Nicolas Sarkozy przegrał w maju wybory prezydenckie we Francji. Można powiedzieć, że zasłużenie, bo wprowadził w życie wiele niesłusznych lub nieprzemyślanych reform. Ograniczał swobody obywatelskie np. wprowadzając w życie już w 2009 roku ustawę HADOPI opierającą się na tych samych zasadach, co ACTA, nieracjonalnie obniżał podatki mimo rosnącego długu publicznego i używał antyimigranckiej retoryki. Podczas kampanii wyborczej, chcąc przypodobać się elektoratowi kandydatki skrajnie prawicowego Frontu Narodowego, rozważył nawet wyjście ze strefy Schengen, jeżeli Europa nie uszczelni swoich granic. Ale czy program jego następcy jest lepszy?
Zwycięzca wyborów, François Hollande, zadeklarował tuż po wygranej: -Jestem dumny, że przywróciłem wam nadzieję! (…) Jestem pewien, że wielu ludzi w Europie podziela waszą nadzieję. – i pokazał tym samym, na ile jest skromny. Ale czy oby na pewno nowy prezydent jest nadzieją europejskiej lewicy? Jesteśmy w okresie między wyborami prezydenckimi, a wyborami parlamentarnymi we Francji, które dadzą prawdopodobnie pełnię władzy lewicy. Ponieważ powołany przez Hollande’a rząd nie ma jeszcze większości parlamentarnej jest więc moment na złapanie oddechu i przeanalizowanie całej sytuacji.
Lewica u władzy: doświadczenia z przeszłości
Gdy Mitterrand doszedł do władzy w 1981, jako pierwszy lewicowy prezydent w historii V Republiki, we Francji wybuchła euforia. Ludzie wierzyli w to, że zupełnie zmieni się ich życie, że powstanie lepszy świat. Zapowiedzi były liczne: 35-godzinny tydzień pracy, nacjonalizacja przedsiębiorstw, większa pomoc społeczna itd. I o ile część tych obietnic udało się spełnić, to problemy gospodarcze wynikające między innymi z tych zmian wymusiły na socjalistach ich zaprzestanie. Ba, w pewnych obszarach musieli nawet wrzucić wsteczny bieg: dokonali reprywatyzacji przedsiębiorstw i znieśli system automatycznej rewaloryzacji płac. Można więc rzec, że zatryumfował realizm.
Jednak to dopiero Tony Blair i Gerhard Schröder pojęli, jakie wyzwania lewicy rzuca współczesny świat. Dzięki temu rządzili kilka kadencji i mogli przeprowadzić reformy długofalowe, które – uznając rzeczywistość rynkową były tak społecznie sprawiedliwe jak to tylko możliwe.
We Francji, lewica nigdy nie rządziła dwie kadencje pod rząd. Zarówno w 1986, jak i w 1993 oraz w 2002 roku wyborcy zdali sobie sprawę z tego, że obietnice francuskiej Partii Socjalistycznej to tylko utopijne wizje, których nie da się zrealizować, a większy etatyzm wcale nie przyczynia się do rozwoju gospodarki i większej szczęśliwości społeczeństwa. Bo, żeby móc sprawiedliwie dzielić, trzeba najpierw coś wytworzyć, a ograniczenie francuskiej gospodarki sztywnym gorsetem w dużej mierze to uniemożliwiał.
Prezydent, który „nie lubi bogaczy”
Hollande proponuje utworzenie nowej stawki podatku PIT na poziomie 75%. Dobrze, że mu eksperci wyliczyli, że niektórzy płaciliby ponad 100% swoich dochodów fiskusowi, bo po tym dobrodusznie ulitował się nad najzamożniejszymi i ograniczył ich łączne podatki do 85% (razem z podatkami pośrednimi takimi jak VAT czy akcyza na paliwo odsetek ten może osiągnąć poziom 90%). Zrobił to, mimo że kilkukrotnie zaznaczył w wywiadach telewizyjnych, że „nie lubi bogaczy”.
Zawsze, gdy ktoś próbował wprowadzić w życie tak wysokie podatki, kończyło się to niepowodzeniem. Poza tym, że kłania się krzywa Laffera wskazująca na brak efektywności podatków powyżej progu 50%, można przewidzieć, że wszyscy najbogatsi wyjadą zagranicę po wprowadzeniu tej reformy fiskalnej. Ale uwaga, tutaj też nowy prezydent ma niezawodne rozwiązanie: chce ścigać niepatriotycznych bogaczy, którzy płacą podatki w rajach podatkowych, tak jak to robią Stany Zjednoczone. Ale nawet największemu mocarstwu świata można zrobić niezłego psikusa. Eduardo Saverin, współzałożyciel Facebooka, zrezygnował po prostu z amerykańskiego obywatelstwa przed debiutem portalu społecznościowego na giełdzie, aby uniknąć opodatkowania zysku w USA.
Najbardziej niepokoi fakt, że Hollande być może wejdzie w koalicję rządową z Jean-Luc Mélenchonem (Partia Lewicy), który w kampanii obiecywał podatek dochodowy na poziomie 100% (!) dla dochodów powyżej 30 000 euro. A więc niech ci bogacze drżą, bo nawet nie wiadomo, czy zachowają te 15%, które Hollande chce im hojnie zostawić.
Ale wróćmy do zacytowanych słów Hollande’a. Można by sobie wyobrazić, że nowy prezydent Francji nie lubi bogatych, dlatego że jest o nich zazdrosny, bo sam jest biedakiem. A jednak jest dokładnie odwrotnie, bo o ile w Polsce „Fakt” i „Super Express” narzekają na zbyt wysokie zarobki polityków, to we Francji powodzi im się znacznie lepiej. Jeszcze zanim został prezydentem Hollande zarabiał 9 231 euro miesięcznie. Panie François, to może sam się pan zalicza do tej grupy „bogaczy” i, co za tym, samego siebie pan nienawidzi? Pan prezydent po prostu nie przywiązuje wagi do swoich zarobków, bo nie dla samych pieniędzy się żyje. Sam już nie wie, ile zarabia, bo w innym przedwyborczym wywiadzie odpowiadając na zapytanie o poziom uzyskiwanych dochodów podał kwotę 7 000 euro.
Nie o to chodzi. Pan Hollande zasługuje na wysokie wynagrodzenie, ale niech nie udaje, że nie lubi ludzi zamożnych i że wie, co to znaczy być biednym. Wychowywał się w bogatym Neuilly-sur-Seine, w którym nawiasem mówiąc karierę polityczną rozpoczął Nicolas Sarkozy. Tam z biedą na pewno miał mało do czynienia.
Komentatorzy uważają, nie bez racji, że Sarkozy sztucznie antagonizował bezrobotnych z zatrudnionymi, imigrantów z Francuzami, zarzucając w obu przypadkach tym słabszym, że żyją na garnuszku państwa dzięki ciężko pracującym ludziom. Niestety Hollande postępuje podobnie dzieląc społeczeństwo na złych bogaczy i uciśnionych pracowników.
Prezydent co prawda natychmiast obniżył o 30% swoje wynagrodzenie i pensje członków rządu, ale ja to traktuję jako populizm. Celem rządu nie powinno być zaoszczędzenie 100 tys. EUR miesięcznie na własnych zarobkach, ale wytwarzanie takich warunków dla gospodarki, żeby PKB wzrósł o kilka miliardów euro i na łataniu ogromnej dziury budżetowej.
Obniżanie deficytu jednak nie w głowie François Hollande’owi. Wszystko wskazuje na to, że właśnie chce go zwiększyć. Bo jak inaczej sfinansuje stworzenie 60 000 nowych etatów dla nauczycieli? Edukacja – szczytny cel. Ale w sytuacji, w której uczniowie są z roczników niżu demograficznego i nie przybywa ich w szkołach, a na świecie szaleje kryzys, warto się zastanowić nad tym, czy ten dodatkowy wydatek naprawdę jest niezbędny.
Hollande ma już sukcesy na arenie międzynarodowej. Spotkał się z Obamą i odtrąbiono wielkie zwycięstwo, bo okazuje się, że obaj są zgodni, co do tego, że należy dążyć do ożywiania wzrostu gospodarczego. Wspaniale! Bo przecież Sarkozy był przeciwko wzrostowi gospodarczemu. Słynie przecież z tego, że jest zwolennikiem „décroissance”.[1] Żarty na bok. Każdy chce wzrostu gospodarczego, także dyskusji w tej sprawie nie podlega kwestia „czy”, ale „jak”. A w tej sprawie prezydent Francji jeszcze niczego nie zaproponował.
Czym jest nowoczesna lewica?
Największa partia lewicowa w Grecji chce wyjścia ze strefy euro (albo pozostania w niej na mało realistycznych warunkach). SLD, który 10 lat temu zaczął podążać za trendem trzeciej drogi Schrödera i Blaira proponując podatek liniowy, teraz odgrzewa starego lewicowego kotleta w postaci 50% stawki podatkowej. Palikot zapowiada budowanie fabryk. Europo, czy takiej chcesz lewicy?
Nowoczesny lewicowy program nie polega już na tym, że chce się wyższych podatków, etatyzmu i na stwierdzeniu, że deficyt budżetowy nie będzie problemem, bo przecież wzrost gospodarczy wynikający z napędzenia popytu, które nastąpi dzięki większej redystrybucji, sam załata dziurę budżetową.
Etatyzm gospodarczy okazał się nieskuteczny, a co gorsza bardzo antyspołeczny. Dlaczego w Polsce nie ma żadnej sensownej polityki socjalnej, a we Francji na przykład można dożywotnio pobierać minimum socjalne (Revenu de Solidarité Active, RSA) na poziomie 417 euro (które jest jeszcze znacznie niższe niż zasiłek dla bezrobotnych)? Właśnie dlatego, że w imię sprawiedliwości społecznej w Polsce wprowadzano przez 45 lat rzekomy „socjalizm”. Brak skuteczności tego systemu doprowadził do tego, że osoby wykluczone nie mogą liczyć na praktycznie żadną pomoc ze strony państwa, bo po prostu go na to nie stać. We Francji przeciwnie wzrost wynikający z gospodarki rynkowej pozwolił wytworzyć PKB, którego część można przeznaczyć na wydatki dla najbardziej potrzebujących.
Pomoc społeczna musi być jednak rozumna, a tego wymagania francuski system raczej nie spełnia. Mój najbliższy przyjaciel na przykład zarabia 2000 euro brutto (czyli stosunkowo mało we Francji jak na osobę, która ma wykształcenie wyższe) i modli się o to, żeby mu przypadkiem nie podwyższyli pensji. Powód? Przy tak niskich zarobkach ma bardzo wysokie zapomogi ze strony państwa ze względu na to, że ma dwójkę dzieci i niepełnosprawną żonę. Przy trochę wyższych by je stracił. Musiałby zarabiać powyżej 4 000 euro, żeby jego łączne dochody były wyższe od tych obecnych. Czyż to nie paradoks?
Owszem, nowoczesna lewica powinna opowiadać się za redystrybucją, ale nie taką. Powinna zachęcać do aktywności, a nie do bierności. Tutaj moim zdaniem przykład lewicy pokazał nie kto inny jak Sarkozy, który zaproponował, aby minimum socjalne przysługiwało nie tylko bezrobotnym, którzy nie mają prawa do zasiłku, ale i osobom, które zarabiają bardzo mało. Jest to forma aktywizacji, zachęty do tego, aby ludzie podejmowali się pracy, nawet jeżeli jest mało płatna.
W dzisiejszych czasach lewicowość w sferze gospodarczej leży bardziej po stronie wydatków niż dochodów. Antony Giddens dowodzi w swojej książce „Trzecia Droga”, że historycznie socjaldemokratyczna polityka polegała na przyznawaniu świadczeń socjalnych bardzo dużej liczbie odbiorców, co je rozpraszało i czyniło mało skutecznymi. Socjaldemokracja XXI wieku powinna dążyć do tego, aby dokładnie wyselekcjonować tych, którzy potrzebują pomocy społecznej i ograniczyć w ten sposób liczbę świadczeniobiorców. Dzięki temu można im wypłacać wyższe świadczenia, tym samym pozwalają osiągnąć cel. Nie chodzi o to, żeby im dożywotnio pomagać finansowo, ale żeby im dać możliwość wyjścia z sytuacji wykluczenia. Dlatego też nie można się ograniczać do ryby – trzeba im również dać wędkę. Dla bezrobotnych należy przewidzieć skuteczny i całościowy program zatrudnienia, a dla bezdomnych program wyjścia ze skrajnej nędzy.
Ponadto cele lewicy powinny wykraczać poza gospodarkę. Powinna zaproponować nowy model systemu społecznego. W lewicowym państwie nie ma miejsca na dyskryminację ze względu na płeć, orientację seksualną, wyznanie, narodowość czy pochodzenie społeczne. Powiem nawet więcej. Tego typu państwo musi tworzyć możliwość poznania ludzi o innej narodowości czy o innym wyznaniu, bo tylko poprzez poznanie danej grupy mniejszościowej ludzie zdają sobie sprawę, na ile ich stereotypy były nieuzasadnione.
Wybory parlamentarne przed nami. Nie życzę Hollandowi, aby prawica je wygrała. Ale gdyby Francuzi dali mu prztyczka w nos za te jego stare socjalistyczne rozwiązania rodem z XIX wieku, na przykład zmuszając go do koalicji z centrowym Ruchem Demokratycznym byłbym zadowolony. Niestety, ze względu na większościową ordynację wyborczą, ta partia, mimo 10% poparcia, prawdopodobnie nie będzie miała żadnego reprezentanta w Zgromadzeniu Narodowym. A gdyby we Francji obowiązywała demokratyczna, choć bardziej chaotyczna, proporcjonalna ordynacja wyborcza, być może nie miałby wyboru…
[1] Décroissance czy też „degrowth” (czyli w wolnym tłumaczeniu „antywzrost”) jest skrajną doktryną, która sprzeciwia się rzekomo absurdalnemu wzrostowi gospodarczemu opartemu na przesadzonej konsumpcji i systemie gospodarczym, który nie bierze pod uwagę, że zasoby naszej planety są ograniczone.