Od kilku miesięcy obserwujemy szczególne narastanie ksenofobii i rasizmu na całym świecie. „Szczególne” w takim sensie, że związane stricte z rozwojem pandemii. Dlaczego tak się dzieje?
Każdy kryzys uwidacznia i potęguje działanie różnego rodzaju mechanizmów międzygrupowych, które z jednej strony wzmacniają poczucie przynależności grupowej, a z drugiej strony ich wynikiem może być wrogość do przedstawicieli obcych grup społecznych. W zależności od charakteru kryzysu oraz szeregu innych uwarunkowań, grupa obca konstruowana jest w różny sposób. Mogą to być osoby o innym kolorze skóry, innym pochodzeniu, innej orientacji, kibice innej drużyny czy reprezentanci danej grupy zawodowej. W zasadzie każdy z nas konstruuje sobie taki model (najczęściej dzieje się to w znacznej mierze nieświadomie i pod wpływem grupy, autorytetów, władzy etc.), który w zależności od kontekstu i potrzeb wielokrotnie zmieniamy.
Kiedy nieznajomy staje się wrogiem
Na początku rozwoju pandemii, z racji tego, że epidemia Covid-19 rozwijała się w Chinach, w Polsce wrogość z nią związana dotyczyła wyłącznie Azjatów. Co jakiś czas pojawiały się w mediach (i niestety jest tak w dalszym ciągu) doniesienia o kolejnych atakach na osoby wyglądające na pochodzące z Azji. Zresztą, w takich przypadkach najczęściej nie liczy się faktyczne miejsce urodzenia i przebywania danej osoby (poza rzeszą migrantów, żyje tu wielu Polaków, których przodkowie są Wietnamczykami, Koreańczykami, Chińczykami etc.) oraz to, czy ona nam faktycznie zagraża. Ocenie podlegają raczej najbardziej stereotypowe cechy (np. kolor skóry, nacja, wyznawana religia, akcent, sposób ubioru), które decydują o tym, że daną osobę przypisujemy do jakiejś grupy społecznej czy np. tzw. „rasy” (wielu biologów ewolucyjnych i populacyjnych oraz przedstawicieli nauk społecznych argumentuje, że rasy biologiczne w przypadku człowieka po prostu nie istnieją).
Jeżeli dana osoba spełnia pewne kryteria wyznaczające przynależność do grupy, która w danym momencie jest przez nas uznawana za np. w jakiś sposób zagrażającą naszemu bezpieczeństwu, to automatycznie zaczynamy ją dehumanizować i traktować jako element obcej, złowrogiej całości. Z tym zwykle związany jest także obniżony poziom empatyzowania z takimi osobami, co zdecydowanie ułatwia podjęcie działań agresywnych w stosunku do nich. A stąd już prosta droga do rasizmu czy innych form wykluczenia i przemocy w stosunku do innych.
Niebezpieczne stereotypy
Warto przy tym dodać, że opisywanymi tutaj mechanizmami możemy do pewnego stopnia manipulować, tzn. nie jest tak, że nie mamy na nie żadnego wpływu. Wręcz przeciwnie. W tym kontekście bardzo istotna jest narracja polityczna, medialna oraz ta pojawiająca się na portalach społecznościowych. Lęki i uprzedzenia społeczne w pewien sposób żerują na stereotypach. Wykorzystują to często np. politycy, budując atmosferę niechęci do pewnych grup społecznych.
Aktualnie dobrze widać to na przykładzie sytuacji we Włoszech. Jeżeli prowadzimy narrację w taki sposób, że będziemy powtarzać, iż Włosi są sami sobie winni, bo są niesubordynowani, leniwi etc. (można tutaj w zasadzie podstawić większość krzywdzących stereotypów na temat kultur południowo-europejskich), to budujemy atmosferę, która wszystkie wyżej wymienione mechanizmy podsyca i prowadzi do ksenofobii. W ciągu ostatnich dni wielokrotnie czytałam i słyszałam, że „Włosi są winni za sytuacje w Europie”, albo „sami sobie zgotowali ten los, więc dlaczego mielibyśmy im pomagać”. W rzeczywistości Włosi są raczej ofiarą ciągu błędnych decyzji politycznych, zbiegu okoliczności (tego, że są „pierwszymi chorymi”) oraz licznych uwarunkowań kulturowych, na pewno jednak nie są (jako społeczeństwo) niczemu winni.
Narracja, która buduje rzeczywistość
Jeżeli zamiast szukać winnych będziemy tłumaczyć, dlaczego faktycznie w tym kraju epidemia rozwinęła się tak szybko i ma tak tragiczne skutki, to możemy doprowadzić do wzrostu solidarności z jego mieszkańcami, do wzmocnienia postaw altruistycznych. I tutaj przechodzimy do najważniejszych kwestii – język, którego używamy do odpisu rzeczywistości w znacznym stopniu wpływa na to, jak owa rzeczywistość jest interpretowana przez społeczeństwo. Niestety żyjemy w świecie, gdzie dominuje narracja konserwatywna, neoliberalna i ksenofobiczna. Przekłada się ona na to, że w sytuacji zagrożenia, zamiast konsolidować się i wspólnotowo, oddolnie rozwiązywać problemy, naszym pierwszym odruchem jest poszukiwanie wroga, odpowiedzialnego za naszą sytuację.
To jest schemat, który przejawia się w wielu sytuacjach – kryzysu ekonomicznego, ekologicznego czy aktualnej epidemii. Jest on wzmacniany przez mechanizmy międzygrupowe, o których już wspominałam. Obserwowaliśmy to, gdy w odpowiedzi na frustrację ekonomiczną znacznej części polskiego społeczeństwa nagle zaczęło ono kierować swoją złość i niechęć w stronę postaci „zagrażającego nam uchodźcy” (najczęściej muzułmanina), który rzekomo czyha na naszą pracę i kobiety. Takie konstrukty często się zmieniają i zależą od sytuacji. Są też łatwe do odgórnego kreowania i sterowania przez władze (aktualnie na tapecie są przecież przedstawiciele LGBT+, ekoterrorysci oraz feminazistki), która wykorzystuje je do osiągania swoich celów, dyscyplinowania i dzielenia społeczeństwa.
Ci groźni cudzoziemcy
W chwili obecnej obserwuję proces konstruowania się postaci „cudzoziemca”, który idealnie wpisuje się w antymigracyjną politykę rządu. Zamykamy granice przed „cudzoziemcami”, ponieważ ponoć zagrażają oni naszemu zdrowiu, każdy kontakt z „cudzoziemcem” może skończyć się dla nas marnie. Musimy się przed nimi bronić, nie możemy ich wpuścić do swojego kraju. A przecież Polacy wracający z wakacji w Modenie stanowią dla nas takie samo zagrożenie epidemiczne, jak osoby o innych narodowościach.
Zamykanie granic przed cudzoziemcami nie jest zatem w ogóle uzasadnione naukowo, jest jedynie symbolicznym aktem separacji. Ta decyzja polityczna wpisuje się w historię pt: „polityka tożsamościowa”, „separatyzm kulturowy”, nacjonalizm itd. Jest to więc kontynuacja bardzo niebezpiecznego trendu. Na granicy z Grecją i na Lesbos w strasznych warunkach umierają ludzie tylko dlatego, że odcinamy się od ich problemów – zarówno symbolicznie, jak i dosłownie. W ostatecznym rozrachunku każda taka separacja ma daleko idące konsekwencje, które prowadzą do tragedii setek, a nawet tysięcy osób.
Dlatego tak ważne jest, aby politycy, dziennikarze, komentatorzy medialni etc. uczyli społeczeństwo altruizmu i empatii, a nie wrogości i strachu. My wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za to, jak będziemy się w najbliższym czasie zachowywać w stosunku do przedstawicieli innych grup społecznych (innych krajów, innych klas społecznych etc.). Czasami o tym, która z tych dwóch tendencji dominuje, decydują niuanse. W tym sensie nawet język, którego używają naukowcy opisujący i analizujący aktualny stan rzeczy ma konsekwencje polityczne. Warto o tym pamiętać, ponieważ odbija się to bezpośrednio na życiu tych, których w rezultacie zaczniemy traktować jako „grupę obcą”.
Społeczeństwo, czyli my wszyscy
Jeśli chodzi o problem ksenofobii i rasizmu, to społeczne skutki pandemii jeszcze nie są przesądzone. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że niemal na pewno czeka nas olbrzymi kryzys ekonomiczny, niestety po raz kolejny znajdziemy się w sytuacji, gdy szukanie „wroga” stać się może automatycznym lekarstwem na frustracje oraz narzędziem władzy do dyscyplinowania i dzielenia ludzi, aby utrudnić im oddolne organizowanie się.
Zwłaszcza, że „innym” może stać się w każdej chwili każdy z nas. Codziennie widzimy przykłady takich sytuacji – to pojawiające się coraz częściej w mediach społecznościowych nienawistne, uprzedmiatawiające i pełne stereotypów, komentarze skierowane przeciwko tym, u których potwierdzono zachorowanie na Covid-19. Obarczamy ich odpowiedzialnością za to, w jakiej sytuacji się znaleźli, tak, jakby zrobili to celowo i celowo stanowili dla nas zagrożenie. Zakładamy, że byli lekkomyślni, chciwi, głupi. A przecież zarazić może się każdy, całkiem przypadkowo i stosując wszelkie środki ostrożności. Podobnie jak każdy z nas może stracić dom i pracę czy musieć uciekać ze swojego kraju przed wojną, biedą, tyranią.
Stoi więc przed nami także ogromne wyzwanie społeczne – budowanie myślenia wspólnotowego mimo kryzysu. Aby to zrobić, musimy rozpoznawać wszelkie przejawy społecznego wykluczenia i z nimi walczyć.
Photo by Amin Moshrefi on Unsplash