Próba aplikowania tradycyjnego obrazu męskości przez współczesnych mężczyzn daje efekty groteskowe. W sitcomach ta groteska staje się punktem wyjścia do wielu zabawnych gagów. W realnym życiu owocuje frustracją przeradzającą się często w agresję lub depresją. Kim zatem ma być mężczyzna teraźniejszości?
Ze wszech stron dopadają nas informacje o tym, jak upada męska kondycja – i to na wszystkich frontach. Skraca się chromosom Y, mężczyzn podgryzają parabeny i emancypacja kobiet. Mężczyźni mają mieć problem ze znalezieniem swojego miejsca w społeczeństwie i związku, zwłaszcza pod wpływem wyzwolonych kobiet i ich rosnących wymagań. Niepewni swej roli stają się mniej męscy, zagubieni lub w geście buntu wobec rzeczywistości stawiają na powrót status quo ante – nacisk na powrót patriarchatu i tradycyjnego modelu rodziny i innych „tradycyjnych wartości”. Znaczna część sukcesu konserwatystów w ostatnich latach, tak w Polsce, jaki i w USA czy Wielkiej Bytanii jest przypisywana właśnie tej męskiej kontrrewolucji napędzanej zjawiskami takimi jak manosfera. Ta zaś to nic innego jak (głównie) zionąca mizoginią i homofobią internetowa społeczność mężczyzn sfrustrowanych zmieniającym się światem i emancypacją kobiet. Dwie najważniejsze grupy manosfery to tzw. incele (od involuntary celibacy – przymusowy celibat), czyli mężczyźni nie mogący znaleźć partnerek seksualnych (wedle ich przekonania z przyczyn zewnętrznych) oraz mężczyźni poddający się celibatowi zupełnie dobrowolnie. Wpływ narastającej męskiej frustracji na procesy polityczne jest uprawdopodobniany dysproporcjami płciowymi w poparciu dla partii – zwłaszcza w najmłodszych grupach wiekowych.
Zjawiska te nie są nowe, a przemiana roli i archetypu mężczyzny była wyczuwalna już od końca II wojny światowej, kiedy to kobiety postanowiły nie porzucać pracy zawodowej, do której zostały dopuszczone podczas wojennych niedoborów siły roboczej. Echa tych zmian przeniosły się do kultury popularnej. Rzućmy więc okiem jak ewoluowało spojrzenie na mężczyzn, postrzegane przez pryzmat najpopularniejszych sitcomów, oglądanych przez miliony i ciągnących się latami. Można tam zauważyć, jak zmieniający się obraz mężczyzny przeszedł od przeczucia do dość głębokiej analizy, by skończyć na akceptacji zupełnie innych wzorów męskości, stanowiących lustrzane odbicia tradycyjnego modelu.
Przeczucie – „Przyjaciele” (1994 – 2004)
„Przyjaciele” to serial absolutnie kultowy i definiujący pewien paradygmat serialowy – paczka kontrastujących ze sobą przyjaciół przeżywa kolejne perypetie, zaś tarcie ich osobowości zapewnia solidną dawkę humoru. „Przyjaciele” uczynili z odtwórców głównych ról gwiazdy największego formatu – mimo że poza tym serialem ich osiągnięcia są raczej mizerne. Posługując się parytetem twórcy wprowadzili trzy postaci męskie i trzy żeńskie. W założeniu miały stanowić dla siebie kontrast: Rachel – rozpieszczona dziewczyna z bogatego domu, Phoebe – hipiska wychowująca się na ulicy i Monica – dziewczyna z sąsiedztwa. Teoretycznie bardzo różne, w praktyce jednak bardzo podobne. Mimo różnego pochodzenia ich życie obraca się wokół tych samych „problemów” – kolejnych związków, zakupów i kariery.
Zupełnie inaczej sytuacja ma się w przypadku ról męskich – tych bohaterów, poza przyjaźnią, nie łączy właściwie nic. Joey to tradycyjny męski archetyp, mężczyzna z dawnych czasów – nieodnotowujący żadnego kryzysu męskości. To przystojny, pewny siebie playboy mający niesłychane powodzenie u kobiet, który jednym zdaniem jest w stanie rozbudzić żądze każdej dziewczyny. Nie jest nastawiony na budowę trwałego związku, ale wydaje się, że większość sypiających z nim kobiet też tego nie chce, bo poza świetnym seksem niewiele ma do zaoferowania. Jego bezdenna głupota i ignorancja, choć w sposób oczywisty, jak to w sitcomach, przerysowana współgra z tym archetypem. Prawdziwy mężczyzna ma być silny i pewny siebie, ale niekoniecznie mądry.
Na jego tle ciekawie jawią się dwaj pozostali panowie. Ross to przeczucie geeka – mężczyzny wykształconego i inteligentnego, ale dziwacznego i społecznie niezręcznego, choć w tym przypadku znacznie mniej niż należałoby się spodziewać. Brak mu jeszcze wielu innych cech dziś utożsamianych z byciem geekiem: zamiłowanie do popkultury, dziwnego hobby (no chyba, że tu zaliczymy dinozaury) czy słabości do gier komputerowych, ale nie ma wątpliwości z kim mamy do czynienia. W kontaktach z kobietami jest niezdarny, a jednak skuteczny. Pomimo wszystkich śmiesznostek udaje mu się w końcu przekonać do małżeństwa aż trzy kobiety, do związku znacznie więcej. Wydaje się, że wynika to z faktu, iż na dłuższą metę ma do zaoferowania zacznie więcej niż Joey. Ten trop okaże się trwały w przedstawieniach archetypu geeka..
Na deser mamy Chandlera – znerwicowanego, obarczonego różnymi zaburzeniami psychicznymi i wiecznie niepewnego siebie. To uosobienie kryzysu męskości – przeczucie, które wydawało się tak niedorzeczne, że musiało zostać przez twórców uzasadnione wysoce rozwiązłą matką i ojcem transwestytą. Tymczasem okazało się zapowiedzią losu wielu mężczyzn, którzy nie potrafili przystosować się do zmieniających się ról płciowych – i to bez patologicznego dzieciństwa. Chandler był postacią o tyle sympatyczną, że odreagowywał swoje problemy za pomocą żartów – jak widzimy ten sam garnitur fobii mężczyźni w Białymstoku odreagowują agresją. Chandler jako pierwszy w serialu stworzył trwały i szczęśliwy związek, co złagodziło wiele z jego charakterystycznych zachowań. Łatwo jednak wyobrazić sobie, że w innej sytuacji, pozbawiony wsparcia przyjaciół mógł zmienić się w zionącego nienawiścią trolla, fundamentalistę religijnego czy osobę blokującą paradę równości.
Analiza – „Jak poznałem waszą matkę” – HIMYM (2005 – 2014)
Finał „Przyjaciół” osierocił wielu fanów, nie musieli jednak długo czekać na następcę. Miejsce przyjaciół zajęła kolejna paczka z Manhattanu. Ta jednak odeszła już od parytetu na rzecz przewagi męskich bohaterów, którzy jak wyraźnie pokazał wcześniejszy serial lepiej nadawali się do prowadzenia akcji. W HIMYM Lilly stanowi partnerkę dla konwencjonalnego Marschalla. Ten zaś znowu stanowi tradycyjny archetyp mężczyzny: silny, pewny siebie, w tym wydaniu mniej rozwiązły, dążący do założenia rodziny. Druga żeńska postać to Robin – uosobienie kobiety wyzwolonej, lubiącej cygara, strzelanie i niemyślącej o rodzinie.
Rolę playboya przyjmuje tu Barney, ale nie jest on właściwie w niczym podobny do znanego z „Przyjaciół” Joeya. Powodzenie tego drugiego oparte jest na czystej męskości i zwierzęcym magnetyzmie. Jedno (niezbyt mądre) zdanie padające z jego ust powoduje, że kobiety są mu powolne. Barney natomiast musi odwoływać się do wyrafinowanych planów i przedsięwzięć, a nawet oszustw, które mają mu zapewnić powodzenie u kobiet. Jego starania zaś równie często kończą się sukcesem jak i totalną katastrofą. Ta sympatyczna i zabawna postać jest jednak manifestacją znacznie brzydszego realnego zjawiska jakim są tzw. „pick-up artists” – czyli nowocześni uwodziciele. Sprowadzają oni kobiety do roli obiektów seksualnych, które należy zdobyć dowolnymi metodami, a następnie porzucić. Efekt co prawda podobny, jak w przypadku Joeya, różni się jednak poziomem wyrachowania, jako, że będący częścią manosfery „pick-up artists” często traktują swą działalność jako odwet na kobietach.
Na koniec pozostaje postać głównego bohatera – Teda. W zamyśle miał być wzorowany na Rossie i niewątpliwie widać tu wiele podobieństw, jednak nie da się przeoczyć nawiązań do Chandlera. Ted to mężczyzna uwięziony w romantycznych gestach, jednocześnie targany niepewnością co do siebie i tego czego oczekuje od związku. W efekcie kolejne relacje kończą się porażkami – głownie z powodu jego natręctw, fobii, a czasem autosabotażu. Jego romantyczne gesty często nie spotykają się z dobrym przyjęciem wśród płci pięknej – wystarczy przypomnieć, że ze względu na natychmiastowe wyznanie miłości jego związek z Robin zakończył się zanim zdążył się na dobre zacząć.
HIMYM poszedł krok dalej niż „Przyjaciele” – archetyp playboya występuje w nim już tylko jako cel, który przyświeca niektórym mężczyznom. Jednak w dążeniu do niego nie stają się bardziej męscy, a jedynie bardziej żałośni. Większą estymą cieszy się już obraz mężczyzny rodzinnego, czy wręcz rozchwianego romantyka. Zaś „prawdziwy mężczyzna” powoli staje się postacią z legend.
Akceptacja – „Big Bang Theory” (2007 – 2019)
Trzeci z wielkich sitcomów ostatnich lat to już zupełnie otwarte postawienie na mężczyzn. Role kobiece pojawiały się tu dopiero z czasem i startowały z pozycji zupełnie marginalnych. Zresztą wyszło im to na dobre, bo powoli zbudowały dla siebie bardzo wyraziste pozycje, a serial kończył się niemal w płciowej równowadze. Dwie z trzech bohaterek to naukowcy z tytułami – dorównujące lub przewyższające swoich partnerów tak intelektualnie jak i zawodowo, nie pozbawione przy tym własnych śmiesznostek. Jedynie Penny – pierwsza postać kobieca – właściwie do końca pełni rolę trofeum.
Jednak po stronie męskiej, to co w „Przyjaciołach” było dopiero rysem i przeczuciem, stało się nowym archetypem męskości. Mamy tu właściwie antytezę samca alfa – ten mężczyzna jest superinteligentny, ale za to społecznie nieporadny, często targany niską samooceną. Pełno w nim też śmiesznostek – kiedyś dyskwalifikujących: zamiłowanie do zabawek, kultury popularnej, gier komputerowych i fantastycznych światów. Wszystkie one, choć wciąż traktowane są z pobłażaniem, nie dyskwalifikują. Dla kobiet dalej są śmieszne, ale nie bardziej niż piłka nożna.
Bliższe przyjrzenie się problemowi pokazuje, że różnego rodzaju idiosynkratyczności to nie ogólne pomieszanie natręctw, fobii i niezgrabności (jak u Chandlera), ale konkretne zespoły zaburzeń, z którymi mężczyźni próbują sobie radzić. I tak mamy postać Scheldona – zapoznanego geniusza, niewątpliwie obciążonego zaburzeniami ze spektrum autyzmu takimi jak zespół Aspergera. To cena jaką nie raz przyszło płacić za wybitne zdolności intelektualne. Mamy Raja, tak nieśmiałego, że dosłownie nie będącego w stanie odezwać się w obecności kobiet. Jest i oś serialu, Leonard, „tylko” lekko niedostosowany społecznie i chorobliwie zabiegający o akceptację matki. Samiec alfa pojawia się tylko pośrednio w postaci Howarda, który bardzo nieudolnie stara się pozować na playboya. To taka geekowska wersja Barneya z HIMYM, jednocześnie dużo mniej skuteczna i dużo bardziej żałosna. Ostatecznym upokorzeniem tradycyjnego obrazu męskości jest los Zacka – byłego chłopaka Penny – przystojnego, pewnego siebie i delikatnie rzecz ujmując niezbyt rozgarniętego. Nie dość, że traci dziewczyną na rzecz niskiego i dziwacznego naukowca, to jeszcze postanawia się do niego zwrócić o próbkę nasienia, gdyż sam okazuje się bezpłodny. To dosłownie i w przenośni cios poniżej pasa.
I tak obraz mężczyzny zmienił się. O ile w latach 90′ samiec alfa stanowił jeszcze znaczącą część rzeczywistości, to uległ pod naporem zmian społecznych. Próba aplikowania tradycyjnego obrazu męskości przez współczesnych mężczyzn daje efekty groteskowe. W sitcomach ta groteska staje się punktem wyjścia do wielu zabawnych gagów. W realnym życiu owocuje frustracją przeradzającą się często w agresję lub depresją. Kim zatem ma być mężczyzna teraźniejszości? Niestety sitcomy nie dają tu odpowiedzi – nie każdy może być geniuszem, ani nawet „przeciętnym” doktorem, kiedy to różne śmiesznostki uchodzą płazem jako wyraz ekscentryzmu. Można się jednak pocieszać, że dziś mężczyźnie i tak uchodzi więcej słabości niż niegdyś. Być może nowy paradygmat dostępny dla wszystkich czeka w następnym sitcomie?