Katastrofa w Smoleńsku ma zbyt dużą wagę polityczną, żeby pozostawiać ją„Gazecie Polskiej” i Jarosławowi Kaczyńskiemu
Kiedy widzę kolejną rozmowę na temat katastrofy w Smoleńsku, a w okolicach 10 IV jest ich prawdziwa obfitość, zmieniam kanał. Albo zmieniałbym gdyby w ogóle było po co włączać telewizor. Kolejne spiskowe teorie Macierewicza i jego ekspertów, oskarżenia o zdradę „Gazety Polskiej”, zapiekłe w zimnej nienawiści twarze polityków PiSu, dziwni demonstranci z absurdalnymi hasłami. Szkodzi już w małej dawce. W dużej, skutki mogą być nieodwracalne. Pozostaje obśmiać lub wyprzeć. Błąd.
Smoleńsk służy jako narzędzie politycznej dominacji na prawicy. Jak opisał w swojej książce „Popołudniu” Robert Krasowski Jarosław Kaczyński posiadł w stopniu niemal doskonałym umiejętność insynuacji, niszczenia, bardzo sugestywnego budowania całych teorii mających udowadniać niecne czyny jego aktualnych przeciwników politycznych. Mieszając fakty, domysły i nadinterpretacje buduje logicznie spójne konstrukcje sprawiając wrażenie człowieka, który spojrzał za kulisy rzeczywistości, którą „określone ośrodki” próbują ukryć przed „zwykłymi obywatelami”. To metoda niezwykle skuteczna. Ludzie, zwłaszcza gorzej wykształceni, nieufni wobec elit gotowi są przypisać im najgorsze cechy, nie wierząc, że pewne wydarzenia, zwłaszcza tak tragiczne jak katastrofa w Smoleńsku mogą być wynikiem zwykłego błędu bądź przypadku.
Smoleńsk używany jest przez Jarosława Kaczyńskiego jako forma szantażu prawicowych wyborców. Jak mogą myśleć o jego szansach, analizować kolejne porażki, meandry kontrowersyjnych decyzji kiedy dzierżył ster władzy (Traktat Lizboński, rezygnacja z całkowitego zakazu aborcji, obniżka podatków z Zytą Gilowską, wzięcie do rządu Leppera) skoro Kaczyński walczy z ponadnarodowym spiskiem, który uśmiercił Prezydenta RP? Jak można rozważać głosowanie na pupilka Radia Maryja, dzielnego szeryfa Zbigniewa Ziobrę, kiedy tu nie o politykę, ale o krew i honor chodzi, a więc o sprawy dla Polaków najświętsze?
Smoleńsk dziś służy do panowania nad prawicowymi wyborcami i uśmiercanie konkurencji po tej stronie sceny. W przemówieniu pod Pałacem Prezydenckim 10 IV Kaczyński atakował rozłamowców co najmniej równie energicznie co rządzących. Jednocześnie zmuszony był oddać hołd ojcu Rydzykowi („zdał ten egzamin celująco”), a także na wspomnianej manifestacji wywołać do siebie na scenę Antoniego Macierewicza – jako jedynego polityka, który dopiero niedawno uznał przywództwo Kaczyńskiego wstępując oficjalnie do PiSu.
Dziś Smoleńsk jest przydatny do walki z polityczną konkurencją oraz do mobilizowania tej około jednej trzeciej Polaków, którzy uważają, że przyczyny katastrofy nie zostały wyjaśnione (trzeba przyznać, że strona polska, a zwłaszcza rosyjska zrobiły wiele, żeby te wątpliwości podsycać). I jest to narzędzie skuteczne. Jednak jutro może okazać się obciążeniem, także ze względu na niewygodnych sojuszników, takich jak „Gazeta Polska” i jej kluby czy Macierewicz i Radio Maryja, którzy będą ciągnęli Kaczyńskiego do ściany uniemożliwiając przemówienie do bardziej centrowych wyborców. Jeśli poczują się niedocenieni, a prezes PiS dokona jeszcze jednej wolty i „zmiany wizerunku”, z których jest tak znany mogą mu zagrozić w stopniu o wiele większym niż jakakolwiek dotychczasowa siła na prawicy. Gdyby nie to, że w sposób naturalny, jako brat bliźniak Lecha Kaczyńskiego musi być uważany za depozytariusza jego mitu już teraz musiałby obawiać się, że nie sprawuje w pełni kontroli nad posmoleńskim żywiołem.
Problem w tym, że Smoleńsk choć jako polityczne paliwo dysponuje dużą mocą, to ma ona tendencje do słabnięcia. Rośnie w okolicach kwietnia i przy okazji kolejnych raportów MAKu czy komisji Millera, żeby potem opaść dając miejsce tematom bardziej bieżącym, prozaicznym i przyziemnym. Nie sposób wciąż chodzić w żałobie. Nie sposób bez przerwy przeżywać rzeczywistości tak intensywnie jak tuż po katastrofie, w każdym razie większość ludzi tego nie potrafi i zwyczajnie nie chce. Niektórzy z kolei od tak silnych emocji są wręcz uzależnieni, oni właśnie stanowią wierną publiczność „drugiego obiegu”. Dumni są z tego, że wiedzą więcej niż innych, frustracją napawa ich fakt, że w swojej przenikliwości są osamotnieni. „Układ” dostarcza im codziennie nowych powodów do gniewu i walki.
Sposób w jaki budowany jest „drugi obieg”, „Wolna Republika” (sic!) przypomina nieco funkcjonowanie opozycji w czasach PRL. Kontestowanie oficjalnego systemu, z racji niemożności przejęcia władzy koncentrowanie się na udowodnianiu własnej moralnej wyższości i moralnej kompromitacji rządzących. Retoryka zastępuje politykę. Pojawiają się wezwania do nieulegania prowokacjom (patrz linkowany wyżej tekst Jacka Karnowskiego). Polakom budowanie państwa podziemnego wychodzi o wiele lepiej niż normalnego, kolejny powód dlaczego liczba obywateli „Wolnej Republiki” jest zaskakująco wysoka. Oczywiście realia dzisiejsze i 30 lat temu są nieporównywalne pod każdym względem. Dlatego kiedy Kaczyński czy Sakiewicz wołają o cenzurze czy niedemokratycznej władzy brzmi to jak baśń o żelaznym wilku (ale znów nie dla wszystkich, dla niektórych to melodia znana i lubiana (Lubię tylko te piosenki, które znam – inżynier Mamoń).
Czemu jednak uciekanie od smoleńskiego tematu to błąd? Dlatego, że czy tego chcemy czy nie, ta bezprecedensowa na skalę światową tragedia ma swój ciężar gatunkowy, niezależnie od opowiadanych o niej bzdur. Może nie da się na niej wygrać wyborów, ale dla bardzo wielu ludzi to najważniejszy temat ostatniego dwudziestolecia (40% w przytaczanym już sondażu „Gazety Wyborczej”), którego niedocenianie lub wyśmiewanie przez polityków i media traktują jako potwierdzenie swojego przeczucia „że coś tu nie gra”. Okazuje się, że wielkim błędem było niezbudowanie alternatywnej narracji, która ze smoleńskiej tragedii wyciągałaby wnioski – o słabości państwa, o potrzebie naprawy instytucji, która znalazłaby sposoby uczczenia tragedii w sposób obejmujący wszystkich, albo prawie wszystkich, nie oddając pola radykałom.
Walka na śmierć i życie z kłamstwami jakie głoszą zwolennicy teorii o zamachu sprawiła, że zostawiono na ich pastwę znaczną część obywateli Polski, którym sposób zajęcia się tą tragedią przez polskie władze się nie podobał. I właściwie trudno im się dziwić. Może przyszedł czas, żeby uderzyć się we własne piersi i przyznać do grzechu zaniechania. Nawet jeśli jest za późno, żeby zakopać ten rów, który Tu-154 wyorał przez Polskę.