W ciągu roku rządów Prawa i Sprawiedliwości największe kontrowersje, zarówno krajowych jak i zagranicznych obserwatorów, budziły działania w zakresie zmian ustrojowych i wolności obywatelskich. W sferze gospodarki rządzący nie zaskakiwali, realizując zapowiadany przed wyborami program, a jego poszczególne elementy zasadniczo mieściły się w ramach dyskursu demokratycznego. Jednak to właśnie decyzje w zakresie polityki gospodarczej i społecznej będą na wiele lat definiowały polski model wzrostu. Dotyczy to szczególnie dwóch sztandarowych działań rządu PiS – obniżenia wieku emerytalnego oraz programu 500+. Oba w krótkim terminie przynoszą wymierną i bezpośrednią korzyść obywatelom (a w konsekwencji polityczną – rządzącym), jednak z ich zasadniczymi kosztami i efektami ubocznymi przyjdzie nam zmierzyć się za wiele lat.
Emerytura wczesna, ale biedna
Cofnięcie decyzji o podwyższeniu wieku emerytalnego, to fiskalna bomba z długim lontem. Ponieważ pierwotnie proces dochodzenia do wspólnego wieku emerytalnego na poziomie 67 lat rozłożono na bardzo długi okres(do 2020 roku dla mężczyzn i 2040 dla kobiet), koszty spełnienia wyborczej obietnicy będą rosły systematycznie z roku na rok.Jedynie w ciągu pierwszych czterech lat, rząd oszacował koszty obniżenia wieku emerytalnego na ok. 40 miliardów złotych. To kwota równa dwóm trzecim rocznego deficytu za rok 2017. Dalszych prognoz na wszelki wypadek nie przedstawiono, bo jasne jest, że z każdym rokiem skutki cofniętej reformy obejmą coraz większą grupę osób, a zatem – po następnych wyborach w 2019 roku – będą coraz silniej obciążały budżet.
Znacznie trudniejsze do precyzyjnego wyliczenia – choć również nie pozostające bez wpływu na budżet państwa – będą pośrednie skutki reformy emerytalnej. Symulacje wskazują, że 30-letnia kobieta o zarobkach zbliżonych do średniej krajowej, przechodząc na emeryturę w wieku 60 lat, otrzyma świadczenie o prawie 950 złotych niższe niż gdyby zrezygnowała z pracy 7 lat później. Jej wcześniejsza emerytura będzie stanowiła zaledwie 37% otrzymywanej pensji. To kłopot nie tylko dla niej samej, ale i dla budżetu państwa. Miliony emerytów o bardzo niskich uposażeniach oznaczają większe wydatki na pomoc społeczną i służbę zdrowia, bo zapobieganie chorobom może przestać być w zakresie ich możliwości finansowych. Kolejny problem, to zwiększenie szarej strefy, a zatem spadek przychodów podatkowych, jeśli w życie wejdą zapowiadane ograniczenia w podejmowaniu pracy przez osoby pobierające świadczenia emerytalne.
Krótsza praca wbrew demografii…
Uboczne, ale bardzo odczuwalne finansowo, efekty obniżenia wieku emerytalnego mogą w długim okresie ujawnić się także w innych obszarach, również z powodów poza-ekonomicznych. System emerytalny projektuje się z myślą o społeczeństwie za kilkadziesiąt lat. A jego struktura i normy mogą się znacząco różnić od tych, z którymi mamy do czynienia dziś. Dalszy wzrost mobilności, przemiany demograficzne, przekształcenie tradycyjnego modelu rodziny mogą negatywnie wpłynąć na międzypokoleniową solidarność i zmniejszyć oparcie, jakie seniorzy znajdują dzisiaj w rodzinach. Tym trudniejsze będzie przeżycie za emeryturę niesięgającą 40% pensji i tym większe dodatkowe koszty związane np. z usługami opiekuńczymi mogą obciążyć budżet państwa.
O ile przemiany kulturowe to pewna niewiadoma, trendy demograficzne są jednoznaczne i nieubłagane. Zacznijmy od dobrej wiadomości – będziemy żyli dłużej i to znacznie. W 2060, średnia długość życia Polaków wzrośnie o prawie 10 lat (do 82.6), kobiet o ponad 7 (do 88.1). Nawet przy przedłużonym do 67 roku życia wieku emerytalnym, Polacy przechodzący na emeryturę w 2060 roku pobieraliby ją dłużej niż obecnie – mężczyźni o ponad cztery lata, kobiety o kilka miesięcy (dane za Ageing Report 2015). Dłuższe życie oznacza, że na każdą osobę w wieku produkcyjną w 2060 roku przypadnie więcej emerytów. Dokładnie trzykrotnie więcej niż obecnie i to przy optymistycznych założeniach znacznego wzrostu dzietności i pozytywnego balansu migracyjnego. Udział osób starszych w społeczeństwie równie szybko, co w Polsce, będzie rósł tylko na Słowacji.
… i na przekór międzynarodowym trendom
Większość krajów europejskich na te trendy zareagowała zgodnie z ich kierunkiem – podwyższeniem wieku emerytalnego. Żadnej zmiany w tym zakresie – pomiędzy rokiem 2013 a 2060 – nie zaplanowały tylko cztery państwa członkowskie (oprócz Polski).Po powrocie do zasad sprzed reformy (65/60), w Polsce w 2060 roku będzie obowiązywał najniższy w UE statutowy wiek przejścia na emeryturę. Mężczyźni w wieku 65 lat będą co prawda przechodzili na emeryturę w jedenastu innych krajach, ale w czterech z nich dopiero po 70-tym roku życia (w tym w znacznie bogatszych od Polski Danii i Holandii). Zgodnie z obecnie obowiązującymi przepisami, tylko w dwóch krajach (Bułgaria i Rumunia) wiek emerytalny kobiet będzie w 2060 roku różnił się od tego obowiązującego mężczyzn, ale i tu różnica jest znacznie mniejsza niż w Polce (65 względem 63 lat). Emerytura w wieku 60 lat będzie zatem w całej Europie przywilejem jedynie polskich kobiet. Warto dodać, że sześć europejskich krajów, zamiast działać wbrew demografii, zdecydowało się na wprowadzenie automatycznego dostosowania wieku emerytalnego do rosnącej długości życia. Polska idzie odważnie własną drogą.
Hojne wsparcie dla rodzin
W przeciwieństwie do obniżenia wieku emerytalnego, bezpośrednie finansowe wsparcie dla rodzin z dziećmi jest elementem polityki społecznej spotykanym w wielu krajach. Przed wprowadzeniem programu 500+, polskie rodziny mogły liczyć na świadczenia znacznie skromniejsze niż przeciętnie w Europie, ale wraz ze sztandarowym programem nowego rządu, wahadło zostało bardzo mocno wychylone w drugą stronę. W najbogatszych krajach europejskich (np. Niemcy, Luksemburg, Norwegia), podstawowy zasiłek na dziecko sięga co prawda niespełna 200 euro miesięcznie i jest nominalnie nieco wyższy niż świadczenie 500+. Jednak w porównaniu do przeciętnej płacy, czy PKB na głowę mieszkańca (w Luksemburgu wyższym czterokrotnie, w Niemczech dwukrotnie przy uwzględnieniu siły nabywczej), relatywna wysokość tych świadczeń okazuje się być niższa niż w Polsce. Z kolei państwa o podobnym do Polski poziomie rozwoju gospodarczego, oferują świadczenia rodzinne daleko odbiegające od hojności programu 500+: w Estonii zasiłek na pierwsze i drugie dziecko wynosi 19 euro, na Litwie 15 bądź 28 w zależności od sytuacji materialnej rodziców, zaś w znacznie bogatszej Hiszpanii – 24 euro. W wielu krajach, wysokość zasiłku uzależniona jest od liczby dzieci, ich wieku i dochodów w rodzinie, tym samym w bardziej precyzyjny sposób odpowiadając na potrzeby rodzin.
Po trzech pełnych kwartałach funkcjonowania program 500+ kosztował polski budżet ponad 15 miliardów złotych, a zatem wygenerował prawie 30% deficytu budżetowego zaplanowanego w budżecie na ten rok. W pierwszym pełnym roku obowiązywania, koszty wzrosną proporcjonalnie (w budżecie na 2017 zarezerwowane zostały na ten cel 23 miliardy złotych). Wyzwania demograficzne, te same, które determinują reformę emerytalną, dotyczą Polski w bardzo wyraźnym stopniu, dlatego mogłyby uzasadniać nawet znaczące wydatki na politykę demograficzną. O ile ma szanse być skuteczna, a program 500 budzi w tym zakresie poważne wątpliwości.
Demografia: po pierwsze żłobki
Międzynarodowe obserwacje nie pozostawiają wątpliwości – w nowoczesnych społeczeństwach rodziny decydują się na dzieci, gdy matki mogą łączyć rodzicielstwo z macierzyństwem. W Europie, najwięcej dzieci rodzi się we Francji i krajach skandynawskich, a równocześnie właśnie tam obserwuje się najwyższy poziom aktywności zawodowej kobiet. Państwo wspiera go oferując dostępne i wysokiej jakości usługi związane z opieką nad dziećmi – począwszy od kilku-miesięcznych niemowląt. Nawet najhojniejsza polityka społeczna nie jest w stanie zrekompensować utraty zarobków, jeśli któreś z rodziców musi zrezygnować z pracy ze względu na brak instytucjonalnych alternatyw opieki nad dzieckiem. Zwłaszcza w przypadku wysoko wykwalifikowanych pracowników. Dlatego bezpośrednie transfery finansowe dla rodzin, z punktu widzenia demograficznego są często nieskuteczne. Klasycznym przykładem takiej sytuacji są Niemcy, gdzie mimo jednych z najwyższych zasiłków w Europie, liczba dzieci, które przeciętnie rodzi kobieta wynosi 1.4 i jest jedną z najniższych. Na potomstwo szczególnie rzadko decydują się kobiety o wyższym wykształceniu.
Skuteczna polityka demograficzna to przede wszystkim inwestycje w żłobki i przedszkola, a także fachową opiekę dla najmłodszych dzieci po zajęciach szkolnych. Taka opieka powinna być dostępna dla każdego dziecka, niezależnie od miejsca zamieszkania, w godzinach, które realnie umożliwiają obojgu rodzicom pełnowymiarowy czas pracy. Jeśli przedszkola i świetlice, nie będą smutnymi przechowalniami, ale zapewnią dzieciom ofertę zajęć dodatkowych i zdrowe posiłki, to przyczynią się nie tylko do realizacji celów demograficznych, ale wyrównają szanse edukacyjnie dzieci pochodzących z różnych środowisk. 23 miliardy z programu 500+ można by zainwestować w ten sposób z podwójnym zyskiem. Jednak nawet najlepsza polityka ma swoje ograniczenia. W Polsce zamyka się właśnie tzw. okno potencjału demograficznego, bo ostatni wyż demograficzny z końca lat 70’ i początku lat 80’ statystycznie wychodzi z okresu reprodukcyjnego. To znaczy, że potencjalnych beneficjentów polityki demograficznej będzie coraz mniej, więc ciężko liczyć na jej spektakularne efekty. Należy zatem uczciwie przyznać, że wyzwania demograficzne będą musiały w niedalekiej przyzszłości być realizowane nie przez politykę społeczną, ale na przykład – migracyjną.
Dzieci opuszczają gniazdo: 500+ kiedyś się kończy
Podobnie jak w przypadku obniżenia wieku emerytalnego, program 500+ może przynieść niekorzystne efekty uboczne, przede wszystkim związane z dezaktywizacją zawodową kobiet. Zgodnie z szacunkami BAEL od marca do września 2016 roku o 150 tys. osób zwiększyła się liczba osób biernych zawodowo, z powodu „obowiązki rodzinnych”. Kobiety były w tym okresie jedyną grupą, w której zmniejszyła się aktywność zawodowa, mimo spadającej stopy bezrobocia. To w prosty spsosób zmniejsza potencjał rozwoju gospodarczego Polski.Same rodziny mogą dzisiaj nie odczuwać skutków finansowych wycofania się kobiet z pracy zawodowej dzięki programowi 500+. Ale te pieniądze wypłacane są tylko do 18 roku życia dziecka, powrót do pracy po kilkunastu latach przerwy może się okazać bardzo trudny. Podobnie jak przeżycie za emeryturę po kilkunastoletniej przewie w opłacaniu składek.
Mimo licznych słabości, program 500+ zawiera w sobie jeden element konstrukcyjny, które może pozytywnie wpływać na jego skuteczność w kontekście demograficznym – jest to uprzywilejowanie drugiego i kolejnych dzieci. Badania pokazują, że Polacy chcą mieć więcej niż jedno dziecko, ale często się na nie nie decydują (tzw. fertility gap), między innymi z powodów ekonomicznych. To właśnie przede wszystkim duży odsetek jedynaków, a nie brak dzieci w rodzinach, wpływa na niską stopę dzietności w Polsce. Dlatego warto transferami finansowymi wspierać w pierwszej kolejności decyzję o posiadaniu kolejnych dzieci. Nikt nie odmawia rządowi prawa (a nawet potrzeby) prowadzenia polityki społecznej i demograficznej. Warto jednak projektować ją w zgodzie z trendami społecznymi i stawiając na pierwszym miejscu skuteczność, a nie łatwość wdrożenia i popularność. Zwłaszcza, jeśli mówimy o rozwiązaniach generujących 30% deficytu budżetowego.
Gospodarka nie musi być najważniejsza
Maksymalizacja tempa wzrostu gospodarczego nie jest priorytetem ekipy będącej w Polsce u władzy. Powiedział o tym wprost Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla niemieckiej prasy. W podobnych duchu kolejne informacje o spadających prognozach wzrostu komentował Mateusz Morawiecki. Rządzący mogą mieć inne priorytety niż gospodarka, to możliwy wybór polityczny, choć spodziewany raczej w Norwegii, niż Polsce. Pierwsze efekty polityki gospodarczej rządu było już widać w 2016 roku. W trzecim kwartale wzrost gospodarczy, liczony rok do roku, wyhamował do 2%, podczas gdy w latach 2014-2015 w żadnym z kwartałów nie spadał poniżej 3%. Za obniżenie dynamiki wzrostu odpowiadał przede wszystkim spadek inwestycji, którego nie zdołał zneutralizować wzrost konsumpcji w wyniku działania programu 500+, choć został on zaprojektowany w sposób maksymalizujący efekt konsumpcyjny (wypłata gotówką, bez ograniczeń w sposobie wydatkowania).
Ironicznie można powiedzieć, że gospodarka reaguje zgodnie z oczekiwaniami rządzących. I jeśli, zgodnie z demokratycznym wyborem, realizują oni kosztem wzrostu inne priorytety, to mają do tego prawo, które wyborcy zweryfikują przy kolejnych wyborach. W tym kontekście poważny niepokój budzi jednak projekt budżetu na 2017, który zakłada zarówno wysoki wzrost (3.6%),jak i wysoki deficyt (2.9% PKB), na granicy normy dopuszczanej w ramach unijnego Paktu Stabilności i Wzrostu (3%).Jeśli prognoza wzrostu okaże się przestrzelona (czy to z przyczyn wewnętrznych, czy zewnętrznych), Polska nie tylko narazi się na sankcje , ale może szybko znaleźć się w spirali rosnącego długu. Rosnący deficyt w połączeniu z nadwyrężonym zaufaniem do polskich instytucji m.in. w wyniku kryzysu konstytucyjnego mogą spowodować wzrost kosztów obsługi długu, tym samym jeszcze bardziej zwiększając deficyt. W ostatnich latach wiele krajów europejskich bardzo boleśnie sprawdziło, ze wyjście ze spirali takiego długu jest niezwykle kosztowne. I z pewnością nie pozwala na realizację ambitnych projektów społecznych.
Tekst prezentuje wyłącznie prywatne poglądy autorki.