Dodatkowo, teraz, gdy rozpoczęliśmy zbieranie podpisów, to z zaskoczeniem stwierdzamy, że równie chętnie podpisują się osoby niewierzące, które mają problem, co zrobić z dzieckiem w czasie lekcji religii, jak i osoby głęboko wierzące, które uważają, że obecny stan nie sprzyja katechizacji kolejnych pokoleń Polaków, a w szczególności szkodzi ich dzieciom. Ludzie ci, sami chodzący kiedyś na religię do kościołów, uważają, że atmosfera tamtych lekcji, bez przymusu, bez ocen wliczanych do średniej i bez udziału osób, które nie czują potrzeby kontaktu z Bogiem, była znacznie lepsza.
W obecnym systemie z budżetu państwa wydajemy na religię w szkołach ponad 1 300 000 000 zł, wydajemy te pieniądze, mimo, że władze państwowe nie mają wpływu na program przedmiotu i mimo, że w odróżnieniu od innych nauczycieli, katechetą może zostać alumn po czwartym roku seminarium duchownego bez przygotowania pedagogicznego. Obecny system nie wymusza też na KK racjonalizacji liczby godzin religii, i mimo, że nawet niektórzy katecheci przyznają, że 2h tygodniowo przez cały okres edukacji (12 lat) to za dużo, i spokojnie mogłaby być 1h poza 2 klasą szkoły podstawowej i trzecią gimnazjum, kiedy dzieci przygotowują się do pierwszej komunii i bierzmowania, to obecny system wręcz zachęca hierarchów Kościoła do utrzymania obecnego wymiaru godzin. Szczególnie, że pieniądze pochodzące z pensji katechety są często podstawą finansową funkcjonowania parafii. Ale czy rolą państwa jest utrzymywanie „nierentownych” parafii? Wydaje się, że raczej warto byłoby za te pieniądze utrzymywać małe wiejskie szkoły, które przez wiele lat były centrum życia społeczno-kulturalnego małych ośrodków.
Zwolennicy obecnego systemu opierają się na kilku argumentach:
Pieniądze na katechezę pochodzą z podatków, które w większości są płacone przez wierzących. Rzeczywiście możemy tak przyjąć, ale z danych podanych w pierwszej części mojego tekstu widzimy, że nie wszyscy wierzący są zwolennikami finansowania religii w szkole z pieniędzy pochodzących z ich podatków.
Katecheci pracując powinni otrzymywać pensje. Zgadzam się, każda osoba pracująca za swoją pracę powinna dostawać pieniądze, my nie chcemy odebrać nikomu tego prawa, chcemy tylko, żeby zmienił się płatnik. Uważamy, że katechizacja jest zadaniem i celem kościoła. Czyli Kościół powinien ze swoich pieniędzy za nią zapłacić. Wtedy sytuacja będzie jasna, kto płaci ten wybiera nauczyciela i układa program wg, którego ma on uczyć.
Religia jest w wielu szkołach na terenie Europy np.w Niemczech. Owszem, ale w innych krajach są też prawa do zawierania małżeństw homoseksualnych, podatek na rzecz kościoła i jakoś na te wzorce zwolennicy religii w szkołach się nie powołują.
Przecież każdy ma wybór, a w szkole jest też etyka opłacana z podatków. Wielokrotnie już zwracałam uwagę na pozorność wyboru stawianego przed uczniami i rodzicami. Uważam też, że etyka stała się alibi dla katechezy w szkole. Zajęciami, które nie wiadomo, dlaczego mają być alternatywą dla religii, lekcją, która często jest mitem, odbywa się po lekcjach czy w innej szkole, lekcją, której równie dobrze po zmianie organizacji lekcji religii może nie być.
Na co liczymy proponując zmianę ustawy i zmianę finansowania? Lekcja religii mogłaby stać się rzeczywiście lekcją nieobowiązkową dla chętnych, odbywającą się tak, jak życzy sobie 81% społeczeństwa, po lub przed innymi lekcjami. Katecheta przestałby być pracownikiem szkoły i stałby się pracownikiem Kościoła realizującym jego program. Oczywiście ocena z religii powinna przestać funkcjonować na świadectwie szkolnym, a jeśli taka byłaby wola rodziców to katecheza mogłaby odbywać się nie w szkole, a wrócić na teren salek przy kościołach. A religia i wiara przestałyby być zadaniem szkoły, skończyłoby się zbieranie deklaracji uczestniczenia w lekcjach religii i obecność religii na innych lekcjach. Może nawet Kościół rozważyłby zmniejszenie liczby godzin w celu racjonalizacji wydatków.
Po prostu, szkoła stałaby się bardziej świecka.