Nigdy nie byłam entuzjastką parad „miłości”, „równości”, „mniejszości” etc. Uważałam zawsze, że pewne zmiany w sposobie myślenia, należy wprowadzać w sposób stopniowy, a nie natychmiastowy. I tak oto się stało. Tegoroczna parada, mimo niewielu głosów sprzeciwu i protestów (które, jak sądzę w państwie demokratycznym są tak samo ważne, jak te przeciw, którym się protestuje), pokazała, że zmierzamy w kierunku normalności. Zaraz może mi zadać ktoś pytanie, a czym jest normalność? No właśnie, sama nie wiem? Czy istnieje ogólnie przyjęta normalność i kto może decydować o tym czy coś jest normalne czy nie? Kto ustala zasady? Zapewne w ujęciu socjologicznym wszelkie normy (które wyrastają z wartości) tworzone są przez daną grupę społeczną. Dopóki „coś” nie jest normą (nie jest zgodne z wartościami) uznawane jest za nienormalne. Przy czym społeczeństwo ulega ciągłym przemianom, zatem zmieniają się też i normy społeczne. Pozwolę sobie na osobistą dygresję. Otóż w 1999 roku pojechałam na wymianę z Liceum do Szwecji. Każde państwo Europy Zachodniej jawiło się wówczas dla nas. młodych ludzi, jako coś fajnego, atrakcyjnego, lepszego. Pewnie mieliśmy też spore kompleksy, że pochodzimy z ubogiej Polski. Pierwszy raz w życiu na ulicy w Göteborgu zauważyłam dwóch gejów trzymających się za rękę. Niewątpliwie dla mnie, licealistki, było to zjawisko atrakcyjne. Pamiętam, że wręcz szokujące, jednak nie budzące jakiekolwiek zgorszenia. Było to zjawisko inne, bowiem w Polsce nigdy nie miałam okazji widzieć dwóch zakochanych mężczyzn trzymających się za rękę. I wówczas na tej Goteborskiej ulicy to ja wyglądałam mniej normalnie niż oni (ja przystanęłam i zapewne otworzyłam usta ze zdziwienia). Pamiętam również, iż zastanawiałam się, kiedy u nas nastąpi taki moment, kiedy zobaczę parę gejów, lesbijek okazujących swoje uczucia publicznie. I odnoszę wrażenie, że powoli zaczyna być tak normalnie, jak 11 lat temu w Szwecji. Późniejsze moje podróże do krajów Europy Zachodniej na szczęście nie powodowały we mnie szoku. Przeciwnie w 2003 roku brałam nawet udział w Christopher Street Day w Berlinie, jechałam na platformie należącej do FDP, i wszyscy ludzie niezależnie od orientacji politycznej czy seksualnej bawili się wyśmienicie. Bo po to są również parady, nie tylko po to, aby coś zamanifestować, ale również po to, aby jednoczyć ludzi. Oswajanie się czymś nowym musi jednak następować stopniowo, by nie wywoływać zbędnych emocji. I tak oto pamiętam, jakie emocje wywołała parada równości w 2005 roku w Poznaniu – łącznie z aresztowaniami. Dziś jeśli taka parada się odbędzie, po prostu się odbędzie, bez zbędnych negatywnych emocji.
Rozumiem stanowisko osób, które opowiadają się za „tradycyjnym” modelem rodziny. Jednak muszą przyjąć do wiadomości, iż współcześnie nie istnieje jeden model rodziny, który wpisuje się w ten tradycyjny – mama, tata, dzieci, wszystko zawarte w majestacie prawa lub w obliczu Boga. Współcześnie mamy do czynienia z kohabitacją, która jeszcze kilkanaście lat temu była bardziej społecznie napiętnowana niż dziś, z monoparentalnością (któż używa dziś słowa bękart?), singlami (coraz rzadziej mówi się o starych pannach czy kawalerach). O ile wymienione wcześniej związki między ludźmi nie budzą już tak wielu emocji, nadal homoseksualizm – tak. Wydaje mi się jednak, że nasze społeczeństwo staje się coraz bardziej otwarte, akceptujące różne relacje między ludźmi. Oczywiście zawsze znajdą się grupy, które będą chciały zbić kapitał polityczny, będąc wyraźnie „za” lub wyraźnie „przeciw” związkom homoseksualnym. Jednak musimy jeszcze trochę poczekać zanim nasze społeczeństwo będzie w stanie zaakceptować, że chłopak i dziewczyna, to tylko jedna z form wspólnego życia.
Sobotnia parada pokazała, że stajemy się społeczeństwem coraz bardziej otwartym, bowiem nic się nie stało, co zasługiwałoby na szerszy komentarz. I chyba na tym polega normalność.
