Podtytuł wydanej w sierpniu książki Macieja Jakubowiaka brzmi „Wymyślanie końca świata”, ale ja widzę tu raczej końca świata opowiadanie. Opowiadanie sobie jako autorowi i wszystkim tym, którzy jego książkę przeczytają. Opowiadanie poprzez czerpanie z wielu innych opowiedzeń końca świata, jakie Jakubowiak wynajduje dla nas w licznych powieściach, filmach, serialach, artykułach prasowych, grach komputerowych, tekstach filozoficznych i religijnych, raportach ekspertów, zakamarkach internetu – gdzie tylko się da.
Tak zbudowana narracja jest – wbrew podrzucanym przez Jakubowiaka tu i ówdzie trzeźwiącym uwagom – bardzo krzepiąca. Końca świata otóż nie będzie, bo dotąd nie było. Wymyślaliśmy go sobie wiele razy, a nigdy jakoś się nie ziścił, ergo – ziścić się nie może. No, może kiedyś, kiedy umrze Słońce, ale wtedy zapewne dawno nie zostanie nikt, kogo by to obeszło. Wszystko ponoć dlatego, że coś kończy się nieustannie: życia, imperia, gatunki. Ale to mniejsza, bo póki świat trwa, możemy odchodząc w niebyt mieć poczucie, że coś – ktoś – po nas zostanie.
Dobrze, tylko jak „koniec świata” (a także „koniec” i „świat”) jest w książce zdefiniowany? Trudno powiedzieć. Z tytułu można wnosić, że chodzi o wyginięcie ludzkości, w treści zaś mowa jest o pochłonięciu Ziemi przez Słońce za miliardy lat – klarownego wyjaśnienia brak. Z otwarcia książki można wszelako wywnioskować, że wizję końca świata namalował Jakubowiakowi obejrzany w dzieciństwie film o meteorytach bombardujących miasta. Wobec takiego wzorca, opowiadane od millenniów końce świata mogą jawić się wymyśleniami (by nie rzec wymysłami): wszakże ludzkość nadal istnieje sobie w najlepsze, a zamieszkana Planeta krąży żwawo wokół życiodajnej Gwiazdy. Wszelkie inne poruszane w książce końce – koniec klimatyczny, wojenny, polski/Polski; końce sprowadzone przez obojętne universum, przez ludzkie czyny, przez zaniechania; końce historyczne i teoretyczne, osobiste i kulturowe, te, które aż do naszych własnych końców zostają z nami, i te, które przepadają gdzieś bez śladu – na tle precyzyjnie bombardujących planetę meteorytów wypadają po prostu blado.
Trudno Jakubowiaka złapać za rękę (nawet nie wspominając o języku). Co tak naprawdę chce nam powiedzieć, o czym tak w istocie do nas mówi, gdzie kreśli granicę między faktami a interpretacją? Nie precyzując, czym dokładnie miałby być ów „koniec końców”, będący probierzem wszystkich innych i pozwalający nam je oceniać (obśmiewać), Jakubowiak pozostawia czytelników samym sobie, by meandrowali przez opowieść od jednego niedookreślenia do drugiego niedopowiedzenia. Jest to meandrowanie przyjemne – Jakubowiak pisze sprawnie i wciągająco – ale po zamknięciu książki pozostawiające wrażenie, że jakaś ważna obietnica pozostała niespełniona. Że niepostrzeżenie a bezpowrotnie przepłynęliśmy tuż obok innych, ciekawszych, potrzebniejszych kwestii.
To całe wymienianie wszelakich niespełnionych (i niespełnialnych) końców świata ma chyba rozkruszyć kulturową obsesję na punkcie totalnego końca świata – apokalipsy, która zakończy wszystko raz na zawsze. Pochylmy się nad innymi końcami świata wokół nas, jak choćby wymieranie gatunków, zdaje się mówić Jakubowiak; pochylmy się sami nad sobą, nad własnymi wartościami. Jeśli taki był cel, to ręce same składają mi się do oklasków, ale też zaraz kręcę głową, bo ciężar tych trzystu stron, na pozór rozbijających ułudę jednego uniwersalnego końca świata, tak naprawdę ją utwierdza. To trochę jak z pierwszym lepszym fejkiem czy mitem, który, powtarzany w trakcie nieudolnego dementowania, przez sam fakt powtórzenia jest powielany i rozpowszechniany. Podając przykład za przykładem, jak to przekonania o totalnym końcu świata się nie sprawdzają, Jakubowiak chcąc nie chcąc umacnia wrażenie, że o końcu świata można (warto, trzeba) myśleć tylko w taki właśnie totalizujący sposób. A to oznacza jedno: że wobec ewidentnego nie-końca świata (inaczej komu byłoby pisać o tym wszystkim książkę?), nie tylko minione, ale i obecne ostrzeżenia o nadciągającym końcu zasługują co najwyżej na to, by zostać poskromionym tworzywem eseisty, który przekuje je w czytelniczą przyjemność. Tylko tyle i aż tyle. Nie przejmujmy się, bo jakoś to będzie, jak i było zawsze!
Historię piszą nie zwycięzcy, tylko ocaleńcy. Jakubowiak mógł znacznie bliżej przyjrzeć się swojej – i swoich odbiorców – roli w pisaniu, utrwalaniu, tworzeniu historii właśnie poprzez snucie opowieści (w liczbie pojedynczej i mnogiej) o niekończącym się końcu. Bo przecież każda i każdy z nas jest ocaleńcem niezliczonych i niepowetowanych końców (upadków cywilizacji, zapaści ekosystemów, wymierań gatunków), a wielu z nas nie przetrwa nadciągających nieubłaganie końców kolejnych (nie wspominając o tym, że nikt nie przetrwa własnego końca). Permanentnie żyjemy w rzeczywistości jednocześnie post- i pre-apokaliptycznej (o czym Jakubowiak wspomina), którą lepiej lub gorzej udaje nam się przesłonić dominującymi w danej epoce narracjami. Tak się niestety składa, że obecnie nasza wyobraźnia i pamięć kulturowa pełna jest pozornie niespełnionych scenariuszy apokalipsy: pod ręką mamy przykłady dowodzące rzekomo, jak to wbrew ponurym przepowiedniom wyszliśmy obronną ręką z cywilizacyjnych tarapatów. Uzbrojeni w owe precedensy, zakładamy sobie, że skoro tak było dotąd, to będzie tak nadal (niczym ów indyk myślący o niedzieli). Większość kontrprzykładów wyparliśmy z głównego nurtu pamięci kulturowej (kto by się tam troszczył o światy ludzi o innym kolorze skóry, nie wspominając o światach istot pozaludzkich!), zaś przykładu najważniejszego nie przywołujemy z prostego powodu, że gdyby już się ziścił, nie zostałby nikt, kto mógłby go przywołać. A wystarczy przecież, że ziści się jeden jedyny raz.
„Ostatni ludzie” to lektura ku pokrzepieniu serc. Podobnie jak słynny poprzednik, Jakubowiak nie szczędzi gorzkich słów i mrocznych scen, ale koniec końców (!) opowiada nam, że tym razem będzie lepiej, bo tyle razy mogło być gorzej. Czy o to chodziło?
Maciej Jakubowiak. Ostatni ludzie. Wymyślanie końca świata. Czarne 2021.
__________
Książka Dawida Juraszka Antropocen dla początkujących. Klimat, środowisko, pandemie w epoce człowieka jest do nabycia w SKLEPIE LIBERTÉ! oraz księgarniach internetowych.
Autor zdjęcia: Parsing Eye
