Życie monady nie jest tak oczywiste, jak chcieliby ci, co Leibniza czytają po łebkach. „Monada bez okien” – i od razu ciąg skojarzeń o „samotnej wyspie”, „izolowanym świecie” doskonale niedostępnym dla innych, a skoro tak, to całkowita niemożność komunikacji, blokada, brak szans na zbudowanie jakiejkolwiek więzi. I… „trzask”, z jakim owe okna się zamyka. Nie czas to ani miejsce na zagłębianie się w pełną wymowę filozofii tego wielkiego myśliciela. Jednak uproszczenie prowadzi w osobność, w niektórych wariacjach wręcz w kryjówkę, we własną bańkę, czy ciasność – myślenia, środowiska – które często zamykamy w owej „bezokiennej monadzie” i… Jakbyśmy nabrali wody w usta, bo przecież tej ciszy przezwyciężyć się nie da. Monologujemy więc we własnych bańkach, również o tym, co też niby wydarza się „za płotem”, choć często nie mamy o tym najmniejszego pojęcia. Z idei przeciekają pojedyncze elementy, nijak nie pozwalające dostrzec obrazu całości. Zbieramy zatem różne puzzle, by na ich podstawie, w sposób całkowicie nieuprawniony, wyrabiać sobie opinię. Zbieramy szepty, plotki, pomówienia, złośliwe obmowy, złe życzenia, zawistne słówka, by skomponować z nich „prawdę”, w jaką wygodnie nam uwierzyć. Teorię, której nie opieramy na wiedzy. Powraca echo z Przypowieści o maku, gdzie „nigdy jeszcze tym makowym psom,/ Że świat jest większy nie przyszło do głowy”…
W sytuacjach trudnych odwracamy się na pięcie i… zatrzaskujemy… drzwi, a później okna. A skoro wiedzę układamy z okruszków, albo zachłystujemy się tym, co „jedna pani drugiej pani powiedziała w maglu”, to na dialog nie ma miejsca. Mówimy „żegnam” i popadamy w dogmatyzm. Ryglujemy nasze wewnętrzne kryjówki, betonujemy poglądy, radykalizujemy się, czasem tylko fukając na innych z wnętrza własnej bańki. Wpuszczamy tam swoich albo potakiwaczy, którzy niekoniecznie będą mieli na względzie nasze dobro. Kolejne „nie” – „nie” dla dialogu, „nie” dla wiedzy, „nie” dla „trzeciej opinii”, „nie” dla wysłuchania argumentów strony przeciwnej. Niechęć do wychodzenia z własnej bańki potęguje się – nawet gdy jest ona mentalnie ciasna, emocjonalnie zimna, intelektualnie niewystarczająca, obowiązkowo raniąca, jakaś taka… że niby „tak”, a jednak „nie”. Że już prawie „nie” – a z lęku przed zmianą, z uporu, ze zmęczenia, dla „świętego spokoju” – wciąż uparcie „tak”.
„Ziemia to ziarnko – naprawdę nic więcej./ A inne ziarnka – planety i gwiazdy./ A choć ich będzie chyba sto tysięcy,/ Domek z ogrodem stać może na każdej”. Każdej. A gdybyśmy spróbowali inaczej? Bo przecież między ludźmi wydarza się spotkanie, wydarzają się słowa, rozmowy, emocje, relacje. Wydarza się moment otwartości, chwila zamknięcia, to znów kolejna otwartość – nawet jeśli ostrożniejsza, na drugiego, na innych. W świetle wolności – najpierw tej wewnętrznej, która jest warunkiem jakiegokolwiek kroku „na zewnątrz”. Momentem potwierdzenia mojego „ja”, ale też akceptacji odmienności każdego, kogo napotykam na swojej drodze. Są początki. Te nowe i te pierwsze. Powroty zaskakujące, szansy, na które nie było nawet „cienia szansy”. Odkrycia poczynione po szturmie na granice języka i świata. To, co widzimy wychylając głowę poza ramy przyzwyczajeń, poza przesądy, zastane opinie. Jest przejrzenie na oczy i dostrzeżenie braku; niewystarczalności owej bańki, w której tkwimy zarówno jako jednostki, jak i jako wspólnoty czy tak zwane środowiska.
Otwieranie monadowych okien zaczynamy od słów. To pierwszy krok do rozwoju. Słowa wiążą nas ze sobą, prowadzą nas ku innym ludziom, albo przeciwnie – wypowiadane bez należytej uważności, troski czy wykrzyczane w złości – potrafią ranić, rujnować, burzyć nawet najważniejsze dla nas relacje. Kto tego nie doświadczył – ręka w górę! Słowa oznaczają również zaangażowanie się w czyjeś życie, czyjąś historię, są wyznacznikiem zaufania, jakiego udzielamy sobie nawzajem. Czasem działają od… pierwszego słowa, kiedy indziej potrzebują mnóstwa czasu, aby dotrzeć do słuchającego. Aby przywołać kogoś do naszego życia albo pozwolić mu do nas wrócić. Od słowa zaczyna się dialog, poznanie, przełamanie tabu. To dialog już nie tylko z pojedynczymi osobami, ale też z ideami, które czekają na poznanie. To pierwsze otwarcie by wyjść z pułapek dogmatyzmu, fanatyzmu, polskiej karykatury symetryzmu; otwarcie na nową argumentację lub chociaż na pojedyncze pomysły powalające przełamać zabetonowany punkt widzenia. To moment „Gdybyśmy lepiej i mądrzej patrzyli,/ Jeszcze kwiat nowy i gwiazdę niejedną/ W ogrodzie świata byśmy zobaczyli”. W tej wolności do poznania – w wolności, którą najpierw musimy znaleźć w samych sobie, by móc później spotykać ją w drugich.