Kiedy Małgorzata pisze na swoim facebookowym profilu o Wielkim Pochodzie Herstorycznym, który zorganizowała podczas IX Kongresu Kobiet w Poznaniu, jeden z internautów pyta:
– A co to u diaska jest ta herstoria?
Ha! No właśnie!
„Herstoria to historia skupiona na opisywaniu świata w kobiecej perspektywie, jak się okazało nieobecnej, lub mało obecnej w opowieściach o przeszłości. Historię traktujemy uniwersalnie, a jednak uniwersalną nie jest, bo nie ma tam zbyt wielu kobiet. Od kilkudziesięciu lat to też nowa perspektywa badań historycznych. Po pewnym czasie zorientowano się, że jest to także punkt wyjścia na drodze do odzyskania wiedzy o przeszłości kobiet. Dodatkowo nauki społeczne uznały za prawdziwe stwierdzenie, że kobiety mówiąc (więcej i częściej niż mężczyźni) oraz łącząc mówienie z różnymi formami komunikowania, na przykład poprzez ciało czy barwę głosu, są «naturalnym», o wiele bardziej złożonym wehikułem historii. W opozycji do zapisu, do spisanej historii, szerzej mówiąc do męskiego logosu zapisanego w historiach, mówiona historia przenosi przez wieki zapis innych doświadczeń. Niestety zapis ten jest o wiele skromniejszy, bo nieutrwalony tak skrupulatnie, częściowo wypchnięty z oficjalnej kultury, uznawany za gorszy. Werbalizm, czy kapitalnie opisana przez Onga «wtórna oralność» byłaby w tym sensie domeną kobiet, zupełnie inną niż ta wspomniana wyżej historia uniwersalna. Rozpoczynając od tego punktu wchodzimy w niekończący się labirynt niezwykłych powiązań rozwoju ludzkich kultur, języków, i widzimy je jakby na nowo. Nie jestem ekspertką, ale przytoczę ciekawostkę. O kołysance. Istnieje bowiem naukowo uzasadniona koncepcja, która mówi, że to właśnie kołysanka, a właściwie jej praforma jest źródłem wszelkiej ludzkiej komunikacji. Jako kulturoznawczyni, ale też jako kobieta czuję w tym głęboki sens. Ta część, która jest «doktorką» we mnie każe mi tu przytoczyć Bachtinowską perspektywę studiów genologicznych, «zakładającą fundamentalną pochodność wszelkich konwencji dyskursywnych od wypowiedzi ustnej w języku potocznym»i, z kolei kobieta we mnie od razu czuje «życiową genezę» powstania języków w wymruczanej psychosomatycznej relacji jaką ma matka z dzieckiem” (MTJ).
Śpiewałaś kołysanki Kasiu?
Bo ja śpiewałam. I teraz też czasem śpiewam. Wzrasta wtedy moje poczucie bezpieczeństwa, czuję się częścią czegoś większego, trwalszego niż ja, to mnie uspokaja. A wracając do herstorii, to w 1972 roku niejaka Adele Aldridge zaproponowała dekonstrukcję samego słowa „history”, zastępując męski przedrostek „his”, pierwszoosobowym „my”, w efekcie czego, dzięki grze słów „mystory” i „mystery”, tajemnicza i pełna zagadek przeszłość kobiet mogła stać się przedmiotem naukowych badań. Pisanie „herstorii”, jak do dziś nazywa się ten obszar badań socjologicznych, lingwistycznych, czy literaturoznawczych ma oczywiście nie tylko dostarczyć konkretnych informacji na temat życia kobiet w przeszłości, ale również pokazać, że można uprawiać historiografię z mikro i makro perspektywy.
Kasiu, czy nie czułaś wielokrotnie, że nie ma nas w historii? (Zamyślam się…)
To słuszne odczucie. Nieznane mężczyznom.
Pomysły Aldrige, dziś już starszawe, dla wielu wciąż pozostają kontrowersyjne. Nieobecność kobiet w historii jest zbiorowa, dlatego też herstoria – rozumiana jako „jej historia” dobrze się przyjmuje w dyskusji o świecie, a także w wielu dziedzinach nauki. Osobiście przywiązałam się już do tego terminu, ponieważ w moim rozumieniu dobrze nazywa historię kobiet, a ta właśnie się rodzi także w Polsce poprzez szeroką kwerendę na wielu uniwersytetach, w badawczych projektach, w muzeach, itp. I nie chodzi o opisywanie wyłącznie roli pani XYZ np. w medycynie, nie chodzi o listowanie bohaterek różnych dziedzin. Herstoria ma badać w ogóle obecność kobiet w dziejach, bo ta obecność ta ,,zwykła”, ,,codzienna”, uznawana za nieznaczącą od wieków, polegająca np. na codziennym ,,krzatąctwie” (zapożyczam od Profesor Brach-Czainy) kobiet została wykluczona, pozostaje w cieniu niedocenienia.
…
MTJ – kim ona jest?
Małgorzata – dojrzała kobieta, feministka, zwierzę polityczne, doktorka nauk humanistycznych, działaczka społeczna, córka, matka, żona i kochanka, matka chrzestna śląskich Manif, założycielka jedynego w swoim rodzaju baru wege w Gliwicach, zakochana w herstorii Śląska i czasem trochę w mężczyznach. Intensywna, niepokojąca. Chodząca spoken-word. Przyciąga i odpycha. Elektryzująca.
Od poznania Małgorzaty przeprowadziłyśmy ze sobą wiele inspirujących rozmów. Czy mówienie o sile kobiecości buduje siłę? Czy poszukiwanie własnej drogi ma sens? I co z tą kobiecą intuicją? A postpłciowość, taki termin, kto to wymyślił? Ty? Ja? Ech, no nie…
Kasiu, właśnie powoli mierzę się z przekwitaniem, szerzej z moją kulturową postpłciowością. Czuję, że to będzie dla mnie dobre, uwolnię się od tego czegoś bardzo mocnego, uwolnię się od chuci, od pożądania, od pogoni za mężczyznami oraz od ucieczek przed nimi, gdy tylko poczułam, że moja autonomia człowiecza traciłaby w takiej konfrontacji, bo np. poddałaby się (z obowiązku i odpowiedzialności) tradycyjnej roli strażniczki domowego ogniska, roli matki lub żony. Ile miałam dylematów, i jak często do dziś to wszystko rozpatruję, jest dla mnie świadectwem, że żyjemy jako kobiety w przełomowym czasie zmiany. W tym zmiany obyczajowej.
Dla różnych kobiet ta zmiana odbywa się w różnym zakresie, ale to osobiste uczucie potwierdza się, gdy gadam i pracuję z kobietami. Jednocześnie widzę, że życie kobiety w pojedynkę w Polsce jest trudne, ale kobiety zaciekle walczą o swą wolność i godność. Chwała im! Mam wielki szacunek do wszystkich walczących Polek. Alimenciar, matek dzieci, którym nagle zmieniono zakresy obowiązku szkolnego, matek dzieci niepełnosprawnych, opiekunek własnych rodziców oraz rodziców i krewnych męża partnera, kobiet walczących o dostęp do legalnej aborcji. Itd. nieskończona lista bojowniczek o normalność….
…
Jadę z Małgosią (zdrobnienia mogą używać tylko wybrane osoby w wyjątkowych okolicznościach) przez las w Silnej. Jest ciepła letnia noc. Rozmawiamy oczywiście o silnej kobiecości i o tym dlaczego czasem jest tak trudno. Nagle tuż przed maską, jak spod ziemi pojawia się przed nami zając. Pewnie Szarak. Z długimi uszami. Strzyże tymi uszami i gapi się prosto na nas. Wzruszona mówię do Małgosi:
– Proszę Cię zapamiętaj ten moment. Jak już będziemy staruszkami w kolorowych kapeluszach i takimi trochę niebezpiecznie szalonymi to wrócimy do tego lasu, poszukać drugiego takiego zająca, dobrze?
Chwila ciszy. I znowu płyną słowa. Bardzo lubię te nasze rozmowy. W wielu sprawach zgadzamy się ze sobą, mamy podobne doświadczenia. Mnie też kobiety bardzo pomogły w życiu. Mam za sobą wiele dobrych kobiecych relacji. Prowadziłam biznesy, przyjaźniłam się zawsze z kobietami.
– Małgorzato, jesteś gotowa?
– Ja? Zawsze!
–- To zaczynamy!
Czym jest dla Ciebie kobieca siła?
Małgorzata długo milczy. Wreszcie, zaczyna bardzo poważnie:
Codziennym znojem. Ale też odpowiedzialnością. Poczuciem sprawczości w tej cholernej odpowiedzialności, przede wszystkim w byciu córką i matką.
Jeśli jestem czymś bardzo przejęta, to dużo mogę zdziałać. Jestem wtedy silna.
Ale również w wymiarze moralnym musi mi się to wydawać słuszne.
Bo wiesz jestem przecież uwikłana w myślenie i doświadczanie, czyli niejako nieustanne dylematy moralne – dodaje.
Najpierw religia katolicka (jakże się zawiodłam na polskiej rytualności, na braku sacrum, na powierzchowności polskiego Kościoła), potem harcerstwo, rodzina, macierzyństwo. I wbrew pozorom te katalogi, jako zbiory pokrewnych emocji, akurat dla mnie bardzo się nie różniły.
– Trzeba pomagać? Nie wolno płakać? – dopytuję.
I trzeba być dzielną. Znosić różne rzeczy. Być otwartą na innego patriotką. Pracować. Pomagać – kontynuuje Małgorzata.
Czy w Twojej rodzinie były silne kobiety?
Ja się wychowywałam w domu kobiet. Mama, siostra mojej mamy, ich matka czyli moja babcia i prababcia. Mieszkanie w starej gliwickiej kamienicy – przechodnie dwa pokoje, w ciemnej oficynie, bez łazienki, z toaletą na półpiętrze. Same kobiety i to w różnym wieku. I jeden mały chłopczyk oraz jego niemal wciąż nieobecny ojciec.
Kobiety samotne, ale po swojemu dzielne.
Ze wszystkimi obowiązkami trzeba sobie poradzić.
Z tego właśnie rodzi się siła – uczą cię być radzącą sobie w każdych okolicznościach. Dziś wiem, że to jednocześnie bardzo złudna moc. Wiem też, dlaczego patriarchat tak chętnie z niej korzysta, ale musiałam kilkadziesiąt lat obserwować życie, aby zrozumieć te mechanizmy, nauczyć się je nazywać. Ostatecznie wiem, że wychowywanie dziewczynek czy chłopców musi być oparte o nieustanny wzór współpracy i współdziałania bez tabu. Inaczej te wszystkie umiejętności są jak sprawności w harcerstwie. Specjalistyczne, ale niekoniecznie stają się jednością, zdolnością ogólnego ogarniania świata, emocji, naszych relacji z innymi.
Ale kobiety w Twojej rodzinie wspierały się, prawda? Na dobre i na złe?
Tak. Niestety najczęściej wspierały się w biedzie. Płacz je uwspólniał. Rzadko radość, choć śmiały się często. Łączyło jej porzucenie, samotność. Znój codzienny. Główny przekaz był jasny. Musisz sobie radzić. Bo na własne oczy od dziecka widzisz, że życie dla kobiety jest dużym zagrożeniem.
Wszystkie te modne dziś czynności – gotowanie, szycie, dzierganie – to był znój codzienny, bo to nie były trendy, warsztaty, całe to hamletyzowanie, tylko obowiązki, konieczności wynikające z biedy, z deficytów: sprytu, władzy, wpływów. Wszystkie kobiety w mojej rodzinie pracowały, ale zarabiały mało. Kiedy wracały do domu, to zaczynały się krzątać. Kresowe klimaty i nawyki ,,zmuszały” je do produkowania pięciu posiłków dziennie (drugie śniadanie i deser). W tym małym mieszkanku było to niekończące się gotowanie, pichcenie, mycie naczyń, drobne poparzenia, tłukące się szklaneczki, zakalce, no cały ten zgiełk kuchenny. Do tego noszenie węgla, wynoszenie popiołu, szorowanie schodów, mycie toalety na piętrze.
One bez przerwy pracowały! – wykrzykujemy obie niemal równocześnie. Ale chciały zmiany, marzyły o niej, modliły się o nią. Dążyły do niej. Udało się – moja mama i jej siostra skończyły wyższe studia – Lucia została lekarką – stomatolożką i wyprowadziłyśmy się do własnego mieszkania.
Mama krok po kroku dążyła do realizacji celu. Własny gabinet był jej marzeniem. Krwawy rozwód, który obie bardzo przeżyłyśmy, też osnuty był na sprzeciwie wobec negatywnej postawy mojego ojca, który nie życzył sobie, aby jego żona prowadziła samodzielną praktykę lekarską.
Czy Lucia, Lucyna, Łucja była silna?
Na pewno było wiele kobiet w mojej matce, teraz to nawet lepiej rozumiem. Parła do przodu – otworzę własny gabinet, będę niezależna, spełniona, wolna.
Zapłaciła za to dużą cenę, nie miała wsparcia (poza mną, a ja też nie raz i nie dwa ją zawiodłam), była sama. Nie zdołała zrobić protetyki, o której bardzo marzyła. Wiem jednak, że czerpała czasem wielkie szczęście z tego, kim się stała. Teraz kiedy patrzy na mnie z nieba, też wie, że moje szczęście z bycia wolną kobietą, możliwe jest w dużym stopniu dzięki jej krwawicy i codziennej dyscyplinie.
Moja relacja z matką jest dla mnie wciąż źródłem siły. Dostałam dużo mądrych wskazówek, jak na przełom lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych w Polsce, dość rewolucyjnych.
Mam już wtedy mówiła do mnie – szczęśliwa matka to szczęśliwe dziecko. Wiedziałam zatem, że mogę iść tam, gdzie mnie oczy poniosą.
(Szczęściara – myślę sobie.)
Z drugiej strony, jednak gdzieś to poczucie obowiązku, ten ideał krzątactwa, który wyniosła z domu nie pozwalało jej i mnie usiąść. Wracała z pracy i zaczynała drugi etat, gabinet i prace domowe. Jestem taka tylko w dziesiętnej części, ale impulsywne dbanie o dom ciągle mocno mnie trzyma w pionie, nawet, gdy miewam gorsze okresy.
– Małgosiu, mnie też mocno trzyma! (uśmiechamy się do siebie).
Ile razy wiązałam się z mężczyzną, to od razu w to wpadałam, mam/muszę/powinnam – sprzątać, dbać, kisić te ogórki, wekować, cerować itd., itd. Długi katalog niekończących się czynności – kontynuuje Małgorzata. Mój były mąż powiedział mi kiedyś, że on przecież tego ode mnie nie wymagał. Powiedział prawdę, to ja wymagałam i wymagam tego od siebie, i nie potrafię przestać. Tyle, że nadal uważam, że takie stwierdzenie powinno być początkiem, a nie końcem rozmowy potencjalnych partnerów. W moim przypadku, to był koniec naszego małżeństwa.
No właśnie, to przecież trzeba po partnersku negocjować?
Negocjować? Zobacz Kasiu, jeśli negocjujemy mycie podłogi to jest ok., ale jeśli chcesz język negocjacji przenieść na wszystko w związku, między innymi na łóżko, co się wtedy dzieje? To już jest umiejętność wyższego rzędu, i jestem niemal pewna, że trudniejsza dla kobiet, dla których psychosomatyczność i seksualność, relacyjność mają zupełnie inny wymiar niż dla mężczyzn. Negocjujesz odmowę seksu, bo np. coś ważnego stoi na przeszkodzie, a w środku robisz się miękka w samym środku negocjacji. Wiesz, bo przeczytałaś wszystkie możliwe książki i poradniki także o seksualności mężczyzn, że jeśli dasz tylko najdrobniejszy sygnał przyzwalający, to prawdopodobne jest, że będziecie się kochać i może nawet będzie przez chwilę fajnie, ale potem pod prysznicem zbierze ci się na wymioty, bo na przykład kochałaś się znów z alkoholikiem, który cię okrada albo z gościem, który jest twoim mężem i za każdym razem, gdy zachodzi taka potrzeba obiecuje ci, że się poprawi/zmieni, itd. Tymczasem w ogóle się nie zmienia, ale ty jesteś za słaba w chwilach, gdy jesteście blisko. Niewielu mężczyzn połączy z seksem ocenę całokształtu współżycia, a kobieta, owszem.
Dla kobiety to trudne, to są dwie różne narracje. Dialog partnerów i język negocjacji. Myślę, że jest potrzeba o tym szczerze mówić, jak o prawach kobiet w przestrzeni publicznej – przecież to są podobne mechanizmy, to jest przekraczanie własnych i cudzych granic. Ważna umiejętność.
(I uczynić z tej trzeciej drogi, innego ale naszego głosu, równoprawną i równorzędną wypowiedź w przestrzeni publicznej – marzę sobie po cichutku…)
Ale wracając, Małgorzato, do kobiecej siły. Kobieca siła w opowieściach kobiet. Znasz takie herstorie?
– O tak! Na przykład mojej mamy o jej świekrze czyli o matce mojego ojca. Bronisławie, córce Julianny i Konstantego, która najprawdopodobniej urodziła się na Będuskiej Górze w folwarku hrabianki Ludwig i była jej nieślubnym dzieckiem, bękarciną. Ponoć oddano ją, bidulkę do klasztoru, ale prababka Julianna przed śmiercią zarządziła opuszczenie zakonu przez Bronkę i wydała ja za mąż za Tkacza. Jana Tkacza z robotniczej dzielnicy Raków w Częstochowie. Bronka urodziła się 9 września 1888 roku, przeżywszy 101 lat zasnęła spokojnie. Myślę o niej często, co ta dziewczyna czuła przy tych zmiennych kolejach losu? Co czuła, gdy piekła w małym, skromnym domku ciasta godne francuskiego dworu, co czuła czytając namiętnie gazety na co z przerażeniem reagował jej o wiele mniej wykształcony mąż? Czego doznała jako matka szesnastolatka, który zwiał z domu i został partyzantem w tzw. wojnie Mussoliniego na Bałkanach w 1939 roku? I później, co czuła, gdy wrócił zmarnowany i od razu zaangażował się w organizację napadu na niemiecki pociąg na Stradomiu.
A to dopiero początek niespożytego Mariana, jego dzieci, kobiet, podróży, wojen, zawodów, pasji. Synuś. Synek. Syneczek. Maniuś. Widziała, że jest w nim wiele z niej, bo to ona miała wykształcenie, pasje poznawania, talenty i wszystko to, co wyniosła z czasów zakonnej sukni. Ale jako on, to wybuchło, a teraz czasem wybucha we mnie. Szukam jej śladów w środku mnie, przyciąga mnie. Za parę lat opowiem ci o tym wszystkim lepiej, precyzyjnie, sprawdzam to teraz, zamieniam domysły na fakty.
Pociągają mnie też kobiety znane publicznie, co prawda nie te, którymi już wszyscy się zajmują, ale te też ważne, ale nieodkryte. Odkurzam na Śląsku pamięć o nich. Ostatnio oszalałam na punkcie Janiny Omańkowskiej. Ona chyba o tym wie, bo co rusz dostaję od niej znaki (śmiech). W skrócie, to była jedna z pierwszych w historii Europy kobieta, która jako marszałkini seniorka otwierała obrady autonomicznego, regionalnego Sejmu. Wyobrażasz sobie? Tu, w tym patriarchalnym, przemysłowym regionie, w październiku 1922 roku, w Katowicach. Sprawię, że jej portret zawiśnie na ścianie historycznej budowli Sejmu Śląskiego. Daję sobie na to czas do 2022 roku.
Kasiu, pytasz mnie o wzmacniające historie o kobietach, to coś ci opowiem. O nawyku. Moja mama miała w sobie niezwykłe zainteresowanie światem kultury zachodniej. Sztuka, literatura, film, obyczaje, dizajn lat 6o-tych i 70-tych był dla niej nieustanną inspiracją modową, kulturową, intelektualną. Raz w tygodniu chodziłyśmy do Empiku żeby pooglądać tam zachodnie kolorowe czasopisma. Architektoniczne, fotograficzne, modowe, leisure, podróżnicze. Matka ginęła w tym świecie na całe godziny. Pachniało kawą, panowała cisza i pamiętam westchnienia mamy, gdy delikatnie przeglądała kolorowe kartki albo z zegarmistrzowską precyzją przerysowywała z Burdy wzory do sztrykowania. Metry kwadratowe posklejanego przezroczystą taśmą klejącą papieru milimetrowego. Mówiła – patrz, jakie to pracochłonne, ale ja to zrobię. Ucz się, że kobiety projektują, są sławne. Piszą dramaty, wiersze, fotografują, zajmują wysokie stanowiska, podróżują. Tak mówiła, a potem, gdy mój syn miał 4 lata i postanowiłam pojechać z nim sama moim samochodem nad polskie morze, zapytała – jak to sama? Nie boisz się?
Ale i tak skutecznie obudziła mój apetyt na coś więcej. Nie znałam wtedy hasła Nałkowskiej – „Chcemy całego życia”, ale myślę, że Lucyna – primo voto Tabaczyńska – właśnie to miała na myśli.
Co sądzisz o wzajemnym wspieraniu się kobiet? To działa?
Tak, to kobiety najbardziej pomogły mi w życiu.
W szkole podstawowej pani z biblioteki, która pożyczała mi inspirujące książki i przechowywała mnie podczas nielubianych lekcji.
W liceum kiedy hipisowałam, paliłam jak opętana Giewonty bez filtra i Gitanes z przemytu oraz trawkę, rozrabiałam artystowsko i ledwo przechodziłam z klasy do klasy, to właśnie od nauczycielek oraz dyrektorki moja mama słyszała: „Ona jest inteligentna, nie może zostawać na drugi rok w tej samej klasie z powodu fizyki, dajmy jej spokój”. Matematyczka podyktowała mi najtrudniejsze zadanie maturalne, bo wierzyła we mnie, a nie w system procedur.
Na studia (kulturoznawstwo) zdawałam trzy razy. W międzyczasie żeby przeczekać poszłam do Studium Wychowania Nauczycielskiego w Gliwicach i też dostałam wsparcie od nauczających tam kobiet. A nawet coś więcej niż zwykłe wsparcie. Afirmację i uznanie.
Dostałam wszystko, co teraz mam, czyli poczucie, że jestem utalentowana, że warto być konsekwentną, że trzeba przyłożyć się do pracy, ale warto. Dały mi w prezencie – wiedzę o tym, że ludzie mnie słuchają, bo mam dar opowiadania, że mam siłę oddziaływania. Chwaliły mnie, a nie byłam lizuską i przymilną uczennicą. Dopiero wtedy, dopiero w takich warunkach mogłam uruchomić moją wrażliwość. Przestałam się tak bardzo wstydzić i tak bardzo bać. Chłopackich wyzwisk, że jestem grubasem i dziewczyńskich plotek, których do dziś nie trawię.
W Studium dużo malowałyśmy, śpiewałam w chórze, jednocześnie kontynuowałam pracę w STG (Studencki Teatr Gliwice z wielkimi tradycjami artystycznymi). Dzięki pozyskanej samoświadomości sama usiadłam do uczenia się i tak się naumiałam, że za trzecim razem zdałam na oblegany kierunek studiów w cuglach. Zaczęłam frunąć.
Po pierwszym roku przeszłam na ITS (indywidualny tok nauczania), pomogła mi w tym moja mentorka i po dziś dzień autorytet, prof. Ewa Kosowska. Ale też przestrzegła mnie, bo powiedziała mi dużo mocnych rzeczy o świecie. Że uczelnie są wciąż patriarchalne i feudalne, że została profesorką, ale okupiła to samotnością. Wykształcone kobiety mają naprawdę małe szanse na znalezienie wspaniałych partnerów. Mówię o statystykach.
Opowiedziała mi też niezwykłą historię o swojej matce, która chciała pisać. Ale zaczęła za późno. Zapamiętam ją do końca życia. I choć nie ona zasugerowała mi doktorat, to zapytana, czy dam radę, powiedziała od razu, no oczywiście, zrobisz to.
(Ha! Bo tak bardzo chcemy pisać, chłopców się wspiera a dziewczynki wciąż walczą o własny pokój, Virginia Woolf pisała, że aby być artystką, pisarką, kobieta musi zamordować w sobie anioła domowego ogniska – biblioteczka feministyczna)
Dokładnie tak Kasiu, czyż nie powiedziałam tego już wcześniej? Nawet teraz w już bardzo odmienionych czasach ja też powtarzam ten schemat. W pewnym momencie swojego życia wkręciłam się w słoiki, w przetwory, w codzienne staranie o dom, o innych, bo to jest takie oczywiste kulturowo, długo przezroczyste. Ponoć nadaje życiu kobiet sens… – dodaje Małgorzata.
Czy to jest marnotrawienie czasu? (zastanawiamy się obie).
A to może jednak istnieją na świecie tacy mężczyźni, którzy wspierają kobiety?
Znam w ogóle niewielu mężczyzn. To prawda, że ich unikam. Gdy miałam 11 lat zostałam zgwałcona, to we mnie wciąż jest. Nie chcę na razie więcej o tym mówić, ale jestem zadowolona, że mówię to na głos, akcja Me Too także mnie pomogła wykrztusić to z siebie.
Wspierający mężczyźni? Istnieją. Widziałam na własne oczy, co najmniej kilku. Mój były mąż jest takim mężczyzną. Mam nadzieję, że mój syn też taki będzie. Co do mnie dopiero uczę się mężczyzn. Miałam wiele eksperymentalnych związków. W jakimś sensie teraz jestem na tyle skoncentrowana w mojej autonomii i tożsamości, że może umiałabym poradzić sobie w jakimś rozsądnym partnerstwie. Do tego się dorasta, człowiek się do tego przedziera, jeśli został mimo wszystko wychowany w patriarchalnej kulturze. Ona jest tu w Polsce wszędzie – na religii, w szkole, w mediach, w sztuce, w tzw. środowiskach towarzyskich (hi, hi jest nawet w tych lewicujących i lewackich).
Czy mogę zatem wrócić do kobiet? (Małgosia śmieje się). Bo to dla mnie o wiele bardziej interesujący wątek.
W polityce również pomogły mi (wyniosły mnie do góry) kobiety. Magdalena Środa i Beata Maciejewska, która pomogła mi zostać przewodniczącą Zielonych. Była przy mnie, pomagała mi się przygotowywać do wystąpień, pracować nad projektami, ale i ubrać, i nie bać się, nie wstydzić. Od 2005 roku współpracujemy w Fundacji Przestrzenie Dialogu, zajmując się prawami człowieka, ekologicznymi i społecznymi kwestiami w życiu społecznym. Choć teraz działamy już zupełnie oddzielnie, wiele im zawdzięczam.
Magda Środa widziała, że jestem pracowita i że potrafię się zaangażować. W pewnym sensie to Ona wypchnęła mnie z szeregu. Szybko się to potoczyło. Moja nominacja do Polki Roku – była dzięki niej. Byłyśmy w mediach, była w Polsce chwilowa genderowa odwilż od 2006 roku. Magdalena Środa starała się nie uczestniczyć w programach, do których nie zapraszano kobiet – to było takie odgórne dawanie sobie wsparcia.
W 2010 zostałam radną Sejmiku Śląskiego. Do kandydowania namówiłam mnie również kobieta- asystentka Izabeli Jarugi-Nowackiej. Nauczyłam się wtedy raz na zawsze, że Twoja siostra musi stać za tobą, z tobą, obok ciebie, bo wtedy dopiero osiągnięcie długofalowy cel. Razem! Faceci ustalają wszystko na wódce a my?
(Mogłybyśmy, pomiędzy siedzeniem na brzegu piaskownicy a korytarzem na którym czekamy na swoje dzieci aż skończą grać w szachy – rozważam sobie po cichu.)
Wtedy dostałam Śląsk w prezencie. Zakochałam się z wzajemnością i to love story zostanie we mnie na zawsze, jako śląskie love story. Byłam w Sejmiku, w wielu komisjach, poznałam ludzi i procedury. 2008-2012 to były lata największych moich sukcesów politycznych, byłam współprzewodniczącą partii politycznej (Zieloni), samorządową polityczką, robiłam polityczne kampanie, pisałam artykuły, uczyłam innych, miałam niezły medialny wizerunek.
Jest jeszcze jedna kobieta, moja przyjaciółka Beata, o której muszę tu powiedzieć jedno zdanie, choć wolałabym napisać książkę. Bez niej (spotkałyśmy się pierwszej klasie liceum) w ogóle nie byłoby Małgorzaty. Tak jak bez mojej mamy. Ona jest moją codzienną interlokutorką. Pytam je dwie najczęściej, gdy muszę podjąć jakąkolwiek decyzję, czy z tych drobnych, czy z tych wielkich. Mieszkamy we trzy. Jedna w kolorowym zdjęciu, druga w gustownej urnie z malachitu i ja z nimi.
Dzięki tym wszystkim kobietom, które spotkałam w moim życiu zaczęłam ufać w to, że w razie kłopotów na pewno znajdzie się szybko w okolicy jakaś niewiasta, która mi pomoże. (Małgorzata wypowiadając te słowa jest ewidentnie wzruszona). A mężczyzn ilekroć o coś proszę, to zawsze mam wrażenie, że oni czegoś chcą w zamian i najczęściej to jest to, o czym myślimy (teraz obie się śmiejemy). Teraz jest ze mną kolejna wielka przyjaźń, na imię ma Ania.
Wiesz Kasiu, że przeżyłam też „etap gastronomiczny”. Taki prawdziwy, bo wcześniej nazywano mnie „matką gastronomiczną”, ale wtedy nie miałam baru. Karmienie ludzi przez lata było jednym z moich ulubionych zajęć, przekułam to w biznes. Ten biznes mi się udał. To był sukces. To, że zamknęłam bar jest historią na inny artykuł, do innej publikacji. Gdzieś na łamy pism o słabości prawa w Polsce, o chciwości, o braku cywilizowanych reguł w relacjach między przedsiębiorcami i rynkiem. Nie płaczę, nie skarżę się, kiedyś to opiszę. Kapitalizm, polski liberalizm gospodarczy przetrenowałam na sobie. Bezcenne.
Małgorzata przez 5 lat prowadziła w Gliwicach kultowy bar wegetariański. Niestety w tym przypadku właścicielka lokalu, w którym znajdował się bar okazała się być złą czarownicą. Mit wspierających się kobiet – prysł. I do tego ciężka i wyczerpująca fizycznie praca w kuchni.
Pamiętam Małgorzatę z tego czasu, mam wrażenie, że w barze była o każdej porze – wpadało się tam na rewelacyjne naleśniki z ruskim farszem, ale przede wszystkim po to żeby zamienić z nią słówko. Pomiędzy nakładaniem quiche ze szpinakiem, a przyjmowaniem zamówienia wymieniałyśmy poglądy na ważne sprawy, w barze można było powiesić plakat o akcji ratowania zwierząt futerkowych, o debatach politycznych, konkursach NGO, o kobiecych manifestacjach, warsztatach jogi i o szukaniu sensu życia. To było miejsce, które od progu emanowało dobrą energią. Na szerokich parapetach mieszały się ze sobą gazety partii Zielonych, prasa śląskich autonomistów, magazyny LGBT, lokalna prasa miejska i regionalna. Mało komercji, więcej ducha i boskiego żarcia.
Kobiety prowadzą te swoje małe biznesy, ale tylko nieliczne rozwijają je w coś większego. Taka jest statystyka – kontynuuje Małgorzata.
– Boją się ryzyka? – zastanawiam się głośno.
Tak, mężczyźni mniej się go boją, nie patrzą na biznes tak holistycznie. Są nastawieni na cel. Ha! Upraszczając bardzo – my ubieramy lalki, a oni rozkładają i składają zegarki. I to potem ułatwia dorosłe życie, gość jest lepiej przygotowany do rozmów z bankami, dostawcami, monterami, doradcami i innymi specjalistami. Kobiety często płacą za wiele usług, których mężczyźni nie zlecają, bo są „kulturowo” na nie przygotowani. Nie marudzę, wiem, że wszystkiego można się nauczyć, ale nie można przez lata ciężko harować i mieć stale gotowość do przekraczania granicy swojej płci kulturowej, w biznesie, w relacjach, etc.
Dlaczego tak boimy się ryzykować?
Bo mamy za sobą, w głowie wciąż to drugie, równoległe, równie ważne życie, to zaplecze, o które nieustannie się martwimy i wokół którego się krzątamy. Dzieci, rodzice, zdrowie, czasem sąsiedzi, dla wielu kobiet też akcje społeczne i charytatywne. Czasem chce wołać do kobiet – zostawcie to. Czy nie wystarczy wam, że skończyłyście studia pomiędzy jednym porodem, depresją a maturą dziecka? Wystarczy! Udowodniłyście światu, że jesteście niepokonane. Tak rzadko się zdarza wspierający facet, więc robią po nocach, uczą się, jeżdżą gdzieś na studia, a mówią, że jadą do rodziców.
I właśnie dlatego powinnyśmy dawać sobie wsparcie?
Tak, tym bardziej dlatego, że tematy, tak zwane kobiece są uważane za drugorzędne. Energetyka, gospodarka – to są podstawy. Co tam nierówne zarobki, nieprzyjazna przestrzeń publiczna, brak wsparcia praw reprodukcyjnych, przemoc domowa. Co tam środowisko, sprawiedliwość społeczna, godność przy porodzie, co tam równy dostęp do usług zdrowotnych, edukacyjnych, kulturalnych, takie rzeczy kochane panie, to dopiero w bardzo bogatych społeczeństwach się zmieniają. Tak nas mansplainingują.. Tłumaczą nam swój świat, a naszego nie widzą, albo udają, że nie widzą. Ale warto się zmieniać, edukować i nie poddawać się w tych działaniach. Kasiu, popatrz na Finlandię – nie mieliśmy zbyt wielu szans, ale wymyśliliśmy Nokię, bo przez lata pracowaliśmy nad edukacją – i teraz mamy sukces – tłumaczy spokojnie Małgorzata. A dziś w Finlandia jest kobietą! Premierki, ministry, to one nadają ton!
Dawać sobie wsparcie, ale też wzmacniać siebie. Budować kobiecą siłę w swoim ciele.
Zawsze kiedy dochodziłam do czegokolwiek, to tylko dzięki włączeniu w ten proces ciała. Było wehikułem mojej osoby, mogłam na nim polegać, sprawdzało się, dawało mi ochronę, pancerz, siłę. Pamiętam, jak prowadziłam warsztaty dla związków zawodowych jeżdżąc po całej Polsce – uczestniczyli w nich głównie faceci, a ja stawałam przed nimi w pozycji wieży i mówiłam im o równouprawnieniu płci, oraz że trzeba wciągać kobiety w politykę. Oni patrzyli na mnie jakbym spadła z księżyca. Byłam wtedy o wiele lat młodsza, a jestem przecież atrakcyjną kobietą i jak wieczorami wóda się lała, to się koledzy przestawali bać i padały propozycje: będziemy się siłować? Nie siłowałam się, ale rano ubierałam dres i biegałam, a wtedy zdarzały się śmiechy i rechotania jeszcze nie całkiem trzeźwych panów: „A co chce pani schudnąć?” I drugiego dnia po śniadaniu wracałam do tych samych wątków szkolenia. Myślałam sobie, będziemy się siłować, a na głos mówiłam: „Wstajemy panowie, wciągamy brzuchy, ręce do góry, raz-dwa-trzy” – w trakcie zajęć robiłam im gimnastykę. No było w tym wiele emancypacji.
Byłam wtedy zespolona ze swoim ciałem. Dobrze wyglądam, umiałam robić piękną gwiazdę, szpagat i długo stać na jednej nodze, i wiedziałam, że się nie przewrócę.
…
Podczas Czarnego Protestu obserwowałam Małgorzatę na scenie. Przemawiała, organizowała, działała. Sprawiała wrażenie silnej i opanowanej, i z powodzeniem mogła stać stabilnie na jednej nodze. Poszłam na Czarny Protest też dla niej, bo przed wydarzeniami z 2016 roku mój feminizm raczej delikatnie, po cichutku i bardzo nieśmiało bulgotał sobie gdzieś tam w środku. Wtedy na Placu Krakowskim w Gliwicach padał deszcz, wszystkie bardzo mokłyśmy, ale Małgorzata była niezwyciężona. Prawdziwa Matka i Siostra mojego zaangażowania w feminizm:)
Od tamtego czasu wiele ze sobą przegadałyśmy i przepisałyśmy, i wciąż mam wrażenie wspólnego wspierania się. Jedne z najpiękniejszych (i najbardziej charakterystycznych) podziękowań jakie dostałam były właśnie od Małgorzaty.
„DZIEKUJĘ za taką wiarę w moje działania oraz za «praktyczne wdrażanie idei siostrzeństwa do współdziałania kobiet w przestrzeni publicznej jako skutecznego narzędzia wypychania stamtąd patriarchalnego ciemnogrodu:)”
serio:)”.
Wojowniczko Małgorzato, niezmiennie inspirujesz!
i T. Dobrzyńska, „Międzystylowe pożyczki gatunkowe jako źródło odnowy poetyki w czasach przełomów”, [w:] Polska genologia lingwistyczna, red. D. Ostaszewska, R. Cudak, Warszawa 2008, s. 96.