Trwaj chwilo, jesteś piękna! – chciałoby się rzec w trakcie czytania Herstory. Nie tylko dlatego, że to bardzo przyjemne dla oka wydanie, lecz także dlatego, że uważność i docenianie bieżącego momentu są jedną z osi zebranych tekstów. Wśród głównych wątków znajdziemy tu przede wszystkim siostrzeństwo, siłę kobiet, relacje z przodkiniami („Ach, poczuć moc matki, babki, prababki w sobie!”, czytamy), a także czerpanie mocy w styczności z przeciwnościami losu. To zdecydowanie miła i prowokująca do myślenia odskocznia w czasach, gdy niepewność zdaje się być na stałe rozpanoszona w naszym życiu codziennym.
HerStory: Herstorie silnych kobiet (Srocza Góra, 2020) autorstwa praktykującej jogę bibliofilki-feministki, Katarzyny Szoty-Eksner, czyta się jak czasopismo – w dobrym tego określenia znaczeniu. Pozycja ilustrowana zdjęciami fotografki Moniki Burszczan (wyjątkiem jest tzw. część pyskowicka, która została opatrzona także archiwalnymi zdjęciami z „Kroniki Pyskowickiej” oraz autorstwa Rolanda Skubały) to rzecz ujmująca wizualnie dzięki wykorzystaniu delikatnej kolorystyki oraz formy okraszonej niekiedy łamaniem tekstu typowym dla prasy.
To zbiorek opowieści powstały „Z codzienności kobiecej. Z dążenia do bliskości. Z potrzeby własnej przestrzeni”, jak zaznacza autorka. To dająca do myślenia kompilacja powstała m.in. z felietoników (bo tak określa je sama Szota-Eksner) spisanych na kolanie – ale bez negatywnych konotacji, jakie to określenie może wywoływać, a raczej traktowane dosłownie, gdyż tworzone były one w chwilach pomiędzy wypełnianiem codziennych obowiązków związanych z macierzyństwem, bądź prowadzeniem domu – lecz nie tylko.
Czym są herstorie? Jeśli nie wiemy – choć mam nadzieję, że obecnie już mało kto choćby nie słyszał o tejże koncepcji – autorka spieszy nas doinformować (choć nie tak od razu, nie ma tak łatwo!).
„Herstoria to historia skupiona na opisywaniu świata w kobiecej perspektywie,
jak się okazało, nieobecnej lub mało obecnej w opowieściach
o przeszłości. Historię traktujemy uniwersalnie, a jednak uniwersalną nie
jest, bo nie ma tam zbyt wielu kobiet” – czytamy.
Jest to zatem, szczególnie w tym przypadku i rozumieniu, opowieść wykorzystująca żeński logos. Ogólnie książka została podzielona na trzy części: wspomnianym „felietonikom” towarzyszą także herstorie, czyli rozmowy autorki z innymi kobietami (za obrany klucz można by tu uznać wytrwałość, która powtarza się w tymże opracowaniu niczym refren) oraz sylwetki pyskowickie (czyli krótkie biografijki ciekawych kobiet z niewielkiego śląskiego miasteczka zrealizowane w ramach projektu herstorycznego „Poznam panią z Pyskowic”). Ten intrygujący przerywnik (zaraz po nim wracamy bowiem do dalszych osobistych herstorii) stanowi ciekawe uzupełnienie, przedstawiając kobiety-przodkinie, które pozwalają szerzej spojrzeć na pozostałe opowieści zawarte w zbiorku. O ile każda z przedstawionych części ma Czytelniczce (lub też Czytelnikowi, choć śmiem przypuszczać, że znacznie mniejsza liczba panów sięgnie po to wydanie) coś do zaoferowania, o tyle ja chciałabym się pochylić nad dwiema głównymi częściami, czyli przemyśleniami Szoty-Eksner oraz jej interakcjami z rozmówczyniami.
Felietoniki: Notatki w międzyczasie
Część pierwsza, felietoniki, to dość ciekawa lektura, choć nie pozbawiona pewnych problemów. „Joginka, feministka i entuzjastka kobiecości, członkini kilku wywrotowych i bardzo kobiecych przedsięwzięć…”, jak sama określa się autorka, nie stroni od intertekstualności i nawiązań do osób, którymi się inspiruje – pojawiają się tu liczne odniesienia (często mediowane twórczością wspomnianych postaci) do choćby takich kobiet, jak Gloria Steinem, Emily Dickinson, Virginia Woolf, Pema Chödrön, Lucia Berlin, Zeruyia Shalev, Justyna Kopińska, Rebecca Solnit, Inga Iwasiów, Olga Tokarczuk, Katarzyna Miller, Paulina Młynarska, Karolina Kuszlewicz, Tove Jansson, Mona Chollet, Marta Szarejko, Clarissa Pinkola Estés. Edna Annie Proulx, Alice Munro, Audre Lorde, Anna Kowalczyk, Michelle Obama, Mary Oliver, Chimamanda Ngozi Adichie, Wangari Maathai, Rosalinda Franklin, Jolanta Brach-Czaina, Irene Lusztig, Clarice Lispector, Anna Świrszczyńska, Ronda Rousey czy Adele Aldridge. Są tu zatem przywołane kobiety silne, inspirujące, które swoim działaniem lub samym istnieniem skłaniały (ją) nas do namysłu. Nad samymi sobą, nad naturą naszego bytu, nad naszym miejscem w świecie. Znajdziemy także nieliczne wzmianki o mężczyznach (Jacek Dehnel, Ernest Hemingway, Max Ehrmann, Yoshimasa Ashikaga, Zygmunt Bauman, Clint Eastwood, Piotr C., Jacek Walkiewicz, Marcin Wicha) – selekcja których wydaje się dość nietuzinkowa, a przez ograniczoną liczbę panów w tym gronie, wydaje się nabierać dodatkowego znaczenia – jakiego? To już Czytelniczka powinna zapytać sama siebie, choć ja mam pewne mieszane odczucia.
Dzięki tak licznym nawiązaniom do innych tekstów, część ta stała się swoistego rodzaju przesiadkowem – punktem wyjścia do dalszej eksploracji tematyki pro-kobiecej. Ta intertekstuaność ma tu jednak charakter nieco powierzchowny – Czytelniczka wszystko dostaje podane na talerzu, z ładnie dobranymi i przeanalizowanymi cytatami. Z czasem podejście to staje się nieco nużące lub też za grzeczne, uładzone. Pomimo wyrażanego wprost nawoływania do działania, solidarności, współpracy, brakuje mi tu jednak czegoś bardziej konkretnego – choć faktycznie, nie taki był chyba cel tejże publikacji. Pojawia się zatem spokojne, jakże jogiczne, pogodzenie się z losem, które nieco kłóci mi się momentami z pomrukiem być może nie dość rozgniewanego kobiety na barykady!
Z racji na krótkość przyjętej formy, zawarte tu felietoniki poruszają całą gamę tematyczną: to, między innymi, inicjatywa, działanie, codzienne dobre uczynki, inspirujące słowa („Drobne aktywności dają nadzieję w mroku!”), to chińskie listy przyjaźni, „Szwedzka teoria miłości”, siostrzeństwo, budowanie asekuracyjnej siatki wsparcia, to dziewczyńskość, samotność, macierzyństwo, poświęcenie – wciąż bowiem czekamy na czasy, by to mężczyzna poświęcał się dla kobiety (wywrócony patriarchat?). Ale przede wszystkim to podszeptywane lub wykrzykiwane na każdym kroku: SPRAWCZOŚĆ! NIEZŁOMNOŚĆ!
Mamy tu zatem przemyślenia o podwójnych standardach (w polityce), o dysproporcji w nauczaniu historii (sami faceci!) i nieubłaganych statystykach parytetu (choć w tym kontekście to chyba nie jest najtrafniejsze określenie), o szacunku (a może i wręcz miłości?) do swoich blizn (na ciele i duszy), o szczęściu i niezliczonej liczbie jego obliczy, o znaczeniu (niejednokrotnie mozolnej) (współ)pracy oddolnej, której owocami cieszą się inni, a jej sprawczynie pozostają przeważnie zapomniane przez historię, o wspólnocie kobiet ponad podziałami (także – a może przede wszystkim – w obliczu zagrożenia lub w walce z przeciwnościami losu), o znaczeniu pewności siebie oraz potędze feminatyw, o pamięci, przemijaniu i przywiązaniu do rodziny (i do pamiątek po jej członkach i członkiniach), ale i o samoocenie (a w zasadzie o tym, jak niską ją mamy, przede wszystkim w zakresie własnego wyglądu), która wśród Polek kuleje – „Bo ciało to skafander, który musi być idealny”, czytamy.
Wnikając między linijki, zauważymy jednak, iż to także opowieść o tym, jak na naszą zwykłą ludzkość wpłynęła (wpływa?) pandemia. Zwykła ludzka życzliwość stałą się towarem deficytowym – nawet te z nas, które miały prawidłowe odruchy dobra w stosunku do nieznanych nam osób, pod wpływem koronawirusa często zachowują dystans (dosłownie i w przenośni), rezygnując z przejawów uprzejmości na rzecz bezpieczeństwa. I przyznam, że w tym punkcie doskonale się z autorką rozumiemy – bo nagle to siostrzeństwo w dobie izolacji i mnie niejednokrotnie z jednej strony ratowało z opresji (jak żyć, skoro wszelkie relacje ograniczają się do rozmów online lub przez telefon – tu to moje przyjaciółki wyciągały mnie z dołków mniejszych i większych), a z drugiej strony na ulicy, czy też w kolejce do kasy, będąc z natury towarzyską osobą, która zawsze uśmiecha się do nieznajomych i zagaduje starsze panie, teraz takie moje typowe zachowanie zaczęło wprawiać mnie w niepokój – bo przecież ktoś może na mnie nachuchać, nakasłać, a przecież nie wiadomo, co tam w tych wyziewach się znajdzie. Za tę perspektywę – dziękuję, gdyż pomaga poczuć się zrozumianą i mniej samotną w dobie pandemii.
Jednym z głównych przemyśleń w tym kontekście, jakie zaczęło migać w mojej głowie niczym irytująca żółta lampka, jest to, czy równouprawnienie nadal nam wystarcza? Czy może konieczny jest pokojowy przewrót? W ostatnich tygodniach w internecie krąży dający do myślenia mem, przedstawiający przywódczynie państw, które najlepiej poradziły sobie z pandemią koronawirusa. I choć to zjawisko godne podziwu, to mam jednak wątpliwości, czy użytkownicy podający dalej ten obrazek zatrzymali się na chwilę, aby zastanowić się, co tak naprawdę oznacza bycie kobietą-liderką we współczesnym świecie. Obawiam się, że w większości przypadków raczej traktowali go jako nic nieznaczącą anegdotkę, wrzuconą do tej samej szuflady co wideo przedstawiające świnię malującą obrazy – de facto, bardzo zdolną bestię!
Muszę jednak przyznać, że zwięzłość i enigmatyczność niektórych felietoników Szoty-Eksner wprawiła mnie niejednokrotnie we frustrację. Bo po co publikować luźne myśli, niby na kartce, bez wstępu, rozwinięcia, zakończenia, pozbawione szerszego kontekstu – myśli, które postronna Czytelniczka może potraktować jako przypadkowe, niepowiązane ze sobą? Ale, przecież, wydaje się, że jakiś powód ku temu być musiał, a zatem może to ja czegoś nie zrozumiałam? W obliczu myśli przewodniej przyświecającej całemu zbiorkowi (dodawanie kobietom siły i mocy) nie sądzę, by pozostawienie mnie, Czytelniczki, z takimi odczuciami, miało być efektem docelowym – bo w końcu byłby to zabieg całkowicie z tymże założeniem sprzeczny. Siłą rzeczy te niedopowiedzenia mają także swój niewątpliwy urok – otwierają przestrzeń niezbędną do samoodkrycia i autorefleksji. I w tym świetle fakt, że może ja czegoś tu nie rozumiem, wcale nie oznacza, że ty w tych konkretnych tekścikach czegoś dla siebie nie znajdziesz.
W kilku miejscach, autorka powtarza po sobie – co mnie osobiście nieco nużyło, bo przecież już to czytałam, i powodowało konsternację, bo może doświadczam deja vu? Ale w sytuacji, gdy mamy do czynienia ze zbiorkiem luźnych przemyśleń, fakt ten nie razi tak bardzo. Ileż to bowiem razy same przywołujemy po wielokroć ulubione anegdotki i historie? Wiem, że mnie się to zdarza całkiem często. A zatem i ta powtarzalność dobrze wpisuje się w ogólny modus operandi.
Herstorie: Kobiecy świat pod lupą
Część druga, czyli herstorie, mogłaby spokojnie stać się niezależną opowieścią. Czyta się ją z zapartym tchem, w napięciu przewracając kartki – co się przydarzy tej bohaterce, a co kolejnej? Choć wiem, że to historie prawdziwe, to układają się jak miłe (choć niełatwe) fabułki. Napisane są z ciepłem i zrozumieniem, dopiero tutaj pokazując jak wrażliwą rozmówczynią i słuchaczką jest Szota-Eksner.
Każda z herstorii porusza bardzo wiele wątków. Mamy tu zatem opowieść o Michalinie Trefon, biegaczce, malarce, feministce, ekolożce, w której poruszane są takie motywy jak kobiecy sojusz, przemoc w rodzinie, walka, zmagania, relacje międzypokoleniowe (z niepoznaną prababką, znaną babcią, mamą), historia przodkiń i ich niezłomność, ale też siła i jej źródła. Spotykamy się także z Kasią, czyli Katarzyną Dacyszyn – projektantką bielizny, która w świadomości opinii publicznej zapisała się na trwałe sytuacją, w której jej wieloletni dręczyciel oblał ją kwasem siarkowym przed rozprawą w łódzkim sądzie. To jednak nie determinuje (nie może!) jej tożsamości. Nie boi się ona słowa „ofiara”, ale to właśnie bycie nią obudziło w bohaterce pokłady nieuświadomionej wcześniej siły. Autorka rozmawia z nią o mocy tworzenia wypełniającej tęsknotę za macierzyństwem, o pięknie i urodzie – wątek, którego można się było zresztą spodziewać po tej rozmowie, o poczuciu sprawczości i czerpaniu siły z przeciwności losu i o akceptacji, pogodzeniu się z losem i otwarciu się na kolejne rozdziały.
„Takie jesteśmy, my, kobiety! W obliczu trudności podnosimy gardę w obronie siebie. Walczymy!
Dzielne wojowniczki! Nawet jeśli wydaje nam się, że nie ma w nas takich cech, to nie
trzeba się tym martwić, dostałyśmy w genach zaszyfrowany zapis – instrukcję przetrwania,
która uaktywnia się w trudnym momencie. Ufajmy sobie. Wspierajmy się. Życie bywa ciężkie,
ale nic nie dzieje się bez powodu. Poradzisz sobie ze wszystkim. Udźwigniesz każdy ciężar.
A potem spokojnie spojrzysz z góry na świat i powiesz: to, kim się stałam, było warte tej drogi” – pisze Katarzyna Dacyszyn w liście do autorki.
Oprócz tych dwóch inspirujących postaci odkrywamy także ułamek światów Basi (restauratorki, byłej instruktorki jogi dla dzieci), Agaty (douli), Inki (kobiety z harcerskim zacięciem i ogromną siłą ducha, która w wieku 16 lat została mamą), Marty (zawodniczki sztuk walki), Patrycji (instruktorki jogi) oraz Małgorzaty Tkacz-Janik (feministki, aktywistki i polityczki), którą z Szotą-Eksner łączy wieloletnia przyjaźń. Każda z tych rozmów-opowieści poruszy każdą z nas na swój sposób – i o to chyba właśnie chodzi. W końcu herstorie pełnią także, nieodzownie, funkcję odkrywczą, edukacyjną – mają szansę obudzić w innych kobietach pokłady nieodkrytej jeszcze siły. „Wraz z upływem lat i z herstoriami kobiet, które wysłuchałam”, – pisze joginka, „przyszło przekonanie, że w kobiecych opowieściach drzemie siła, która jest dla nas dostępna i którą możemy się przecież dzielić. Nie trzeba już zatem czekać bezczynnie!” A zatem, nie czekajmy!
Kiedy sequel?
HerStory to książka, która uzmysławia Czytelniczce (a miejmy nadzieję, że także Czytelnikowi) cały szereg zjawisk, bądź też przynajmniej staje się impulsem do uważniejszego pochylenia się nad poruszanymi zagadnieniami. Całość ma nieco metafizyczny charakter – pojawiają się liczne odniesienia do sfery odczuć – zaś podbijana jest podszewką z minimalizmu i życiowej prostoty (ciesz się tym, co już masz).
Wybrzmiewają tu głównie siła kobiecego głosu, ale i potęga pokory wobec wszechświata. Przyjęta formuła zaś aż się prosi o kontynuację w postaci kolejnego wydania, kolejnych herstorii, felietoników i nowych sylwetek silnych kobiet. Ja na pewno będę na nią czekać. W końcu, cytując za Katarzyną Szotą-Eksner, „nikt inny tylko MY same kreujemy naszą bajkę o życiu”.
