych obszarach ludzkiej aktywności i znaczenie ma nie tylko sprawiane wrażenie, ale też podejmowane przez nas decyzje czy wartość naszych słów. Wielu ludziom postawa asertywna przychodzi z trudnością. W świecie, gdzie wiele zależy od kontaktów międzyludzkich, wyjście przed szereg oznacza ryzyko. Własne zdanie czy stanowczość bardzo często napotykają na swojej drodze niezadowolenie czy pouczenia, a społeczeństwo powszechnie pochwala skromność oraz unikanie konfliktów. Zgoda i spolegliwość zawsze, w przeciwieństwie do sprzeciwu, spotka się z aprobatą. Niemniej nie oznacza to, że zawsze jest opłacalna. Jeśli nie wyciągamy konsekwencji, gdy ktoś przekracza nasze granice, raczej nie czeka nas uznanie naszej wielkoduszności, ale zostaniemy prawdopodobnie po raz kolejny potraktowani tak samo. Nierzadko okaże się, że więcej osób zaczyna tak postępować w stosunku do nas. Dokładnie tak samo jak uczniowie czy studenci sondują, jaki nauczyciel pozwoli nam na więcej uchybień, a z którym nie ma żartów. W ten sposób podchodzą do nas współpracownicy, znajomi, a nawet partnerzy, adaptując się do postawy, jaką zaprezentujemy na początku relacji. Z tego samego powodu zmiana raz wypracowanej opinii jest zadaniem trudnym, wymagającym dużo czasu i wysiłku. Spotyka się z oporem, ponieważ środowisku o wiele trudniej zaakceptować, gdy dogodne warunki stają się nagle mniej korzystne, niż gdy pozostają konsekwentne od początku. Najlepszym przykładem są relacje romantyczne. Nierzadko mężowie czy synowie, przyzwyczajeni do bycia wyręczanymi w obowiązkach domowych, reagują silną agresją w momencie, gdy zostają poproszeni o sprawiedliwy ich podział. Dla żony bądź matki sprzeciw mogący osłabić relacje z najbliższymi stanowi emocjonalnie bardziej kosztowną sytuacja niż na początku związku, zanim ważne decyzje zostały podjęte. Z czasem okazuje się, że postawienie na swoim, które w przeszłości wydawało się aktem niesłychanej zarozumiałości, tak naprawdę mogło mieć zbawienny wpływ na rozwój relacji. Paradoksalnie, często sytuacje, gdy postawiliśmy na swoim, wcale nie okazują się być końcem ważnych dla nas znajomości. Oczywiście w odpowiednich proporcjach, ponieważ naruszanie wolności innych również nie spotka się z wielką aprobatą.
Świat globalnej polityki rządzi się podobnymi prawami. Podczas spotkań dyplomatycznych każdy gest ma znaczenie i prezentuje, w jakiej kondycji są wzajemne relacje między państwami. Wielu przywódców wykorzystuje takie okazje do dodatkowego podkreślenia swojej pozycji, z czego bardzo chętnie korzystał między innymi Władimir Putin. Prezydent Rosji jest znany między innymi z tego, że wielu głowom państw kazał na siebie czekać, co w języku dyplomacji jest bardzo silnym komunikatem. Na spotkanie z byłą kanclerz Angelą Merkel, przedstawicielką jednego z najważniejszych państw Unii Europejskiej, przyprowadził wielkiego labradora Koni, zdając sobie sprawę z lęku kanclerz Niemiec przed psami. Oczywiście zaprzeczył, jakoby zrobił to umyślnie, ale spotkania na tak wysokim szczeblu są planowane z ogromną dokładnością, więc trudno uwierzyć w przypadkowość tego zdarzenia. Wizerunkiem światowego macho, pogrywającego bez skrupułów z najważniejszymi przywódcami świata, Putin zachwycał nie tylko Rosjan, ale często także cudzoziemców. Chociaż sytuacja polityczno-gospodarcza w ogarniętej korupcją Rosji od dawna nie jest raczej wzorem do naśladowania ani powodem do zazdrości, Putin zawsze był traktowany i podejmowany jako jeden z najważniejszych, równorzędnych partnerów, a spotkania z nim stały się swoistym sprawdzianem dla wszystkich głów państw demokratycznych. Świetnym przykładem jest tutaj Francja w czasie ostatniej wyborczej kampanii prezydenckiej, kiedy większość kandydatów prezentowała zdecydowanie prorosyjskie poglądy, a kandydatka, która weszła do drugiej tury, przed inwazją na Ukrainę, przedstawiała swoje zażyłe kontakty z Putinem jako atut. Nawet nie-prorosyjski prezydent Emmanuel Macron próbował podkreślić swoją pozycję na arenie międzynarodowej, demonstracyjnie dzwoniąc do prezydenta Rosji już po wybuchu wojny. Oczywiście telefony nie przyniosły większych skutków, wywołały jedynie sarkastyczne uwagi, tak jak wszystkie inne zabiegi mające zagwarantować dobre relacje z Putinem. Wraz z inwazją na Ukrainę okazało się, że traktowany z największą serdecznością i szacunkiem przez głowy państw zachodnich, wielki rosyjski partner stał się największym wrogiem demokratycznej Europy, bezpośrednio zagrażającym jej bezpieczeństwu.
Niestety obecna sytuacja nie spadła z nieba i nie jest wynikiem nieprzewidywalnego rozwoju wypadków. Putin nigdy nie udawał kogoś innego, niż jest w rzeczywistości. Wręcz przeciwnie, od dawna powoli odkrywał karty, skrupulatnie testując reakcje państw zachodnich. Nawet jeśli ktoś mógł uważać Putina za sprawnego przywódcę, gwarantującego utrzymanie porządku w ogromnym kraju, obciążonym konsekwencjami poprzedniego ustroju, już dawno miał okazję, aby zrewidować swoje poglądy. Nie od dziś wiadomo, w jaki sposób w Rosji wprowadza się konsekwentnie dyktaturę. Nie było tajemnicą również to, że Putin obsadza stanowiska swoimi ludźmi oraz zmienia prawo w sposób naruszający demokratyczność państwa, żeby zapewnić sobie dożywotnią władzę. Powstała masa publikacji i filmów dokumentalnych o prześladowaniach osób wchodzących w konflikt z rosyjskim przywódcą. Cały świat mówił o politycznie motywowanym wyroku na Chodorkowskiego, o Politkowskiej, Pussy Riot, Niemcowie, Litwinience, Skripalu czy w końcu Nawalnym. Przy czym należy dodać, że to tylko kilka najgłośniejszych przypadków szeroko komentowanych na świecie. Lista ofiar reżimu, powszechnie znanych też poza granicami Rosji, jest o wiele dłuższa. Podobnie plany wobec Ukrainy nie są niczym nowym. Już w 1994 roku, podczas pierwszego po upadku ZSRR międzynarodowego Forum polityków i biznesmenów, Putin ostro wypowiedział się o sytuacji Rosjan, byłych obywateli Związku Radzieckiego, którzy znaleźli się poza nowymi granicami kraju, podkreślając tymczasowy i warunkowany wyłącznie dyplomacją charakter zgody Rosji na taki stan rzeczy. Następnie, konsekwentnie już od początku swojej władzy, mówił o konieczności stworzenia potężnej, dobrze wyposażonej armii. Nielegalna aneksja, w rzeczywistości okupacja Krymu, była tylko próbą generalną przed inwazją na całą Ukrainę i ostatecznym sprawdzianem Putina, jakiej reakcji może spodziewać się ze strony Zachodu. Nie przygotowywał się do wcielenia swojego planu w życie od wczoraj. Począwszy od wspomnianej deklaracji z 1994 roku, nieustannie utwierdzał się w przekonaniu o tym, jak bardzo trzyma przywódców zachodniego świata w garści. Po wizycie w Sankt Petersburgu w 2000 roku Tony Blair nazywał go demokratą i przyjacielem. Przyjazny stosunek premiera Wielkiej Brytanii zapewne można przypisać miłemu wieczorowi, jaki przywódcy spędzili w petersburskiej operze podczas premiery „Wojny i Pokoju”, a częściowo zapewne interesom BP w Rosji. Być może to tłumaczy, dlaczego Blair zignorował raporty dotyczące wojny w Czeczenii, wysłane mu przed pamiętną wizytą. W 2001 roku prezydent George W. Bush pod spotkaniu ocenił prezydenta Rosji jako „bezpośredniego oraz godnego zaufania”, twierdząc dalej, że zajrzał w jego duszę, gdzie dostrzegł najwyższą troskę o dobro swojej ojczyzny. Zwłaszcza kanclerzowi Niemiec Gerhardowi Schröderowi opłaciły się liczne wizyty u Putina. W ostatnich tygodniach urzędowania podpisał kontrakt na budowę Nord Stream, rurociągu omijającego, zgodnie z rosyjskim interesem, kraje takie jak Polska czy Ukraina, a po ustąpieniu ze stanowiska otrzymał posadę przewodniczącego rady dyrektorów rosyjsko-niemieckiego konsorcjum NEGPC, odpowiedzialnego za budowę gazociągu. Co zrozumiałe, także dzisiaj nie wyraża krytycznych opinii względem rosyjskiej polityki. W 2006 r. od Jacquesa Chiraca Putin otrzymał Order Legii Honorowej, najwyższe odznaczenie dla cudzoziemców. Przywódca Rosji bardzo szybko nauczył się, jak postępować z Europą, żeby przygotować podwaliny dla swoich imperialnych planów. Głowy państw zachodnich zapewne zdawały sobie sprawę z niedemokratyczności i brutalności rządów Putina, jednak ignorowanie było wygodniejsze, a co ważniejsze, opłacało się bardziej niż przejmowane się jakimś odległym Wschodem.
Po nielegalnej aneksji Krymu większość liderów demokratycznego świata zignorowała tę napaść. Spodziewano się, że tak jak w przypadku Czeczenii, będzie to miało wymiar jedynie lokalny, a Putin zadowoli się półwyspem i na tym poprzestanie. Ciche przyzwolenie na tę agresję zapewne było nienazwanym kompromisem. Jednakże okazało się, że to założenie zostało poczynione jednostronnie. Gdy świat demokratyczny zaczął reagować, nie spotkał się z dawną chęcią przywódcy Rosji do zacieśniania przyjaźni, ale z agresją. Czy można takiej postawy Putina nie zrozumieć, skoro jedynie wcielał w życie deklarowane od początku jego rządów zamiary?
W końcu Zachód zrewidował swoje wcześniejsze podejście do Putina i zmienił swoją politykę względem Rosji o 180 stopni. Świat demokratyczny oglądając zdjęcia z masakr dokonywanych przez wojska rosyjskie w Ukrainie oraz przygotowując się na nadciągający kryzys energetyczny, przeciera oczy ze zdumienia pytając, jak do tego doszło. Faktycznie to dobry moment, żeby się zastanowić, dlaczego karmiony ustępstwami dyktator nie zdecydował się na rezygnację z realizacji swoich imperialnych celów. Pomimo solennego przyrzekania „nigdy więcej”, przy okazji kolejnych uroczystych rocznic wspominających okrucieństwo II wojny światowej, po raz kolejny powtórzyliśmy ten sam scenariusz. Nie można powiedzieć, że obecna sytuacja jest nowością. Do złudzenia przypomina niechlubną politykę appeasementu prowadzoną przez Wielką Brytanię, a następnie Francję. Ciche przyzwolenie na nielegalną aneksję Krymu stało się współczesnym układem monachijskim. Także słowa wypowiedziane z tamtej okazji przez premiera Zjednoczonego Królestwa, Neville’a Chamberlaine’a, o „sporze w dalekim kraju, między ludźmi, o których nic nie wiemy”, a przede wszystkim jego naiwna wiara w to, że polityka ustępstw zatrzyma Hitlera, do momentu inwazji na Ukrainę, niemal w niezmienionej formie były standardem w polityce państw Zachodu względem Rosji.
Zbliżająca się zima będzie czasem próby nie tylko dla Ukrainy, ale dla całego demokratycznego świata. Teraz każdy, nawet przeciętny obywatel z małego miasteczka we Francji, odczuje konsekwencje prowadzonej latami polityki pobłażania względem krwawego autokraty. Obserwując przerażające zbrodnie wojenne na Wschodzie, Rosjan uciekających przed mobilizacją z jednej strony, z drugiej zaś nadciągający kryzys energetyczny, żywnościowy i inne poważne konsekwencje ekonomiczne tej wojennej rzeczywistości, otrzymujemy brutalną nauczkę, że nie ma czegoś takiego, jak bezpieczne negocjacje czy układy z autokratami. Nie wyciągnęliśmy wniosków z doświadczeń poprzedniego stulecia, więc zamiast lekcji teoretycznej, dostajemy o wiele boleśniejszą i namacalną. Obecny kryzys nie byłby aż tak dotkliwy, gdyby państwa demokratyczne trzymały na dystans sąsiada od dawna dającego niepokojące sygnały, a przede wszystkim jawnie zabiegającego o destabilizację Zachodu. W końcu znane są destrukcyjne działania Putina wymierzone przeciw Stanom Zjednoczonym i Europie, polegające m.in. na dezinformacji, ingerencji w procesy wyborcze, opłacaniu populistycznych polityków czy działaczy, mogących oddziaływać na politykę za granicą, zgodnie z wytycznymi Kremla.
Nie da się cofnąć czasu, jednak możemy podjąć decyzję, czy obecne zmagania z rosyjskim dyktatorem pójdą w niepamięć, czy jednak wywołają zmianę w sposobie postrzegania relacji z państwami autorytarnymi. Nie mamy już raczej wątpliwości co do tego, że należy dążyć do rezygnacji ze wszelkich relacji zależności (np. energetycznej, przemysłowej), które mogłyby być wykorzystane do wywierania nacisku na Zachód w przypadku niepopierania polityki obcej jego wartościom. Ale czy tylko? Zapewne to również najwyższa pora domagać się zmiany prawa, tak aby uniemożliwić ubieganie się o państwowe urzędy politykom czy partiom jawnie wspieranym lub finansowanym przez podmioty zagraniczne, takim jak Marine Le Pen, Viktor Orban czy Matteo Salvini. Być może należy pójść dalej, starając się o wykluczenie krajów autorytarnych z organizacji międzynarodowych zawodów sportowych czy ważnych wydarzeń. Czy nie jest absurdem, że pokojowe igrzyska olimpijskie odbywały się w Chinach, znanych z naruszania praw człowieka, a tegoroczny mundial będzie miał miejsce w Katarze, gdzie goście są przestrzegani przed lokalnym prawem zaprzeczającym idei wolności. Organizacja tego typu imprez jest fantastyczną reklamą dla państw pragnących poprawić swój wizerunek. Nie dziwi więc podejrzenie o korupcję wobec Kataru czy Rosji. Oczywiście, nie jest możliwe ani zasadne, aby całkowicie zaprzestać wymian handlowych czy naukowych. Można jednak je ograniczać w takim stopniu, aby w razie konfliktu nie zagrażały stabilności państw demokratycznych, a także aby nie przyczyniały się do rozwoju reżimów. Obecny konflikt w Ukrainie dowodzi skuteczności sankcji. Znaczenie presji ekonomicznej jest nie do przecenienia, chociaż, tak jak w przypadku Rosji, nie są to łatwe ani przyjemne decyzje. One z powodu wysokich kosztów dla wprowadzających sankcje, w tym m.in. przenoszenia inwestycji, rezygnacji z lukratywnych kontraktów, mogą wywoływać duże niezadowolenie wśród inwestorów, przedsiębiorców, a nawet zwykłych ludzi. Niemniej jednak taki twardy sprzeciw w obronie demokratycznych wartości byłby inwestycją na przyszłość w silny, niezależny, skoncentrowany (trochę z konieczności) na innowacyjności i rozwoju nauki Zachód, a być może stałby się również inspiracją dla innych.