Państwa zachodnie uporały się z mitem narodowym po II wojnie światowej, co w przyszłości zaowocowało powstaniem Unii Europejskiej. Tragiczne konsekwencje mitu Tysiącletniej Rzeszy okazały się bowiem pouczające nie tylko dla Niemiec. Mit narodowy dłużej zachował swoją siłę oddziaływania w krajach pozostających do 1989 roku pod wpływem ideologii i władzy komunistycznej. Ta różnica okazała się widoczna po rozszerzeniu Unii Europejskiej o kraje Europy Wschodniej i Środkowej. Jest ona zasadniczą przyczyną trudności w zrozumieniu w niektórych z tych krajów istoty i systemu wartości Unii Europejskiej. Niestety, w największym stopniu dotyczy to Polski, gdzie po objęciu władzy przez populistyczną prawicę fascynacja mitem narodowym stała się głównym przedmiotem propaństwowej propagandy.
Celem tej propagandy jest przywracanie poczucia godności ludziom zaskoczonym transformacją ustrojową, która ich wyrwała z dobrze znanych kolein swojskości. Ta godność ma się przejawiać w odgrodzeniu od cywilizacji Zachodu, który wciąż niewystarczająco docenia naszą wielkość i ofiarę, chociaż już dwukrotnie obroniliśmy go od nawałnicy ze Wschodu; po raz pierwszy zrobił to Sobieski w 1683 roku, a drugi raz Piłsudski w 1920. Ta godność to ciągłe powtarzanie sobie jacy jesteśmy dzielni i nieskazitelni, jak bardzo, choć w coraz większym osamotnieniu, bronimy chrześcijańskiego dziedzictwa Europy. Skoro więc jesteśmy tacy wspaniali, skoro tak bardzo pod względem moralnym przewyższamy inne narody, które złośliwie nie chcą dostrzegać naszej wielkości, to jest oczywiste, że nie musimy nikogo naśladować, ani stawiać sobie za wzór. Ale skoro nie interesuje nas to, co dzieje się gdzie indziej, to trudno nam zauważyć, że pod względem moralnym, uwzględniając kryteria chrześcijańskie, Europa Zachodnia jest znacznie lepsza niż hiperkatolicka Polska. Opowiadanie o „zgniłym Zachodzie” brzmi śmiesznie, biorąc pod uwagę sytuację homoseksualistów w Polsce oraz rasistowskie i antysemickie wybryki, na które prawicowy rząd reaguje niezwykle opieszale. Miarą moralności jest przestrzeganie praw człowieka, a nie obskuranckich, nacjonalistycznych i patriarchalnych stereotypów. Ten brak zainteresowania kulturowymi zmianami w Europie sprawia, że wielu gorliwych katolików może się zdziwić, że wspierając polski Kościół, oddalają się od chrześcijaństwa i zmierzają w stronę jakiejś narodowo-katolickiej schizmy, w której tak łatwo miłość zastępowana jest nienawiścią. Jeśli jednak balon narodowej dumy nadąć tak, jak to robi PiS i narodowcy, to łatwo przyznać sobie prawo do własnej moralności i do własnej religii. Przecież „nikt nam nie będzie w obcych językach…”
Ta piekielna bajka o polskości wielkiej i niedocenionej, stworzona przez romantycznych poetów i Henryka Sienkiewicza, przetrwała lata II Rzeczpospolitej, w której autorytaryzm sanacji nie przeszkodził antysemickiej nagonce endecji, bo władza zajęta była walką z lewicą, którą prowadziła z błogosławieństwem Kościoła katolickiego. Powojenna dominacja władz komunistycznych z nadania Związku Radzieckiego, także przyczyniła się do utrwalenia bogoojczyźnianego mitu, jako jedynej alternatywy komunistycznej opresji. Jakiekolwiek próby odrzucenia tego ideologicznego bagażu i włączenia się do ponadnarodowego i liberalnego nurtu, charakterystycznego dla Europy Zachodniej po II wojnie światowej, traktowane były w środowiskach polskiej prawicy, jako kosmopolityczna zdrada interesów narodowych. Stąd konflikt między lewicowo-liberalnym KOR-em a prawicowo-katolickimi ugrupowaniami opozycji w PRL-u. Ten konflikt został przeniesiony do III RP, a zwycięstwo PiS-u w wyborach parlamentarnych i prezydenckich w 2015 roku uczyniło z mitu narodowego narzędzie głębokiej polaryzacji społeczeństwa.
Tymczasem jedyną szansą wykorzystania dziejowej szansy, jaką daje uczestnictwo Polski we wspólnocie europejskiej, jest pozbycie się tego mitu, wykorzenienie go ze społecznej świadomości. Trzeba odrzucić bogoojczyźnianą narrację, która z patriotyzmu czyni kolektywistyczną, bolesną chimerę, ustawicznie szukającą wroga. Najwyższy czas otrząsnąć się z traumy rozbiorowej i okupacyjnej. Najwyższy czas pozbyć się kłamliwego, ckliwego mitu polskości zamkniętej w szlacheckim dworku, który w istocie był oazą zacofania, ksenofobii i gnuśności, był reminiscencją tego wszystkiego, co zaprzepaściło dorobek czasów zygmuntowskich i było przyczyną upadku Polski w XVIII wieku. Dopóki będziemy wracać do tej załzawionej, romantycznej pieśni o Chrystusie narodów, o jego wielkości i cierpieniu, dopóty będziemy odległym zaściankiem Europy, którego mieszkańcy naznaczeni piętnem dawnego upokorzenia, wciąż nie będą w stanie zrozumieć współczesnego świata.
Bez uporania się z ciężarem mitu narodowego, bez przeformułowania istoty patriotyzmu, nie ma możliwości przejścia do społeczeństwa obywatelskiego, które na piedestał wynosi nie abstrakcyjny naród, a konkretnego człowieka, bez względu na jego przynależność narodową, wyznaniową czy jakąkolwiek inną. Mit narodowy nie pozwala dostrzec jednostki, zmusza do skrajnie kolektywistycznego podejścia, w którym ludzie dbający o wielką sprawę, a nie o siebie nawzajem, tworzą bezmyślną, jednolitą masę społeczną, którą swobodnie kieruje przywódca kochający władzę.
Patriotyzm we współczesnym świecie nie może oznaczać zamykania się w getcie narodowych sentymentów, ani okazywania wrażliwości wyłącznie w stosunku do problemów własnej społeczności. Patriotyzm obywatelski polega na otwartości na świat i spieszenia z pomocą wszystkim, którzy jej potrzebują. Tylko dzięki temu ludzkość będzie w stanie stawić czoła współczesnym i przyszłym zagrożeniom klimatycznym, zdrowotnym, związanym z szowinizmem narodowym i wyznaniowym oraz z nieprzewidywalnymi skutkami rozwoju cywilizacyjnego.
Tradycyjny narodowy patriotyzm wyraża się w Polsce dewizą: „Bóg, honor, ojczyzna”. Dewiza ta ma wymowę skrajnie nacjonalistyczną i nieprzypadkowo zawsze znajduje się na czele Marszu Niepodległości, jaki co roku organizowany jest przez narodowców 11 listopada. Odwołanie do Boga jest Jego zawłaszczeniem, uznaniem religii katolickiej za religię narodową, zgodnie z popularną zbitką słów: „Polak-katolik”. Bóg traktowany jest tu czysto instrumentalnie, jako naturalny sojusznik Polaków. W walce z innymi nacjami, którą przecież ustawicznie trzeba toczyć, można zatem liczyć na boskie wsparcie, jako coś naturalnego. Poza tym Bóg jest tu pięścią, którą można wygrażać wszystkim niespełniającym kryteriów narodowego patriotyzmu: ateistom, innowiercom, kosmopolitom, homoseksualistom itp. Bóg pełni tu rolę identyfikacyjną i wykluczającą zarazem – „Tylko pod tym krzyżem, tylko pod tym znakiem Polska jest Polską a Polak Polakiem”.
Jeśli w tej dewizie chodziło o to, aby wskazać źródło narodowej inspiracji, to pierwsze, co odróżnia patriotyzm obywatelski od narodowego, jest wielość źródeł, z których ludzie mogą czerpać motywację dla swoich postaw i czynów. Aby móc korzystać z bogactwa różnorodności, trzeba w tej dewizie „Boga” zastąpić „tolerancją”. Ludzie, którzy preferują inny styl życia niż my, wyznają inną religię lub hołdują innym obyczajom, nie są naszymi wrogami. Zamiast koncentrować się na różnicach trzeba szukać podobieństw; obszarów wspólnych zainteresowań, celów i pragnień. Tolerancja w tym wypadku nie oznacza obojętności i separacji, ale poszukiwanie możliwości współdziałania ludzi różniących się od siebie. W związku z tym trzeba raz na zawsze pozbyć się uprzedzeń związanych z poczuciem tożsamości zbiorowej, jakim jest tożsamość narodowa, wyznaniowa czy kulturowa. Ważne są cechy indywidualne ludzi, a nie te, które im się przypisuje z racji przynależności do określonej grupy społecznej. Jeśli uda się kiedyś przełamać tę barierę, którą od wieków starali się umacniać żądni władzy suwerennej narodowi władcy, integrując swoich poddanych przez wzbudzanie nienawiści do innych, może wreszcie uda się wyzwolić ludzi od ideologicznych balastów tożsamościowych.
Użyte w nacjonalistycznej dewizie słowo „honor” nie ma nic wspólnego z koniecznością dotrzymywania zobowiązań ani z przywiązaniem do dobrych obyczajów. To słowo jest tu użyte w najbardziej prymitywnym, patriarchalnym znaczeniu i odnosi się do konieczności reagowania na najmniejszy przejaw nadętej do niebotycznych rozmiarów dumy narodowej. To nawiązanie do tradycji plemiennych satrapów i rodowych patriarchów dbających o honor swojego plemienia i rodziny. To także imperatyw absolutnego, bezmyślnego poświęcenia, tak trafnie uchwycony w wierszu Wincentego Pola: „Obok Orła znak Pogoni, poszli nasi w bój bez broni/ Hu ha, krew gra, duch gra, hu ha!/ Matko Polsko, żyj/ Jezus Maria, bij!”. I tak to szło: w Powstaniu Listopadowym, w Powstaniu Styczniowym, w Powstaniu Warszawskim wreszcie. Wszak krwi szczędzić nie honor.
W społeczeństwie obywatelskim, w którym dominuje pragmatyzm i realizm, szowinistyczny „honor” musi być zastąpiony „odpowiedzialnością”. Chodzi tu zarówno o odpowiedzialność za własne czyny, jak i o odpowiedzialność za innych. Odpowiedzialność za skutki własnych działań jest miarą wolności człowieka. Ucieczka od odpowiedzialności osobistej przez przerzucanie jej na innych lub na niesprzyjające okoliczności, jest zarazem ucieczką od wolności. Tymczasem w społeczeństwie obywatelskim wolność jednostki traktowana jest jako wartość podstawowa. W patriotyzmie obywatelskim szczególnie ważna jest odpowiedzialność za innych. Świadczy ona bowiem o wrażliwości społecznej, która jest motorem społeczeństwa obywatelskiego. Jest to odpowiedzialność za przyczynianie się i utrwalanie wspólnego dobrostanu, poprzez należyte wypełnianie obowiązków rodzinnych, środowiskowych i obywatelskich. Do obowiązków tych należy przede wszystkim zaliczyć przeciwstawianie się wszelkim przejawom patologii społecznej, dyskryminacji i wykluczeniom.
Wreszcie ojczyzna, do której narodowi patrioci wznoszą strzeliste akty miłości. W ujęciu nacjonalistycznym ta miłość wyraża się głównie w nienawiści do wszystkiego, co obce i inne. Ta ojczyzna to dziwny patchwork historycznych postaci, narodowych bohaterów, fragmentów wierszy i patriotycznych pieśni, to nieustanny modlitewny patos. Ojczyzna w nacjonalistycznym rozumieniu staje się ideologią zanurzoną w emocjach dawnych bitew i odświeżaną ustawicznym poszukiwaniem nowych wrogów. Bez tych wrogów ideologia by zwiędła, a wraz z nią ojczyzna, która jest tylko wtedy, gdy można jej bronić i za nią umierać. W czasie pokoju nacjonalistyczna „ojczyzna” jest romantyczną chimerą, którą trzeba czcić, ale która niekoniecznie przekłada się na konkretne zachowania jej wielbicieli.
W tym wypadku w narracji obywatelskiej słowo „ojczyzna” lepiej jest zastąpić słowem „sumienność”. Wykrzykiwać patriotyczne hasła, machać flagą i deklarować poświęcenie własnego życia przychodzi łatwo. Trudniej jest wypełniać obywatelskie obowiązki tu i teraz. Bo ojczyzna to nie szum husarskich skrzydeł i lamenty romantycznych poetów, ale rutyna codziennych czynności. Najlepiej służy się ojczyźnie, kiedy się rzetelnie pracuje, przestrzega prawa, uczciwie płaci podatki, dba o środowisko naturalne i pomaga potrzebującym, a nie wtedy, gdy deklaruje się miłość i gotowość umierania za nią. Patriotyzm obywatelski przejawia się w sumiennym wykonywaniu obowiązków obywatelskich. Sumienność oznacza postępowanie zgodne z wewnętrznymi rejestrami dobrego i złego, czyli w zgodzie z własnym sumieniem. Owe rejestry ocen etycznych i związane z nimi kryteria dotyczą racjonalnej, a nie emocjonalnej oceny korzystności działań służących dobru wspólnemu. Chodzi o to, aby bezmyślną miłość do ojczyzny zastąpić szacunkiem dla współobywateli i dbałością o wspólne dobro. Sumienność oznacza niezgodę na bylejakość, na lekceważący stosunek do swoich obowiązków, na samousprawiedliwiające „jakoś to będzie”. Właśnie w tym przejawia się patriotyzm, jakkolwiek go rozumieć, w szacunku do własnego środowiska społecznego i przyrodniczego. Ktoś, kto deklaruje miłość do ojczyzny, a jednocześnie wywozi śmieci do lasu, na miano patrioty nie zasługuje, choćby pękał z dumy czytając Trylogię. Sienkiewiczowski latarnik, który zaniedbał profesjonalny obowiązek, bo czytając „Pana Tadeusza”, pogrążył się w tęsknocie za swoim krajem, nie mógłby zatem liczyć na wyrozumiałość obywatelskiego patrioty.
Tradycyjny naród musi umrzeć, aby mogło się narodzić nowoczesne obywatelstwo. Dlatego dotychczasowa patriotyczna dewiza powinna być zastąpiona inną, która pozwoli Polsce wyrwać się z zaściankowości, w której utrzymuje ją Kościół katolicki i populistyczna prawica. Tą dewizą powinno być: „tolerancja, odpowiedzialność i sumienność”. Tej dewizy nie trzeba mieć wpisanej do paszportu. Żeby jej przestrzegać, wystarczy być myślącym i wrażliwym człowiekiem. Starajmy się tak wychowywać nasze dzieci.
