Lech Wałęsa się zagalopował. Zaproszenie republikańskiego kandydata na prezydenta USA do Gdańska to polityczna manifestacja po tym, jak wcześniej byłemu prezydentowi Polski „nie pasowało” spotkać się z Barackiem Obamą w czasie jego wizyty w Warszawie. Wałęsa jest człowiekiem, któremu często mali ludzie czynią afronty, a on reaguje wzburzony. Zazwyczaj ma ku temu podstawy. Jednak właśnie tacy ludzie nierzadko pozostają ślepi na afronty, które sami uczynili. Tak było w przypadku Wałęsy i Obamy.
Teraz wiadomo już, że nie był to przypadek. Dawny przywódca „Solidarności” sympatyzuje w obecnej kampanii wyborczej w USA z kandydatem Mittem Romneyem. Ma do tego prawo, jednak od otwartego zaangażowania w postaci głośnego zaproszenia do Gdańska niemal w szczycie kampanijnych zmagań, jako osoba znana i poważana, ale spoza USA, powinien się powstrzymać. Nie jest dobrym zwyczajem, gdy ważne figury polityczne z obcych państw ingerują w kampanie wyborcze. W tym roku próbowała to czynić np. Angela Merkel we Francji, ale szybko się zreflektowała. Jak byśmy zareagowali w Polsce, gdyby na krótko przed wyborami prezydenckimi lub parlamentarnymi np. była premier Thatcher zaprosiła do Londynu Jarosława Kaczyńskiego, którego partia jest w politycznym sojuszu z jej torysami na płaszczyźnie europejskiej? Jakie reakcje nastąpiłyby, gdyby kampanię Donalda Tuska wsparł np. Helmut Kohl? Nietrudno sobie to wyobrazić.
Wałęsa ma dobre rozeznanie w problematyce polityki globalnej, ale niekoniecznie jest blisko tematów związanych z wewnętrznymi problemami USA, takimi jak bezrobocie, bankructwa instytucji publicznych czy reforma systemu ochrony zdrowia. Zaryzykuję hipotezę, że o tych kwestiach ma wiedzę małą, a są one jednak kluczowe dla większości obywateli USA w tych wyborach. Wybór Romneya pogorszy sytuację wielu i dlatego wolą oni Obamę. Wałęsa pomagając z zewnątrz Romneyowi czyni tym ludziom, zapewne niezamierzoną, krzywdę. To nie fair.
Inna sprawa to kwestia wizerunkowa. Po fatalnych doświadczeniach z wplątaniem Polski w „koalicję” popierającą haniebną wojnę iracką przez poprzednią republikańską administrację w Waszyngtonie, ważny, choć nieoficjalny głos Polski, legendarny Wałęsa, znów wspiera politycznie republikanina. Tym razem jest to dla wizerunku naszego kraju nad Potomakiem złe dlatego, że były prezydent RP stawia na złego konia w tej gonitwie. Romney najpewniej te wybory przegra, zaś w drugiej kadencji Obama będzie miał nowy powód dla resentymentu względem naszego kraju. Być może za kulisami ochłodzeniu ulegnie wsparcie rządu federalnego dla projektu legislacji prowadzącego do zniesienia wiz dla Polaków jadących do USA. Jeśli więc w 2017 roku nadal będziemy musieli stać w kolejkach do ambasady amerykańskiej po wizy, to jedną z osób, której należeć się będzie nasza „wdzięczność”, będzie właśnie Lech Wałęsa.