Premier jednego z największych europejskich państw ma czas, żeby dwukrotnie pojechać do stosunkowo małego (29. pod względem liczby mieszkańców) miasta tylko dlatego, że odbywają się w nim lokalne wybory. Wraz z nim Elbląg odwiedza znaczna część rządu oraz trzech byłych premierów. Gdy uświadomimy sobie absurdalność tej sytuacji, zobaczymy do czego doprowadziła nas medialna narracja, która przekonywała, że wybory w Elblągu są istotnym wydarzeniem.
Sezon ogórkowy zaczął się na dobre – można to poznać po tym, że niektóre, zupełnie nieistotne, informacje wskoczyły na pierwsze strony gazet i internetowych portali, a inne – tkwią tam przez kilka dni, mimo że powinny zniknąć już po chwili. To nic złego, jeśli media zajmują się sprawami drugoplanowymi, problem zaczyna się jednak wtedy, gdy dziennikarze tworzą alternatywną rzeczywistość, w której przestajemy dostrzegać, czym różnią się wydarzenia całkowicie błahe od tych bardzo ważnych.
Ostatnie tygodnie to ogólnopolska dyskusja o wyborach w Elblągu, mimo że to wydarzenie politycznej wagi piórkowej. Wybory lokalne mają zazwyczaj znikome przełożenie na politykę ogólnokrajową, o czym świadczy apartyjność prezydentów kilku dużych miast (m.in. Krakowa, Poznania i Wrocławia). W dodatku Elbląg nigdy nie był istotnym miejscem na politycznej mapie Polski – poprzedni prezydent był dla Polaków anonimowy, za kilka miesięcy niewielu będzie pamiętało, że wybory wygrał Jerzy Wilk.
Jednak o Elblągu zaczęła rozmawiać cała Polska. Dziennikarze zapewniali nas, że to właśnie tam rozstrzygną się przyszłe losy naszego kraju. Tworzyli wrażenie, że wybory parlamentarne, które odbędą się za dwa lata, będą wyłącznie potwierdzeniem decyzji, którą elblążanie podjęli w zeszły weekend. Ogólnokrajowa ekscytacja wyborami trwa już ponad miesiąc i nadal nie widać jej końca – wciąż otrzymujemy kolejne analizy, co zmieniło zwycięstwo kandydata Prawa i Sprawiedliwości.
Mediów nie hamują nawet sceptyczne opinie ekspertów – w rozmowach z „Gazeta Wyborczą” Jarosław Flis i Ireneusz Krzemiński przekonywali, żeby nie przeceniać znaczenia lokalnych wyborów. Nie przeszkodziło to „Gazecie” w opublikowaniu artykułu „Lekcja PO Elblągu”, w którym Renata Grochal i Agata Kondzińska cytują absurdalną wypowiedź „zaufanego PR-owca PO”, że – po odwołaniu Hanny Gronkiewicz-Waltz – rząd Donalda Tuska mógłby podać się do dymisji.
Scenariusz napisany przez media bardzo szybko podchwycili politycy. Elbląg odwiedzili niemal wszyscy liderzy partii – dwukrotnie (!) Donald Tusk, Jarosław Kaczyński, Leszek Miller i Janusz Palikot. Poza premierem do Elbląga przyjechali także ministrowie: Elżbieta Bieńkowska, Barbara Kudrycka, Marek Biernacki, Sławomir Nowak, Radosław Sikorski, a także Jerzy Buzek, były premier i przewodniczący Parlamentu Europejskiego.
Napiszmy to jeszcze raz: premier jednego z największych europejskich państw ma czas, żeby dwukrotnie pojechać do stosunkowo małego (29. pod względem liczby mieszkańców) miasta tylko dlatego, że odbywają się w nim lokalne wybory. Wraz z nim Elbląg odwiedza znaczna część rządu oraz trzech byłych premierów. Gdy uświadomimy sobie absurdalność tej sytuacji, zobaczymy do czego doprowadziła nas medialna narracja, która przekonywała, że wybory w Elblągu są istotnym wydarzeniem.
Wolałbym, żeby media uczciwie potrafiły przyznać, że lipiec i sierpień to miesiące, w których prawie nic się nie dzieje. Wówczas dziennikarze z czystym sumieniem mogliby zajmować się sesją Agnieszki Radwańskiej dla magazynu ESPN, nie musieliby nadawać nieistotnym wydarzeniom rangi politycznych cezur. Media powinny zrozumieć, że nie istnieje żaden dogmat, który nakazuje informowanie o polityce przez cały rok – jeśli nie dzieje się nic istotnego, można zająć się czymś innym.
Najbliższe wybory parlamentarne odbędą się w 2015 roku – Platforma Obywatelska może w nich otrzymać czterdzieści albo dziesięć procent głosów, podobnie jak Prawo i Sprawiedliwość. Przez dwa lata może się bowiem zdarzyć wszystko. Pewne jest jedno – wybory prezydenta Elbląga, mimo że żyła nimi cała Polska, za dwa lata nie będą miały żadnego znaczenia. Sezon ogórkowy to okres, w którym aktorzy teatralni wyjeżdżali na urlop za miasto (a więc tam, gdzie rosną ogórki). Dla wszystkich byłoby lepiej, gdyby dziennikarze w lipcu i sierpniu więcej pisali o kwitnących ogórkach, a mniej o polityce.