Ostateczny upadek Związku Radzieckiego miał otworzyć nowy rozdział historii. Po ciężkich latach globalnych wojen, holocaustu, ataku jądrowym, zatrważającym cały świat, wyścigu dwóch mocarstw miał nadejść zupełnie nowy czas. Upadek dzielącego Europę Muru Berlińskiego i wschodnioeuropejski euroentuzjazm odsuwały widmo czających się na świat zagrożeń. Ale po tym pięknym okresie szybko przypomniały o sobie ponure lata dwudzieste, które postanowiły uświadomić nam, że jeśli czegoś się z historii nauczyliśmy, to właśnie tego, że niczego się nie nauczyliśmy.
Lata dwudzieste ubiegłego wieku przyniosły Europie wiele zmian. Wojna, która ledwie co dała o sobie zapomnieć, znów zaczęła wychylać się znad horyzontu, w akompaniamencie rosnącego w siłę faszyzmu, nacjonalizmu, nienawiści rasowej i autorytaryzmu. Następujące po nich bezpośrednio lata trzydzieste były już prawdziwym interludium wojny i zastąpiły zdecydowanie pytanie „czy wojna nadejdzie”, zmieniając pierwsze słowo na „kiedy”.
Od tego czasu minął już cały wiek, a my jako społeczeństwo zaczęliśmy w dziwnie banalny sposób wypełniać scenariusz filmu o nieuchronnym przeznaczeniu. Mając w głowie XX-wieczne traumy staraliśmy się tak ustrukturyzować stosunki społeczno-gospodarczo-polityczne, aby urzeczywistnić hasło „nigdy więcej wojny”. Tymczasem te działania przyniosły odwrotny zamiar. Zamach na WTC otworzył niepokojącą serię ekscesów terrorystycznych na całym świecie. Arabska wiosna i konflikty Afryki wywołały lawinę migracji, która zawitała do Europy i jako pierwsza postanowiła rzucić hasłom równości i tolerancji „sprawdzam!”. Do tego doszła unijna biurokracja, która miała być odpowiedzią na globalne ocieplenie i inne palące problemy. To wszystko populiści zdołali obrócić w żart. Z ludzi innych nacji zrobili wrogów, taranujących bramy Europy terrorystów. Walkę z klimatem obśmiali, porównując unijne nakrętki do amerykańskich i chińskich potentatów gospodarczych. Obywatelstwo unijne dające szereg równouprawnień obywatelom całej UE, rozwijające handel, stymulujące międzynarodowy rozwój pracowników przestało być dla ludzi priorytetem. Zupełnie nie zauważyliśmy, kiedy uciekła nam zima. Pozwoliliśmy sobie wmówić, że na skomplikowane problemy dzisiejszego świata rozwiązaniem mogą być banalne rozwiązania, cięcie podatków! Populiści urośli w siłę. W tym czasie zaczęły pękać systemy sprawiedliwości. Okazało się, że piękne słowa i szereg instytucji prawnych jest jedynie krygierowską fasadą. PiS rozbroił te bezpieczniki, które najbardziej były im nie na rękę i nadał powolny kurs w kierunku autorytaryzmu. Zaczęło płynąć za majaczącym na horyzoncie statku autokraty Orbana. Za nimi wyruszył Robert Fico, niebezpiecznie zainspirowany Kremlem. Ten pościg, choć nieco w przypadku Polski spowolniony demokratycznymi zmianami roku 2023, prognozuje wielką tragedię i odbywa się przy akompaniamencie AfD, uznającego Polskę za landy wschodnie, Marine Le Pen, zwiększającej niebezpiecznie stan posiadania we Francji i innych skrajnie prawicowych zagrożeń Europy Zachodniej. No i Donalda Trumpa, porządkującego sobie polityką „z buta” sojuszników.
Nie zauważyliśmy nawet, kiedy eurosceptycy wrócili na trony europejskie, kiedy padły demokratyczne bariery i kiedy, jak sto lat temu, przywykliśmy do konfliktów zbrojnych. Nie tylko tych dalekich, w Strefie Gazy, ale przede wszystkim tego, który trwa za naszą granicą. Do tych wszystkich zagrożeń doszło jedno, globalne ocieplenie. Nie spostrzegliśmy nawet, że położona 1800 m n.p.m. Compina d’Ampezzo stała się jedynym miejscem z infrastrukturą olimpijską, będącą pewną śniegu w zimie, w Europie. Klimat ocieplił się niewyobrażalnie szybko, setki razy szybciej niż w przypadku przemian, które miały miejsce wieki i tysiąclecia temu, pokazując jasny dowód na zabójczą ingerencję człowieka.
Możemy leczyć się teraz lekarstwami uśmierzającymi ból, ale nowotworu nie zwalczymy. Ekosystemy przestały już nadążać za przemianami. Walka z globalnym ociepleniem zmieniła się w dostosowywanie do nieuchronnych przemian. W tym ponurym świecie, zżartym gorącem, populizmem, stojącym nad wojenną przepaścią możemy jedynie zadać sobie smutne pytanie: czy, jeśli nawet nie jesteśmy ostatnim pokoleniem, warto nam w ogóle wydawać na ten świat potomstwo? Przekazywać XXI-wiecznemu pokoleniu Kolumbów świat będący świadectwem naszej porażki i nieudolności?
