Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy,
W samym centrum pendemiczno-panicznego chaosu przeczytałam u Grażyny Plebanek bajkę o kolibrze.
Pewnego razu wybuchł wielki pożar. Tak ogromny, że ludzie i zwierzęta zaczęli w panice uciekać. Tylko koliber latał wte i we wte, niosąc w dziobie po kropelce wody, którą zrzucał w płomienie. „Co ty wyprawiasz, zwariowałeś?! Przecież i tak wszystko spłonie!” – krzyknął przebiegający zwierz. „Wiem – odparł koliber – Ale robię tyle, ile mogę”.
(Bajkę Grażyna Plebanek przytacza za Pierre Rabhi, francuskim pisarzem, farmerem, działaczem na rzecz środowiska.)
Tak, to prawda jest bardzo ciężko. I nie wiadomo co jeszcze nas czeka.
(Być może mój pieczołowicie i z czułością budowany jogowy kobiecy biznesie nie przetrwa tej zawieruchy?
Albo zdarzą się jeszcze straszniejsze rzeczy?)
Co zatem teraz robię?
Robię ile mogę.
Działam.
,,Dlatego w kłopotliwych sytuacjach zamiast marzyć, wybieram działanie i zazwyczaj tę trudniejszą opcję” (z wywiadu z Wojciechem Eichelbergerem).
Tak!
Polecam na ten czas herstorię silnej kobiety. Niezłomnej babci Brunona.
I wiersz Adrienne Rich (poetki, pisarki, feministki)
Czytałam dziś o Marii Curie:
musiała wiedzieć, że cierpiała z powodu choroby popromiennej
jej ciało bombardowane od wielu lat przez pierwiastek
który sama wyodrębniła
Zdaje się, że do końca zaprzeczała
jaka jest przyczyna katarakty na jej oczach
popękanej, ropiejącej skóry na opuszkach palców
dopóki nie mogła już dłużej utrzymać szklanej menzurki i ołówka
Umarła sławna kobieta przecząc
swoim ranom
przecząc
że rany pochodzą z tego samego źródła co jej siła.
(Adrienne Rich, Siła, 1978)
…
Bądźmy razem!
Babcia Brunona
Bruno napisał do mnie w niedzielę z samego rana.
– Cześć, chciałbym opowiedzieć Ci o mojej babci. To będzie historia w temacie silnych kobiet. Kobiet, zmuszanych do ślubów, tak żeby majątek pozostał w rodzinie. Kobiet samotnie wychowujących dzieci. Kobiet ciężko pracujących. Czy to było by dla Ciebie interesujące? Taka kobieta z przeszłości?
Bruno to niezwykle konkretny ale i ciepły facet, znamy się jeszcze z dawnych, bardzo dawnych czasów.
W piątek umówiliśmy się w gliwickim Kafo. Bruno jak zawsze przygotowany, przyszedł z zeszytem w którym jego mama spisała historię swojej mamy. (Ach, jak mnie korciło, żeby zajrzeć do tego zeszytu ale czułam, że to trochę taka pamiątka rodzinna jest i być może nie wypada o to poprosić…)
Łyk kawy i zaczynamy… (w tle słychać wczesnopołudniowy gwar gliwickiej kawiarni)
…
„Niezwykle konkretna ale też przerywana chwilami wzruszenia opowieść o babci Stanisławie”*
Babcia Stanisława to mama mamy Brunona. Była najmłodszą córką w rodzinie. Jej ojciec zmarł podczas epidemii cholery. Mieszkali we Lwowie.
Z dzieciństwa babcia Stanisława zapamiętała następujące zdarzenie.
Upalne lato (ale to równie dobrze mógł być pachnący babim latem ciepły wrzesień, taki jaki nie trafił nam się w tym roku…)
Ojczym (który później przepił część majątku rodzinnego) kupił swojej czwórce dzieci czekoladę (starszym-pasierbom nic nie kupił). Czekolada topi się w dłoniach. Pachnie oszałamiająco. Dzieci wyrywają ją sobie głośno krzycząc:
– Ja, ja pierwsza! Tato! A ona ugryzła więcej!
Stanisława stoi z boku, jej wolno co najwyżej zlizać resztki czekolady z dłoni tamtych dzieci. Wdycha mocny czekoladowy zapach, który pozostał po niespełnionej uczcie.
Dzieci ojczyma mają własne obuwie, a siostry babci Stanisławy jedne buty na spółkę.
Nie starcza też pieniędzy na edukację Stanisławy. Dziewczyna zalicza zatem tylko siedem klas szkoły podstawowej.
I kiedy kończy 18 lat – zapada decyzja.
– Wydamy Stanisławę jak najszybciej za mąż za 10 lat starszego kuzyna. Najważniejsze żeby jego majątek nie przepadł i pozostał w rodzinie.
Kuzyn jest z dziewczyną bardzo blisko spokrewniony, trzeba zatem prosić o zgodę biskupa. Jest wdowcem i ma jednego syna. Stanisława szybko rodzi mu dwójkę kolejnych dzieci, które niestety umierają w wieku kilku lat. Umiera też mąż. Stanisława bardzo to przeżywa.
Cóż było robić? Rodzina wydaje Stanisławę za mąż po raz drugi. I znowu trzeba prosić biskupa o zgodę!
I w tym przypadku również za kuzyna (tym razem o 9 lat młodszego). Rodzi się pierwsze dziecko – dziewczynka. Drugie… Co za pech! Też dziewczynka (mama Brunona). Mąż Stanisławy rozczarowany brakiem syna odchodzi i znika na długo.
Jest rok 1943. Środek wojny. Przez Lwów przechodzi zawierucha wojenna. Stanisława zostaje sama z dwójką swoich dzieci z pasierbem, a także z niedosłyszącą panną z dzieckiem, którą przygarnęła wcześniej, jako zamożna żona pierwszego kuzyna.
To właśnie jest początek tworzenia się niezwykle silnych kobiecych relacji. Stanisława, jej dzieci, pasierb i niania (bo taka rola przypadła niedosłyszącej pannie z dzieckiem) w pewnym sensie tworzą rodzinę. Dobrze zorganizowaną i silną społeczność, której nic – jak się później okaże – nie jest w stanie złamać (w tym samym czasie mąż Stanisławy, który ma lekką rękę do pieniędzy, przegrywa w kasynie resztki majątku).
Wojna się kończy. Stanisława jako głowa rodziny musi zdecydować co robić dalej.
– Jedziemy do Polski.
Kobiety w godzinę pakują cały dobytek i wsiadają do pociągu. Mama Brunona dokładnie pamięta, że zabrały – między innymi – dokumenty, pierzynę, trzy garnki i jeden kubek.
(A ja słyszę miarowy stukot pociągu. Jadą stłoczone w wagonach, którymi przed wojną przewożono bydło. Ciche zwierzenia, kołysanka nucona dziecku, stłumiony płacz i tęsknota – kobiecy rytm wystukiwany z pokolenia na pokolenie.)
Po kilku tygodniach wysiadają na stacji w Gorzowie Wielkopolskim.
Szybko znajdują miejsce do dalszego życia. Opuszczony po zawierusze wojennej szpital. Mama Brunona wspomina jak z dzieciakami skakała po łóżkach i biegała po szpitalnych korytarzach.
Po krótkim czasie dojeżdża kolejna rodzina – siostry babci z dziećmi. Kobiecy klan rośnie w siłę, babcia znajduje pracę, powoli się urządzają.
Niestety zła królowa przypomina sobie o istnieniu Stanisławy. Teściowa wraca na Śląsk, do Gliwic, przejmuje poniemiecki dom i wysyła swojego syna po żonę i dzieci.
Ale happy end (i żyli długo i szczęśliwie) i tym razem nie następuje. Mąż Stanisławy przywozi rodzinę do Gliwic, a później ucieka na dobre. Kobiety zostają w pustym mieszkaniu w Gliwicach. Bez mebli, bez pieniędzy, bez pracy.
Stanisława zraniona i rozczarowana (a może po prostu wściekła na facetów?) postanawia już nigdy nie wychodzić za mąż.
– Ale czy dotrzyma obietnicy? – pytam niespokojnie Brunona, ale on uśmiecha się znacząco.
– Wciąż była ciepłą i czułą kobietą, ale tylko dla dzieci i innych kobiet – odpowiada wymijająco Bruno.
Życie tymczasem dalej toczy się własnym rytmem…
Stanisława dostaje pracę na kolei. Przejmuje kiosk pod dworcem i wkrótce zostaje szefową.
– W latach pięćdziesiątych to była ważna rola, ale babcia harowała od rana do nocy – mówi Bruno.
Czwarta rano, kamienica w Gliwicach-Zatorzu. Stanisława w długiej nocnej koszuli rozpala w piecu, nastawia czajnik na ciepłą herbatę. Budzą się pozostałe kobiety.
– Mama opowiadała, że nie miały w domu zegarka więc codziennie sprawdzały godzinę u stróża w składzie węgla – kontynuuje Bruno.
(Widzę je jak wychodzą przed dom zaspane i trochę nieprzytomne. Ulicą ciągnie się dym z rozpalanych właśnie pieców. W zimie jest to przecież środek nocy, otacza je całkowita ciemność. Słychać stukot pociągów i z oddali nieco niewyraźną zapowiedź przez megafon: Pociąg osobowy do…)
Babcia pakuje śniadanie do pracy. Niania zostaje z dziećmi.
To taki codzienny kobiecy znój.
Silne i niezależne kobiety, radzące sobie z wojną, ale i z życiem. Kobiety same, bo bez mężczyzn, ale nie samotne, bo przecież były razem.
– Babcia ciężkie życie przypłaciła na starość gruźlicą. Bywała w sanatoriach, miała wielu adoratorów. Była przecież bardzo elegancką i zadbaną, ale też skromną kobietą. Podawała swoim adoratorom zły adres, a później wycinała ich ze zdjęć – śmieje się Bruno. – Moja mama opowiadała, że babcia nigdy nie dopuszczała ich do siebie bliżej niż na pocałunek dłoni.
Ale w końcu jest i wyczekiwany happy end! Na starość Stanisława zakochała się w starszym i bardzo porządnym panu. Wzięli ślub i byli szczęśliwi. Piękny i bardzo ludzki koniec tej historii. Historii o gigantycznym sile kobiecej, o budowaniu dobrych kobiecych relacji.
Bo w tej opowieści jest jeszcze jedna bardzo ważna osoba. Niania Józia (czyli niedosłysząca panna z dzieckiem, która przez kilkadziesiąt lat była z rodziną). Była jej dobrym duchem, w kieszeniach fartucha nosiła cukierki dla dzieci, wymyślała dzieciom śmieszne przydomki i śmiała się głośno.
– Zawsze spokojna i uśmiechnięta. Ludzie lgnęli do niej jak ćmy do światła. Magiczna kobieta – opowiada Bruno.
Została w tym kobiecym klanie do końca swoich dni.
Były też inne kobiety. Blisko, bo na tym samym podwórku, mieszkała przez dłuższy czas siostra babci z dwiema córkami (podobno też z mężem, który był dobrym człowiekiem, ale w tej opowieści silna energia kobieca sprawiła, że stanowił dla niej jedynie tło).
Dom pełen kobiet.
Samotność przez te wszystkie lata wojny, ale też trudu i znoju codziennego byłaby nie do zniesienia więc stworzyły silną wspierającą się grupę kobiet. One na szczęście były zawsze razem.
Mama Brunona pozostała zresztą wierna temu schematowi. Bruno pamięta jak pomieszkiwała u nich samotna koleżanka mamy, później inna ciotka, której na czas choroby oddano pokój. I jeszcze jakaś znajoma, którą pobił mąż. Bo kobiety przecież pomagają sobie nawzajem!
Babcia Stanisława do końca trzymała wysoko uniesioną gardę. Całe życie, mimo biedy i ciężkiej pracy, była elegancką kobietą. Przed śmiercią poprosiła swoją córkę: – Pamiętaj córeczko, żeby mnie ładnie ubrać zanim po mnie przyjdą.
Pani Stanisławo, jestem pod wielkim wrażeniem Pani siły i sprawczości!
….
Może w byciu silną chodzi o to żeby trzymać się swojej drogi i mimo przeciwności losu nie zbaczać z niej? Ale też tworzyć dobre relacje? Wspierać się? Być razem?
Bruno, dzięki za męską opowieść o silnej i niezwykłej kobiecie!
*Wiele faktów wymaga jeszcze doprecyzowania, przepraszam zatem – głównie Brunona – za nieścisłości. Mam nadzieję, że historia o babci Stanisławie stanie się częścią mojej książki o poszukiwaniu kobiecej siły.
