Gdy w 1929 r. ludziom na głowy spadł wielki kryzys, John Kenneth Galbraith napisał, że nastał koniec, ale nie było go jeszcze widać. W pewnym sensie – toutes proportions gardées – w podobnej sytuacji świat znajduje się obecnie. Od kilku lat narastało w nas przekonanie, że wraz z kryzysem finansowym po 2008 r . skończyła się pewna era w politycznych, gospodarczych i społecznych dziejach zachodniego świata. Jednak, pomimo upływu niemal dekady, w dalszym ciągu mamy co najwyżej mgławicowe pojęcie o tym, co w zamian. Trochę na wyrost formułujemy pogląd, że powrotu nie ma (nawet gdy poprawi się koniunktura gospodarcza), lecz pozostajemy niezdolni do zaprojektowania jakiejkolwiek wizji nowej epoki. W efekcie pozwalamy szarlatanom na definiowanie pola debaty. A tymczasem ich propozycje ograniczają się do kreślenia idyllicznych koncepcji powrotu do jeszcze bardziej odległej przeszłości, które są niekiedy groźne dla wolności człowieka, ale zawsze niezdatne do realizacji, niepraktyczne i nieskuteczne z punktu widzenia wartości i celów założonych przez samych ich autorów.
Czas przełomu
Jeden wniosek wydaje się bezdyskusyjny. Żyjemy w czasach przełomu, w szczelinie pomiędzy epokami politycznymi. Dotychczasowy ład zostaje odrzucony przez znaczną część demokratycznych społeczeństw, które potrafią diagnozować wady rzeczywistości, formułować postulaty odnoszące się do oczekiwanej przyszłości, ale nie są w stanie ani trafnie wyłuskać realnych przyczyn negatywnych zjawisk, ani wskazać na środki, które skutecznie pozwoliłyby długofalowo osiągać pożądane zmiany. Ponieważ esencją ostatnich kilkudziesięciu lat światowych dziejów polityczno-ekonomicznych była rosnąca otwartość, wielu ludzi w zamykaniu się państw i społeczeństw dostrzega recepty oraz nadzieje na wymarzoną poprawę. Ostrze krytyki i niechęć kierują się przeciwko globalizacji i imigracji. Pierwsze zjawisko opisywane jest jako źródło wszelkich nieszczęść: zmniejszenia liczby miejsc pracy, napływu konkurencyjnych towarów zagranicznych oraz rosnącej dynamiki zmian, która generuje konieczność uczenia się przez całe życie, potrzebę elastyczności zatrudnienia, gotowości do zmiany miejsca zamieszkania itp. uciążliwości dla tych całkiem licznych, którzy woleliby pracę przez całe życie zawodowe na jednym etacie, u jednego pracodawcy, w tym samym zawodzie, z wykorzystaniem tych samych niezmiennych kompetencji, w swoim mieście rodzinnym, ale z płacą nadążającą za wzrostem PKB i pojawianiem się na rynku nowych, atrakcyjnych towarów. Dodatnie aspekty globalizacji, takie jak niższe ceny towarów dla konsumenta, optymalizacja produkcji, presja na innowacyjność, która poprawia jakość życia we wszystkich jego przedziałach (w tym tych, do których dostęp jest finansowany ze środków publicznych), porzucenie kosztownej praktyki sztucznego subsydiowania nierentownych zakładów i miejsc pracy, za które płacą także niemajętni obywatele i które generuje dług obarczający przyszłe pokolenia – wszystko to zostaje pominięte. Krytyka kieruje się także przeciwko imigracji, przeciwko napływowi tańszej siły roboczej. Formułuje się tezy o „zabieraniu miejsc pracy”, choć w wielu wypadkach na prace przez imigrantów wykonywane w społeczności rdzennej brak chętnych, którzy niekiedy wręcz preferują życie z pomocy socjalnego państwa. Kiedy indziej potrzeba imigracji wynika z przemian demograficznych i deficytu pracowników. Dodatnie aspekty imigracji z wyższymi wpływami podatkowymi, niższymi cenami towarów, zapobieżeniem relokacji całych firm, zwiększeniem potencjału kraju czy regionu jako przestrzeni inwestycyjnej i ograniczeniem skutków kryzysu demograficznego, znów są zupełnie pomijane.
Najgłośniejsi i najskuteczniejsi w pozyskiwaniu poparcia buntujących się społeczeństw trybuni chcą zarówno ograniczenia globalizacji w sensie przepływu dóbr i towarów, jak i zablokowania imigracji zarobkowej. Tylko udają, że nie znają pewnej starej geopolitycznej reguły. Stanowi ona, że w wypadku znaczących nierówności w dochodach pomiędzy różnymi częściami świata, strona bogatsza musi przyjąć albo towary, albo ludzi pochodzących z drugiej strony. Trzecią możliwością jest tylko wojna, dziś już niekoniecznie w klasycznej, ale w „hybrydowej” formule, takiej jak akty terroru. Jednak ta spirala resentymentów i poczucie zagrożenia jest im politycznie na rękę, dlatego chętnie je pogłębiają. W celu wzmocnienia swojej narracji sięgają bez większych oporów po coraz mniej zawoalowane akcenty nacjonalistyczne, ksenofobiczne, szowinistyczne, a nawet rasistowskie. Jednym słowem: naszystowskie. W sposób niezwykle skuteczny, z pomocą chóru prymitywów i producentów fałszywych informacji robiących echo dla ich przekazu w internecie, obrzydzają obywatelom idee wielokulturowych społeczeństw budowanych na fundamencie tolerancji. Za ich sprawą formułowaniu wypowiedzi niepoprawnych politycznie nie towarzyszą już opory, zażenowanie i wstyd, ale duma, satysfakcja i poczucie wyzwolenia. Tymczasem nowa atmosfera prowadzi do zaostrzenia relacji pomiędzy ludźmi o różnych kulturowych backgroundach, do coraz liczniejszych aktów dyskryminacji, do otwarcie demonstrowanej niechęci, a nawet przemocy. Na tym podłożu bujnie kwitną terror i nienawiść.
Zamykanie się w granicach państw i mono- etnicznych społeczności w najmniejszym stopniu nie rozwiąże jednak narastających problemów strukturalnych większości państw zachodnich, ale raczej je pogłębi. Rosnące nierówności materialne zderzają się z demokratyczną rzeczywistością i w kontekście immanentnego dla niej egalitaryzmu stają się nieznośne. Pokazuje to słuszność uwag, które padały onegdaj w debatach o poszerzaniu praw wyborczych, a mówiły o niemożności wprowadzenia równości politycznej na zasadzie „jeden obywatel to jeden głos” bez ograniczenia rozrastania się nierówności materialnej w nieskończoność. W efekcie albo ograniczy się demokrację, albo te nierówności. Równolegle rośnie obciążenie finansów publicznych państw i ich długi, co stawia pod znakiem zapytania przetrwanie hojnej polityki socjalnej. Wszelkie próby jej cięcia, czego poligonem jest współczesna Grecja i w mniejszym stopniu inne kraje Południa Europy, napotykają jednak na gwałtowny sprzeciw społeczny. Trybuni ludowi także w tym przypadku pragną upatrywać winy w globalizacji i czynniku zewnętrznym, w konstrukcji strefy euro, zagranicznym pochodzeniu wielu wierzycieli, w Brukseli. To łatwiejsze niż wskazanie winy czynników wewnętrznych, czyli własnych kolejnych rządów rozbudowujących systemy socjalne o nowe, kosztowne świadczenia, a także obywateli i wyborców, którzy nieroztropnie przez dekady popierali taką politykę i wybierali partie oferujące najbardziej kosztowne obietnice socjalne. Furia ludzi nie jest jednak całkiem bezzasadna. Jest najzupełniej zasadna, gdy pochodzi od przedstawicieli młodego pokolenia, borykającego się z najwyższym bezrobociem, niemającego warunków do równie dobrego jak poprzednie pokolenia startu w dorosłe życie, a równocześnie nieponoszącego odpowiedzialności za wybór trwoniących pieniądz publiczny i generujących wielkie długi ekip rządowych w latach 70., 80. czy 90. poprzedniego wieku. Na tym tle narasta potężny konflikt międzypokoleniowy pomiędzy winowajcami długu/ konsumentami fruktów a ich dziećmi i wnukami, czyli dłużnikami/pozostawionymi na lodzie. Jego kluczowym aspektem będzie napędzany załamaniem demograficznym kolosalny kryzys systemów zabezpieczenia emerytalnego i zdrowotnego, który doprowadzi do kopernikańskiego przełomu w polityce społecznej, gdy sam jeden cel zapobieżenia nędzy starych ludzi oraz zapewnienia im leczenia pociągnie za sobą koszty tak wielkie, że jego realizacja będzie wymagać skasowania niemal całej reszty państwa dobrobytu, a więc wszelkich świadczeń kierowanych także do ludzi młodszych. Czy to pokolenie zdzierży fakt własnej deprywacji w imię utrzymywania na starość tych, którzy wpędzili je w długi?
Na pewno walka z imigracją i zamykanie się na handel zagraniczny nie tylko nie pomoże w rozwiązaniu tych problemów, lecz także dodatkowo je pogłębi, i to radykalnie. Odnoszący dzisiaj wielkie sukcesy propagandowy atak na liberalizm jest dwutorowy. Jest to synteza quasi-socjalistycznej nostalgii za dobrze funkcjonującym państwem dobrobytu z lat 50. lub 60. XX w . (gdy świat się mało zmieniał, ludzie mieli wręcz dożywotnią gwarancję pracy, poziom życia nieustannie się poprawiał, życie było przewidywalne, a ryzyko redukowane prawie do zera przez państwową sieć bezpieczeństwa) z tęsknotą za homogenicznym kulturowo społeczeństwem oraz jednolitą rasowo dzielnicą, która rozbudza postawy nacjonalistyczne i ksenofobiczne. Nietrudno jednak odgadnąć, że powrót do polityki sprzed ponad 50 l at w dzisiejszym świecie jest w dłuższej perspektywie skazany na klęskę. Pozostaje tylko pytanie, jak głębokich szkód dokona ewentualna próba wdrożenia mieszanki egalitaryzmu majątkowego z narodowo-etnicznym szowinizmem, zanim jej anachronizm stanie się dla wszystkich oczywisty. Mogą to być szkody znaczne, zwłaszcza w państwach o słabej kulturze demokratycznej, gdzie atak na liberalizm ma dodatkowy trzeci tor w postaci agresji arbitralnego zarządzania na normy konstytucyjnego państwa prawa.
Liberalne przepoczwarzanie
Liberałowie nie mogą w obliczu nakreślonego kryzysu mówić „byliśmy głupi” i oddawać inicjatywę swoim krytykom i wrogom. Głupotą byłoby to robić, jeśli recepty konkurencyjnych sposobów myślenia ograniczają się do próby przywrócenia świata, który po prostu już nie istnieje. Na przestrzeni całej historii celem liberalizmu i zorientowanych na niego liderów było ustanowienie metodami polityki jak najszerszego zakresu wolności indywidualnej człowieka, jaki mógł zaistnieć w warunkach życia zbiorowego w sposób uporządkowany, a więc harmonizacja naturalnej ludzkiej potrzeby wolności z koniecznością dobrego zarządzania relacjami międzyludzkimi jako ramą, bez której wolność zamienia się w chaos. Bardzo istotnym i odróżniającym liberałów od innych tendencji światopoglądowych był pogląd o integralności wolności człowieka, której nie można dzielić, wyłuskując wolność słowa, polityczną, wyznania, gospodarczą czy osobistą, po to, aby poszerzać ludziom jedne „wolności”, a ograniczać inne. Ten cel pozostaje aktualny, gdyż w okresie obecnego przełomu ponownie znalazł się pod zwiększoną presją naszystów, autorytarystów i etatystów. W różnych epokach dążenie do niego stawiało przed liberałami różne wyzwania, dlatego też i sam liberalizm ulegał przepoczwarzeniom, realizując jednak stale ten sam cel. We współczesnym świecie winna powstać jego nowa, zmodyfikowana wersja.
Pierwsza odsłona liberalizmu była w gruncie rzeczy przełożeniem ducha i wartości Oświecenia na język postulatów politycznych. Był to liberalizm konstytucjonalizmu, rządów prawa i prymatu parlamentu nad monarchą i jako taki stanowił reakcję na ekscesy arbitralnych rządów z boskiego nadania, odpowiedzialnych przed „Bogiem i historią”, oraz na niesprawiedliwość stanowego społeczeństwa ludzi nierównych wobec prawa. Druga odsłona liberalizmu była konsekwentną realizacją założeń filozofów klasycznie liberalnych. Był to liberalizm prymatu parlamentu, którego władza pochodzi jednak z nadania suwerena, czyli ogółu uprawnionych do udziału w życiu politycznym obywateli, liberalizm szeroko zakrojonej wolności w życiu prywatnym człowieka, praw naturalnych i umowy społecznej oraz państwa świeckiego, w którym antyklerykalizm został osiągnięty w pełni przez rozdział Kościoła od państwa. Ten liberalizm był reakcją na ekscesy elit władzy, korupcję, powstawanie klik i grup oligarchicznych. Jego myśl przewodnia to good governance, którego brak powodował także opóźnienie w gospodarczym rozwoju państw. Trzecia odsłona liberalizmu była ekspresją radykalnego egalitaryzmu politycznego. Był to liberalizm demokratyczny, powszechnych praw wyborczych i zaangażowania całego społeczeństwa w procesy polityczne, radykalnego indywidualizmu, państwa ograniczonego do minimum, prężnego kapitalizmu opartego na ideach wolnej konkurencji i wolnego handlu (w tym międzynarodowego). Ten liberalizm był z jednej strony reakcją na logiczny po poprzednich etapach upodmiotowienia wzrost świadomości politycznej mas społecznych, na ich nowe aspiracje i potrzeby, w tym wyższego rzędu, w postaci usunięcia poczucia wykluczenia z procesów kontroli rzeczywistości. Z drugiej strony jego ostrze ponownie kierowało się przeciwko zastygłym strukturom władzy, teraz zwłaszcza gospodarczym monopolom i interesom na styku polityki i biznesu (protekcjonizm, także w polityce celnej), które winny być rozbijane przez państwo. Czwarta odsłona liberalizmu była redefinicją wyzwań dla wolności w zmieniającym się świecie industrializacji, urbanizacji, masowej migracji ludzi i spadku gospodarczego znaczenia rolnictwa. Był to liberalizm socjalny, równości szans, który przestał postrzegać państwo jako głównego wroga wolności, umieszczając w tym miejscu korporacje przemysłowe zorientowane na uzyskiwanie przywilejów wykraczających poza logikę gry wolnorynkowej. Był reakcją na konflikty pomiędzy warstwami społecznymi o różnych interesach, na zagrożenie dla ładu liberalnej demokracji ze strony ruchów skrajnej lewicy, na rosnące rozwarstwienie materialne społeczeństwa, które „zszywać” miała warstwa średnia (często budowana za pomocą zwiększenia liczebności zatrudnionych w administracji publicznej różnego typu), a które także generowało niebezpieczeństwo dla demokracji. Wizją tego liberalizmu stał się dostęp do partycypacji w wolności poprzez stworzenie palety usług publicznych obsługiwanych przez administrację państwa. W końcu piąta odsłona liberalizmu była modyfikacją tego podejścia w warunkach stabilizacji społeczeństw, dużego poczucia bezpieczeństwa socjalnego i dość szerokiej prosperity, stopniowego spadku znaczenia przemysłu na rzecz usług i rozwoju poprzez innowacje technologiczne, który to model wymagał o wiele większej dynamiki i elastyczności. Był to liberalizm zawężenia aktywności gospodarczej państwa, wolności ekonomicznej, ograniczenia regulacji i biurokracji, który usiłował połączyć ideę szerokiej wolności dla przedsiębiorczych z dostępem do usług publicznych dla potrzebujących wsparcia. Był on reakcją na rozrost biurokracji i jej kosztów, spowolnianie innowacyjności, zanik konkurencji wolnorynkowej kosztem interesów konsumenta i nowo powstających przedsiębiorstw z nowymi ideami, uzależnienie się wielu firm od subsydiów, podatność na inflację i zbyt wysokie podatki.
W nowej rzeczywistości kryzysu społeczno-ekonomicznego od 2008 r. zwłaszcza piąta odsłona liberalizmu znajduje się pod dużą presją krytyków. Rzekomo obnażyła się jej klęska, jednak możliwa też jest taka ocena, że ten model miał swoją zasadność i skuteczność w warunkach swojego czasu, ale czas ten upłynął. Podobnie jak w czterech wcześniejszych przypadkach. Rozwiązaniem nie jest jednak powrót do nieadekwatnych dzisiaj rozwiązań z przeszłości. Czwartej odsłony liberalizmu dotyczy to w równej mierze co mikstury quasi-socjalistyczno-naszystowskiej, promowanej dziś intensywnie przez szarlatanów prostych rozwiązań i klanów internetowej polityki. Zamiast tego potrzebny jest projekt modyfikacji programu liberalnego w sposób uwzględniający realia XXI w., w tym – co bardzo istotne – zmieniającą się mentalność mieszkańców Zachodu, których oczekiwania, aspiracje, potrzeby i wartości po prostu są inne niż w latach 80. poprzedniego stulecia.
Liberalna reakcja na czas przełomu
Wybór terapii jest naturalnie po stokroć trudniejszy aniżeli analiza dość oczywistej diagnozy. W żadnym razie nie aspiruję do tworzenia kompleksowego programu szóstej odsłony liberalizmu na XXI w. Jasne jest, że ze spuścizny wcześniejszych liberalizmów niektóre elementy (twardy trzon) winny pozostać niezmienne, ponieważ rezygnacja z nich oznaczałaby utratę ponadczasowego celu liberalizmu i wstąpienie w szeregi naszystów. W wypadku idei twardego trzonu warto się jednak zastanowić nad przyczynami punktowych sukcesów, które w ich podważaniu odnoszą szarlatani, tak aby poprzez redefinicję całego pola debaty rozbroić ich propagandę. Drugą kategorią winny być te elementy dotychczasowych liberalizmów, które mogą ulec pewnej modyfikacji, kategorią trzecią natomiast elementy, które powinny zostać zawieszone na dłuższy okres, ponieważ stały się nieadekwatne wraz ze zmianą rzeczywistości albo stanowią balast dla skuteczności polityki liberałów. Poniższe uwagi to tylko głos w dyskusji, a listy spraw zaliczonych do wskazanych trzech kategorii w żadnym wypadku nie są wyczerpujące.
Do twardego i niezmiennego trzonu liberalizmu, także w szóstej odsłonie, musi należeć idea konstytucyjnego państwa prawa. Gdy szarlatani boleją nad ograniczeniami swojej władzy i próbują ogłupić wyborców argumentem, że ów „imposybilizm” ogranicza prawa samych wyborców jako „suwerena”, należy wskazać na alternatywne wobec rządów prawa funkcjonujące we współczesnym świecie modele władzy państwowej i zapytać Amerykanów oraz Europejczyków, czy podoba im się dowartościowanie praw zwykłych obywateli w modelu Putina/Erdoğana, czy może w modelu chińskim, a może w modelu teokratycznym, praktykowanym przez Arabię Saudyjską lub bardziej spektakularnie przez ISIS, a który w naszych warunkach mógłby przyjąć np. formułę „panowania Chrystusa Króla”? Do trzonu liberalizmu XXI w. niezmiennie należeć powinna idea wolności indywidualnego wyboru stylu życia, czyli to wszystko, co nazywa się często „liberalizmem obyczajowym”. Ten aspekt liberalizmu znajduje się zresztą obecnie pod najmniejszym i słabnącym ostrzałem krytyków i zyskuje coraz szersze poparcie społeczne, nawet ze strony niektórych naszystów. Tam, gdzie ostra debata nadal trwa, a nawet przebiega niezbyt pomyślnie (jak w Polsce), należy niestrudzenie powtarzać, że ustawy poszerzające zakres wolności obyczajów nie odbierają nikomu prawa do konserwatywnego, tradycyjnego czy religijnego stylu życia. Ustawy zmierzające w stronę przeciwną wdzierają się i usiłują regulować prywatne życie obywateli. Liberałowie, podejmując działania zaradcze tam, gdzie ujawniają się skutki negatywne, muszą niezmiennie opowiadać się za znoszeniem barier handlowych w skali globalnej. To wyzwanie moralne, ponieważ polityka wysokich ceł i blokowania towarów z ubogich państw generuje tam klęski nędzy i głodu. Z drugiej strony powoduje wyższe ceny produktów pierwszej potrzeby dla uboższych obywateli naszych państw, osłabia nasze gospodarki, hamuje innowacje i postęp we wszystkich dziedzinach. Odpowiednie regulacje prawne i podaż dobrze wykwalifikowanej siły roboczej muszą gwarantować atrakcyjność inwestycyjną naszych państw. Dlatego proste prawo i intensywnie finansowana edukacja także nie mogą zniknąć z liberalnej agendy. Dotyczy to również pogłębiania i wzmacniania integracji europejskiej, której przeciwnicy, zwłaszcza w państwach europejskich rubieży, winni się potykać o argument ryzyka konfliktów zbrojnych powodowanych dezintegracją. W końcu na liberalnej agendzie w szóstej odsłonie musi pozostać kwestia reformy polityki społecznej w dobie zmian demograficznych, ponieważ alternatywą pozostaje głęboka zapaść finansowa naszych państw, która pociągnie ze sobą nieprzewidywalne konsekwencje dla wolności i bezpieczeństwa ludzi.
Przemyślenia i zapewne modyfikacji wymagają niektóre bardzo teraz istotne problemy polityczne. Jako pierwszy nasuwa się problem liberalnego podejścia do imigracji i budowy społeczeństw wielokulturowych. Choć z przyczyn demograficznych imigracja jest nieunikniona, a heterogeniczne społeczeństwa zasadniczo bardziej tolerancyjne, dynamiczne i innowacyjne, to jednak entuzjazm wobec imigracji ma dość jaskrawo zarysowane granice. Uzasadniony jest sprzeciw wobec dalszego przyjmowania do naszych państw ludzi, którzy z obojętnie jakich powodów (to najczęściej powody religijno-kulturowe, ale niekiedy wynikające także po prostu z dokonanego przez nich wyboru światopoglądowego) negują, naruszają i usiłują zwalczać liberalno-demokratyczne modus vivendi naszych społeczeństw, w tym ducha współżycia ludzi o różnych wartościach obok siebie w pokoju. Pierwsze działania w kierunku takiej modyfikacji programów podejmują już liderzy niektórych europejskich partii liberalnych, zwłaszcza ponoszący odpowiedzialność rządową premierzy Holandii (z Volkspartij voor Vrijheid en Democratie) i Danii (z Venstre), ale nie tylko. Ideą jeszcze dalej idącą jest postulat pozbawiania obywatelstwa także przedstawicieli etnicznie rdzennej wspólnoty narodowej, którzy zhańbili się np. udziałem w wojnie po stronie ISIS lub wzięciem udziału w przygotowaniu zamachu terrorystycznego. Inkorporacja surowej polityki wobec występujących zbrojnie przeciwko wolności ludzi osłabi wyborczy potencjał naszystowskich szarlatanów, a nie będzie przecież niezgodna z liberalnym celem ochrony wolności.
Innym elementem liberalnego programu, który musi zostać przemyślany i być może zmodyfikowany, jest ochrona prywatności w dobie znacznego zagrożenia terrorystycznego. Liberałowie powinni wsłuchać się w głos obywateli, którzy w wielu krajach są skłonni nawet w nadmierny sposób zgodzić się na zbieranie przez służby ich danych, kontrolowanie ruchu w internecie i sprawdzanie korespondencji e-mailowych czy rozmów telefonicznych, jeśli zapobiegnie to kolejnym tragediom. Warunkiem rezygnacji z pryncypialności liberalnej w odniesieniu do np. tajemnicy korespondencji, intymności życia prywatnego czy prawa do anonimowości jest jednak zbudowanie autentycznego zaufania do państwa i wzajemna, efektywna (a nie pozorowana) i skrupulatna kontrola działań służb przez inne instytucje, takie jak rzecznik prywatności obywatelskiej, a w ostatniej instancji realnie niezawisły sąd. Obywatel musi mieć pewność, że dane wykorzystuje się tylko do walki z poważną przestępczością, także wtedy, gdy jego krajem rządzą konserwatyści, chadecy i socjaldemokraci, a nie liberałowie czy zieloni. Konieczne są: transparentność, odpowiedzialność funkcjonariuszy za ewentualne naruszenia wraz z odpowiedzialnością odszkodowawczą wobec osób inwigilowanych z naruszeniem przepisów lub niepotrzebnie, acz uporczywie.
W końcu liberałowie powinni rozważyć modyfikację swojej polityki podatkowej. Przede wszystkim po to, aby nie była ona sztywną doktryną niskich podatków z pominięciem istniejących warunków makroekonomicznych. Ludzie mają prawo woleć, aby państwo finansowało więcej usług publicznych, o ile są świadomi, że zapłacą za to wyższymi podatkami. Jeśli w grupie średnio zarabiających, którzy uzyskują na tyle wysokie dochody, że mogą one zostać dodatkowo opodatkowane, istnieje szeroki konsensus na rzecz polityki zwiększania usług publicznych, to taka polityka nie powinna być dla liberałów anatemą, zwłaszcza że usługi publiczne państwo może zamawiać i opłacać dostęp do nich dla obywateli u prywatnych oferentów (kilku, aby była konkurencja), co powinno być standardem w liberalnym programie XXI w. Innym problemem jest sprawiedliwe wyważenie problemu progresji podatkowej – to nadal trudne wyzwanie ideowe. Jeszcze innym problemem jest obecny poziom zadłużenia państw, którego redukcja wydaje się celem priorytetowym przed redukcją podatków (także ze względu na sprawiedliwość wobec młodego pokolenia, którego brzemię w postaci długu publicznego trzeba ograniczać). W końcu także kryzys demograficzny i załamanie się systemów emerytalnych nie zachęcają niestety do roztaczania widma rychłego obniżania podatków.
W dorobku wcześniejszych liberalizmów znajdują się naturalnie także elementy, z których należy całkowicie zrezygnować. Wiele z nich po prostu się zdezaktualizowało. Inne stały się nieadekwatne we współczesnym świecie. Liberalizm powinien przykładowo bez dalszych oporów inkorporować ekologiczny sposób myślenia do swojej filozofii. Wiele europejskich grup liberalnych już to uczyniło. Nie oznacza to oczywiście entuzjastycznej akceptacji i poparcia dla wszystkich wymysłów, zwłaszcza skrajnych grup ekologicznych, ponieważ wiele z nich generuje ograniczenia, koszty lub wymogi, a niewiele zmienia na lepsze lub nawet traktuje usiłowanie zmiany stylu życia ludzi za cel sam w sobie. Chodzi raczej o to, że liberałowie powinni zareagować na kryzys ekologiczny, w którym niewątpliwie tkwi nasza planeta, jako wyzwanie, które w wielu wypadkach może i musi uzyskiwać pierwszeństwo przed wieloma cenionymi tradycyjnie przez liberalizm celami i wartościami, takimi jak pełna wolność gospodarcza, zorientowanie na zysk, a nawet niekiedy własność prywatna (poprzez instytucję odszkodowań dla właścicieli).
Liberalizm musi przestać być postrzegany jako prąd myślowy z natury rzeczy sprzyjający korporacjom, w tym przede wszystkim finansowym. Liberalizm sprzyja wolnemu rynkowi. Ten cel realizuje się najlepiej, sprzyjając konsumentom, w których interesie właśnie jest prawidłowe funkcjonowanie mechanizmów podaży i popytu oraz kształtowania konkurencyjnych cen produktów i usług. Ograniczanie efektywności wolnego rynku leży zaś wielokrotnie w interesie producentów i usługodawców. Liberałowie powinni się stać rzecznikami konsumentów i strażnikami autentycznie wolnej konkurencji rynkowej. Elementem tej polityki powinno być nie tylko zwalczanie praktyk monopolowych i oligo- polowych, likwidacja procederu różnorakich oszustw wobec klienta wykorzystujących np. przewagę wiedzy specjalisty nad zwykłym obywatelem, lecz także sankcje wobec firm naruszających prawa pracownicze. Ich zakres to jedna sprawa, przymykanie oka na obchodzenie się z nimi po macoszemu nie wchodzi jednak w grę. Dokładnie taka sama filozofia winna przyświecać podejściu do tzw. optymalizacji fiskalnej. Liberałowie powinni popierać konkurencyjność inwestycyjną swoich krajów poprzez niski CIT, czytelne przepisy i likwidację luk, ale powinni surowo zwalczać ucieczki do rajów podatkowych i fabrykowanie rozliczeń.
Liberałowie mogliby także aktywniej prowadzić politykę płacową. Cena za płacę, inaczej niż za zwyczajne towary, jest wskaźnikiem newralgicznym i istnieje możliwość uzasadnienia dla jej odmiennego traktowania od innych cen. Państw coraz częściej nie stać na hojną politykę społeczną, ale mogą egzekwować prawa pracownicze i wywierać presję na wzrost ogólnego poziomu płac wraz ze wzrostem zysków przedsiębiorstw. Płace minimalne powinny być nie tylko zróżnicowane w zależności od regionu kraju, lecz także od rodzaju pracodawcy. Małe firmy rodzinne, start-upy lub przedsiębiorstwa borykające się z wymagającymi inwestycji problemami strukturalnymi powinny być obligowane do wypłacania niższych płac minimalnych aniżeli wielkie, prężne, świetnie prosperujące i prowadzące ekspansję międzynarodowe koncerny, które mają czasem niedające się już nijak inwestować zasoby. Polityka przyciągania inwestycji w wykonaniu liberałów powinna wiązać ofertę niskiego CIT z wymogiem wysokich wynagrodzeń dla pracowników. W gospodarce powinna jednak pozostać też pula dość nisko płatnych miejsc pracy dla osób bezrobotnych w formie oferty nie do odrzucenia. Należy unikać sprowadzania do kraju nisko kwalifikowanych imigrantów tylko dlatego, że rodzimi bezrobotni odrzucają niektóre miejsca pracy i preferują życie na koszt podatników, kombinowane z zatrudnianiem na czarno.
Żar
Zmiany są konieczne, ponieważ zbyt dużo ważnych elementów rzeczywistości nie spełnia oczekiwań zbyt wielu ludzi. Dopóki one nie zostaną sformułowane, duża część obywateli będzie stawać w opozycji do programu liberalnego z tego prostego powodu, że aktualna rzeczywistość została przez liberalizm i liberałów w znacznej części ukształtowana i – słusznie czy nie – jest z nimi kojarzona. Aby jednak nawet znowelizowany program liberalizmu szóstej odsłony odniósł sukces, potrzebny jest żar, który trudno wykrzesać zwolennikom status quo.
Dlatego należy zakończyć taką pesymistyczno-optymistyczną uwagą. Dla przyszłego ponownego sukcesu liberalizmu przydatny byłby demontaż części filarów stworzonego przezeń świata. To duże ryzyko, bo naszystowskie paliwo może wystarczyć na długo. Jednak w ostatecznym rozrachunku tylko powstanie realnego zagrożenia dla nadal cenionej w krajach zachodnich wolności indywidualnej człowieka lub tym bardziej utrata części tej wolności ma szansę zadziałać na obywateli jak kubeł zimnej wody. Tylko wtedy liberalizm szóstej odsłony zyska potencjał mobilizacyjny, żar i „wyznawców”. Stanie się ruchem ludzi żądających zmian, zamiast filozofią administrujących wodą w kranie drętwych klerków.
Piotr Beniuszys – politolog i socjolog, mieszka w Gdańsku. Członek zespołu redakcyjnego i autor licznych publikacji w „Liberté!”.
