Imigracja czyli ekonomiczna paranoja prawicy (i znacznej części lewicy). Powiadają ruchy populistyczne: wpuszczacie tych czy tamtych do Polski, a oni odbierają nam pracę, bo zgadzają się na niższe stawki! Chciwy kapitalista nie da Polakowi-robotnikowi 3000 zł pensji, bo Ukrainiec weźmie tą samą robotę za 1500 zł. I tak Polak idzie na bezrobocie! Jaka to solidarność narodowa? Dmowski byłby oburzony! Zresztą Piłsudski pewnie też!
Pomijając już odrażającą dyskryminację wyrażoną w tym popularnym poglądzie, to należy zauważyć, że jest on kompletnie oderwany od tego, co na ten temat mówi nam ekonomia. W długoterminowej perspektywie im więcej ludzi wjedzie do Polski, tym więcej będzie miejsc pracy w Polsce. Zresztą gdyby imigracja była szkodliwa ekonomicznie to również należałoby zabronić rodzenia dzieci (bo to „odroczona imigracja”: nowi pracownicy wchodzą na rynek za circa 20 lat) i walczyć z emancypacją zawodową kobiet, które na rynku pracy wypierają mężczyzn, bo biorą niższe pensje! Zgodnie z logiką konserwatywnego populizmu żeby nie „odbierać” miejsc pracy nie tylko musimy zamknąć granice, ale także zabronić rodzenia dzieci i wepchnąć kobiety znów do kuchni.
Ekonomiczny analfabetyzm polega też na tym, że łatwo jest zauważyć, że konkurując o miejsca pracy osoby z lepszymi kompetencjami i biorące niższą pensje (np. potencjalny Ukrainiec) może zdobyć pracę kosztem potencjalnego Polaka, który jest niedouczony i ma znacznie wyższe wymagania finansowe. To czego nie widać – na marginesie: niech żyje Bastiat! – to fakt, że dzięki nowym osobom w gospodarce można wyprodukować więcej, a także zwiększa się popyt na nowe rzeczy, które te osoby będą kupować po zarobieniu swoich pieniędzy – a to oznacza, że powstaną nowe miejsca pracy, w którym mogą się odnaleźć ci, którzy przegrywają konkurencje o stare miejsca pracy. Ten proces realokacji miejsc pracy sprawia, że netto miejsc pracy jest więcej niż było uprzednio mimo, że pojawili się nowi potencjalni pracownicy. Gospodarka rośnie szybciej. Wszystkim się opłaca.
Teoretycznie nowi pracownicy (zwiększenie podaży na rynku pracy) powinni obniżyć pensje (cenę pracy), gdy popyt (istniejąca miejsca pracy) są stałe. Więc w pierwszym okresie (zanim gospodarka się rozwinie i „stworzy” nowe miejsca pracy) może – ale nie musi – tak być. Rzecz w tym, że rynek pracy nie jest jednorodny. To, co potrafią Ukraińcy niekoniecznie jest tym samym co potrafią Polacy. Jeżeli Ukraińcy biorą pracę, której Polacy nie potrafią czy nie chcą wykonywać, to efekt ten nie będzie miał miejsca. W istocie bardzo prawdopodobne jest to, że Ukraińcy mogą wypełnić dziury w gospodarce, których Polacy nie potrafią albo nie chcą potrafić zapełnić – weźmy np. roboty budowlane, gdzie pracy jest coraz więcej a kandydatów coraz mniej. To sprawia, że pensje rosną wszystkim – zarówno Polakom jak i Ukraińcom. Poza tym jak już wspomniałem, rynek choć ulega zaburzeniom (innowacje, odkrycia, zmiany populacyjne, polityczne, techniczne, społeczne) to nieustannie dąży do równowagi – z czasem pensje urosną, nawet jeśli miałyby przejściowo się zmniejszyć.
Jaki więc powinien być optymalny rozmiar imigracji? Co doradziłbym politykom w tej sprawie? No cóż… doradziłbym im to samo, gdyby mnie zapytali: jaka powinna być optymalna ilość marchewki na rynku. Mianowicie powiedziałbym, że ich inżynieria ekonomiczno-społeczna nie tylko jest pożałowania godna rozważając samą efektywność, ale i – przynajmniej dla każdego, kto wierzy w wolność jednostki i dobrowolne interakcje w ramach społeczeństwa obywatelskiego – jest ona także gruntownie niemoralna. Rynek (czy szerzej: społeczeństwo obywatelskie) doskonale poradzi sobie z tym problemem, bo niech mi ktoś powie jaka powinna być optymalna imigracja z Podkarpacia do Warszawy? Może tę granicę też powinniśmy „racjonalizować” za pomocą metod politycznych? Może Warszawa również powinna demokratycznie decydować o tym ile ludzi z podkarpackiego ma prawo się przenieść do stolicy?
Mówiąc krótko: zniesienie państwowych ograniczeń imigracji ma dwa uzasadnienia – ekonomiczne jest takie, że w dłuższej perspektywie wszystkim się ona opłaca; moralne natomiast jest takie, że z punktu widzenia liberalizmu dyskryminacja plemienna jest obrzydliwa w ogóle – a państwowa, urzędowa, zinstytucjonalizowana, narzucona wszystkim dyskryminacja plemienna w szczególności.