Olga Tokarczuk jest dokładnie w kontrze do dominującego w Polsce tonu dyskutowania o otaczającej nas rzeczywistości. Tymczasem Peter Handke, przywołujący modlitewne wzruszenia, cytujący swoje utwory i opowiadający zapadające w pamięć historie, byłby wygodniejszym laureatem dla wielu Polaków. Lepiej by się wpisywał w ich wizję świata.
I
Czytam mowę noblowską Petera Handkego. W tle słyszę w radio, że Olga Tokarczuk wygłaszała, że odbierze itp. Nawet pół słowa o drugim laureacie, który też odbierze, który też wygłaszał… Nasza chata z kraja. Prowincjonalizm jest dominującą cechą polskiego dyskursu publicznego. Prowincjonalizm jest też dominującą formą myślenia (istnienia?) Polaków. Zajmujemy się sobą. Interesuje nas to, co nas bezpośrednio dotyczy. Media, nawet te poważne i z ambicjami, dostrajają się do tego, w efekcie jeszcze silniej wzmacniając przekonanie, że ważne jest tylko to, co polskie, dzięki Polakom albo chociaż o Polsce.
II
W walce z własnym prowincjonalizmem czytam więc przy śniadaniu tę mowę Handkego. W porównaniu do intelektualnego rozmachu mowy Tokarczuk, jego wykład jest skromniej zakrojony. Handke mówi o powojennym pojednaniu i radości, ale w tle jest trudna historia Europy Środkowej, będącej pograniczem i prowincją. Mam wrażenie, że jego opowieść jest bardziej o nas niż przemówienie Olgi Tokarczuk, która wysoko postawiła nam intelektualną poprzeczkę. Jesteśmy bardziej z tych wiejskich opowieści, niż intelektualnych wzlotów. Cytowana przez Handkego litania loretańska nas wzruszy, a nad koncepcją „czułego narratora” możemy nie mieć czasu się zastanawiać. Historia niepełnosprawnej zgwałconej dziewczynki, odizolowanej od syna poczętego podczas gwałtu, zapadnie nam w pamięć znacznie mocniej niż parafrazy Szekspira.
III
Mowa noblowska Olgi Tokarczuk to w zasadzie esej polityczny, językowo i intelektualnie będący jak świetnie oszlifowany diament. Noblistka mówi o rzeczach małych (Czułość jako najskromniejsza odmiana miłości) i wielkich (Internet jako „opowieść idioty pełna wściekłości i wrzasku”), ważnych i banalnych, wpisując się jednoznacznie w dyskurs intelektualny naszych czasów. Pokazuje się jako intelektualistka, która wykorzystuje okazję, żeby zabrać głos w ważnych sprawach dla naszego świata: migracji, kryzysu demokracji, inwazji głupoty (dostaje się płaskoziemcom i antyszczepionkowcom) czy wreszcie inwazji kłamstwa i fake-newsów. Mówi jak świetnie wykształcona kosmopolitka, widząca dużo dalej niż próg jej domu, czy granica jej państwa.
IV
Tokarczuk jest więc dokładnie w kontrze do dominującego w Polsce tonu dyskutowania o otaczającej nas rzeczywistości. Nie wulgaryzuje, stawiając odbiorcy wysokie wymagania intelektualne. Nie koncentruje się na Polsce, ale opowiada o świecie. Nie zajmuje się sprawami trzeciorzędnymi, tylko dotyka kwestii fundamentalnych. Przede wszystkim zaś manifestuje naszą wspólną odpowiedzialność za świat, co jest perspektywą słabo obecną w świadomości jej rodaków. Skoncentrowany na sobie Peter Handke, przywołujący modlitewne wzruszenia, cytujący swoje utwory i opowiadający zapadające w pamięć historie, byłby wygodniejszym laureatem dla wielu Polaków. Lepiej by się wpisywał w ich wizję świata.
V
Wiele osób zwraca uwagę, że wykład Tokarczuk był zbyt wymagający intelektualnie, zbyt akademicki by móc dotrzeć do szerszego kręgu odbiorców. Przyznam szczerze, że złoszczą mnie te opinie. Świat wokół nas pełen jest niewymagających treści: w mediach, reklamie, muzyce rozrywkowej, czy literaturze. Konsumujemy je w olbrzymich ilościach, codziennie. Wybitni profesorowie, pisarze czy intelektualiści również często dostosowują swój przekaz do tzw. „przeciętnego odbiorcy”, karmiąc go tym co lubi. Wykład noblowski powinien pozostać tym wydarzeniem, gdzie nie mamy do czynienia „z czymś w rodzaju tchórzliwego appeasement-u, z polityką uników i ustępstw wobec powołania literatury”, cytując esej „Uwagi o wysokim stylu”, Adama Zagajewskiego. Nie powinniśmy się temu dziwić, nawet jeśli jako „przeciętni czytelnicy” będziemy się musieli „wspinać na palce”, czytać niektóre fragmenty po kilka razy, żeby zrozumieć.
VI
Czytając mowy noblowskie oprócz Adama Zagajewskiego do głowy przyszedł mi również inny polski kandydat do Nobla – Zbigniew Herbert. Tokarczuk przywoła w przemówieniu bajkę autorstwa Hansa Christiana Andersena, w której „wyrzucony na śmietnik imbryk skarżył się, że został okrutnie potraktowany przez ludzi – pozbyli się go, gdy tylko oberwało mu się ucho. A przecież mógłby jeszcze im służyć, gdyby ludzie nie byli tacy perfekcyjni i wymagający”. Przypomniał mi się wtedy fragment wiersza „Dlaczego klasycy”:
jeśli tematem sztuki
będzie dzbanek rozbity
mała rozbita dusza
z wielkim żalem nad sobą
to co po nas zostanie
będzie jak płacz kochanków
w małym brudnym hotelu
kiedy świtają tapety
Herbert nie miał racji. Rozbity dzbanek może być tematem, podobnie jak czułość dłoni niepełnosprawnej umysłowo matki albo stare radio. Literatura z tych okruchów wydobędzie fragmentaryczność świata, siłę miłości albo istnienie kosmosu. Mowy noblowskie Tokarczuk i Handkego cudownie o tym przekonują.
