Mocny i wyrafinowany konserwatyzm zmusza do poważnego przygotowania i potraktowania wszelkich wystąpień kontestatorskich i awangardowych. Takiemu konserwatyzmowi nie można się przeciwstawić byle czym i byle jak.
Tak więc chytry jest Germanin, Francuz – sprośny, Włoch – namiętny A zaś każdy krakowianin: Goły i inteligentny
W tym znanym wierszyku Tadeusz Boy-Żeleński żartobliwie i z ironicznym dystansem wyraził stereotypowy charakter wyobrażenia o krakowianinie, u którego inteligencja – czy wręcz inteligenckość – ma się składać na jego differentia specifica. Jeszcze kilka lat temu siła tego stereotypu była znaczna. Pewna znajoma, obecnie oddająca się pracy naukowej, a w latach 90. zajmująca się publicystyką kulturalną, opowiadała mi wówczas, jak często nagabują ją z warszawskiej redakcji gazety, do której pisywała, o kolejne relacje i recenzje z krakowskich wydarzeń kulturalnych, z góry przekonani o ich szczególnej randze i wyjątkowości. W latach 60. i 70. nie musiałaby nawet pisywać do Warszawy, bo pismo wyznaczające standardy intelektualne i estetyczne polskiej inteligencji ukazywało się właśnie w Krakowie pod tytułem „Przekrój”. Inteligencja katolicka z całej Polski szukała zaś strawy duchowej w również krakowskim „Tygodniku Powszechnym”. Kraków kulturalną stolicą Polski – to nie było wówczas gołosłowne ani przesadne hasło. Siermiężna bieda PRL-u i ponure tło popadających w ruinę mieszczańskich kamienic może nawet jeszcze wyraźniej niż w czasach Boya uwypuklały kontrast między materialnym ubóstwem a bogactwem bujnego życia intelektualnego i artystycznego pod Wawelem.
Dziś ten stereotyp inteligentnego golca nie ma już tej siły i zasięgu, nie tylko dlatego, że krakowianin już nie taki goły (choć może nadal nieprzesadnie rozrzutny). Umocnił się natomiast i żyje nader intensywnie inny: o krakowskim konserwatyzmie. Świadectwem jego rozpowszechnienia i siły oddziaływania jest szok, z jakim przyjęto w kraju wybór z Krakowa do sejmu pierwszej w dziejach polskiego parlamentaryzmu osoby transseksualnej. Po kilka razy dziennie musiałem w tygodniu powyborczym odbierać telefony od rozmaitych redakcji domagających się pilnego wyjaśnienia, jak coś takiego było możliwe właśnie w tym mieście.

Konserwatyści, nie zacofańcy
Zacznijmy więc od tego osławionego krakowskiego konserwatyzmu. Nie jest to przede wszystkim, jak sobie wyobrażają i niekiedy sugerują mniej zorientowani, wyraz zacofania, tępoty i dewocji, jak u pani Dulskiej (która w dramacie Zapolskiej była lwowianką, a krakowianką stała się w trakcie adaptacji na użytek krakowskiego teatru). Trudno dziś rozstrzygnąć, czy reputacja konserwatystów została krakowianom przypisana z powodu potężnych wpływów, jakie mieli tu tzw. stańczycy, o czym uczą się (słusznie!) wszystkie dzieci w polskich szkołach, czy intelektualny i polityczny konserwatyzm rozkwitł właśnie w Krakowie ze względu na sprzyjający klimat intelektualny, mentalny lub duchowy. W każdym razie ów konserwatyzm tzw. historycznej szkoły krakowskiej był bezsprzecznie jednym z najwybitniejszych i intelektualnie najbardziej przenikliwych nurtów polskiej myśli politycznej owych czasów. Dorobku i dokonań krakowskich konserwatystów spod znaku Stańczyka nie da się streścić, ani skwitować w kilku zdaniach, a nawet w całym artykule, wystarczy więc tylko zaznaczyć jego osobną i wybitną pozycję w polskiej myśli i działalności politycznej.
Ale koniecznie trzeba dodać, że gdyby stańczycy mogli spojrzeć na to, co dziś mieni się lub bywa nazywane konserwatyzmem, przewróciliby się w grobach. Zwłaszcza sprzęgnięcie owego mniemanego „konserwatyzmu” z insurekcyjno-martyrologicznym kultem przegranych powstań, celebrą ofiar i czcią oddawaną narodowym klęskom, wychwalanie czy wręcz praktykowanie liberum conspiro, organizowanie się wokół pamięci katastrof i nieszczęść – wszystko to stańczycy żarliwie zwalczali, potępiali i wyśmiewali, uważając za największe przekleństwo polskiej historii i najpoważniejsze zagrożenie dla przyszłości narodu. Sojusz tych, którzy dziś przedstawiają się jako konserwatyści, z kapłanami i wyznawcami „religii smoleńskiej” byłby dla konserwatystów krakowskich obrazą politycznego rozumu i gwałtem na politycznym instynkcie.
Oczywiście, konserwatyzm krakowski był i jest tradycjonalistyczny. Lecz ów tradycjonalizm bynajmniej nie wyrażał się i nie wyraża w formie najbardziej w Polsce typowej, czyli dewocyjnej. Kościół krakowski nie był i nie jest fundamentalistyczny, integrystyczny czy fanatyczny, a tamtejsza pobożność bynajmniej nie zalatuje stęchlizną. Stolicą takiego Kościoła i mekką takiej pobożności był przed wojną może Niepokalanów, a jest obecnie Toruń. Choć przeciwstawienie „kościoła toruńskiego” „kościołowi łagiewnickiemu” zawiera wiele uproszczeń, jednak wyraża trafnie zaobserwowaną tendencję. Ani metropolici krakowscy, ani intelektualiści w krakowskim duchowieństwie, ani kapłani podwawelscy, nie mówiąc o krakowskiej inteligencji katolickiej, nie należeli i nie należą do zacofanych, wstecznych czy anachronicznych. Ukształtowany przez krakowski kościół, przewodzący mu przez wiele lat i silnie utożsamiający się z nim intelektualista Karol Wojtyła był z pewnością bardziej otwarty i nowoczesny niż dominujący w kościele polskim Stefan Wyszyński, z jego oddaniem dla pobożności ludowej. Następcy późniejszego papieża na krakowskiej metropolii biskupiej (Franciszek Macharski, Stanisław Dziwisz) z pewnością nie należą do sojuszników toruńskiego agitatora, który ma w episkopacie tak dużo wielbicieli. Krakowski katolicyzm swoje poglądy wyrażał i wyraża na łamach „Tygodnika Powszechnego”, który można oskarżyć o wiele słabości, ale nie o zacofanie, wstecznictwo czy nawet tradycjonalizm. Wychowawcą i reprezentantem krakowskiej inteligencji katolickiej jest ks. Adam Boniecki, tak niewygodny i niechętnie widziany przez kościelnych dostojników, że aż zmuszony przez nich do milczenia. Wzorem krakowskiego intelektualisty katolickiego pozostał Józef Tischner, który dla większej części polskich katolików był już nie tyle zbyt otwarty, ile wręcz prowokacyjnie antytradycjonalistyczny, a nawet zgoła frywolny. Jeśli dołożyć do tej listy Tadeusza Pieronka, a także wspomnieć silnie z krakowskim środowiskiem związanego Józefa Życińskiego, można wręcz zaryzykować tezę, że kościół krakowski wyróżniał się i wyróżnia otwartością, niepokornością czy zgoła nonkonformizmem, dalekim od konserwatyzmu. Krakowska pobożność ma z toruńską, licheńską czy nawet częstochowską niewiele wspólnego. Poza wszystkim – są one poniżej poziomu intelektualnego i estetycznego możliwego do zaakceptowania przez katolickiego inteligenta krakowskiego.
Na przekór
Konserwatyzm i tradycjonalizm krakowski ma więc odmienne formy, niż zwykło się tym postawom czy skłonnościom przypisywać w innych rejonach Polski. Ale jest też tylko jedną częścią i odmianą krakowskiego życia intelektualnego czy duchowego. Zgodnie z zasadą akcji i reakcji prowokował i inspirował powstawanie rozmaitych form jego kontestacji i negacji. W opozycji do konserwatyzmu i tradycjonalizmu tworzyły się w Krakowie rozmaite ruchy kontrkulturowe, awangardowe i – jakkolwiek zabrzmi to dwuznacznie – postępowe.
Z konserwatyzmu i tradycjonalizmu co najmniej równie często i gorliwie kpiono i szydzono, jak i go kultywowano. Rola Zielonego balonika i cytowanego na początku Boya-Żeleńskiego są pod tym względem symboliczne, ale i realnie kulturotwórcze. Kabaret krakowski, prekursorski w Polsce, przez kilkadziesiąt lat miał swoją ostoję w szeroko znanej Piwnicy pod Baranami i ten rodzaj krotochwilnej, ale i inteligentnej, stojącej na wysokim poziomie artystycznym satyry i zabawy jest dla Krakowa równie charakterystyczny, jak i konserwatyzm. Krakowski mieszczuch umiał i lubił śmiać się ze swoich przywar. Komedie Michała Bałuckiego (głównie z nich zaczerpnął Andrzej Wajda wątki do swojej krakowskiej sagi „Z biegiem lat, z biegiem dni”) czy wspomnianej Zapolskiej przecież tu właśnie były wystawiane i oklaskiwane. Tradycje takie (nomen omen) są zresztą starsze i sięgają co najmniej średniowiecznych juwenaliów, swoistego pomieszania żartu i kontestacji, a nawet prowokacji. Nie bez pewnej symbolicznej wymowy krakowscy konserwatyści powoływali się na reprezentującego te właśnie wzory i ideały królewskiego błazna, czyli Stańczyka. Błazeństwo i szyderstwo nie oznacza w Krakowie pustki i rechotu, lecz ma swój intelektualny walor i polor.
Trzeba przyznać, że stańczycy, przy całej przenikliwości intelektualnej, mieli marny, staroświecki gust estetyczny. Ale może właśnie dlatego prowokowali artystyczny bunt i sprzeciw. To w Krakowie narodził się i rozkwitł polski modernizm, zwany Młodą Polską. Pod Wawelem miała swój bastion Awangarda Krakowska, bezsprzecznie najbardziej nowatorska polska formacja poetycka i literacka pierwszej połowy XX w. Z kolei Grupa Krakowska to jedna z najdłużej działających grup artystycznych, niezmiennie przez dziesięciolecia innowacyjna i nowoczesna (lista jej członków i opis ich dokonań to praktycznie całe kompendium polskiej sztuki nowoczesnej). Nowoczesność czuje się tu i miewa nadal dobrze. Mocny i wyrafinowany konserwatyzm zmusza do poważnego przygotowania i potraktowania wszelkich wystąpień kontestatorskich i awangardowych. Takiemu konserwatyzmowi nie można się przeciwstawić byle czym i byle jak.
Penderecki, Szymborska, Lem, Mrożek – te i inne postacie twórców emblematycznych dla Krakowa, a newralgicznych dla współczesnej polskiej kultury oraz kanonu polskiego inteligenta, nie należą do nurtów tradycjonalistycznych, staroświeckich czy choćby archaizujących. Że żadne z nich nie urodziło się w Krakowie? No właśnie! To potwierdza, że w tym mieście i środowisku znaleźli warunki i inspiracje dla swej niebanalnej twórczości.
Cygani, szatani i inni
Kraków jest także miastem cyganerii i obyczajowego skandalu. Jedno i drugie ma związek z intensywnym i wyrafinowanym życiem artystycznym. W początkach Młodej Polski, równolegle z jej narodzinami i rozwojem, wokół przybyłego tu Stanisława Przybyszewskiego zgromadziła się czereda birbantów, lekkoduchów i utracjuszy o różnym poziomie talentów, którzy okrzyknąwszy się „Dziećmi szatana” i wyznawcami „Synagogi szatana”, oddali się z lubością drażnieniu filistra i kołtuna, wyzywająco prowokując go swym nihilizmem i dekadencją.
Bujne życie krakowskiej cyganerii (nie bez udziału kobiet fatalnych, których wzorem była Dagny Juel – ówczesna żona Przybyszewskiego) przeszło do legendy, zresztą dzięki niestrudzonemu jej kronikarzowi, jakim był Boy-Żeleński, niegdysiejszy żarliwy praktykant w „Synagodze szatana”. Jak wspominał po latach, „na lewym brzegu Wisły wykwitło nowe dla Krakowa zjawisko – cyganeria. I gdybyż jedna! Niemal równocześnie oglądał Kraków cyganerię malarską, cyganerię Pawlikowskiego, cyganerię Zapolskiej, cyganerię Przybyszewskiego, cyganerię bronowicką, ba, można by powiedzieć, cyganerię Lutosławskiego i Daszyńskiego, nie licząc cyganerii studenckiej, wzmożonej młodzieżą chroniącą się raz po raz za kordonem i falangą młodych dziewcząt, pierwszy raz dopuszczonych do studiów uniwersyteckich”. Jak pisała monografistka polskiej inteligencji doby zaborów Magdalena Micińska, „stworzone na przełomie wieków w Krakowie typy artystycznego cygana – prowadzącego nieskrępowane życie młodzieńca w czarnym kapeluszu i pelerynie oraz nieśmiertelnym białym szalu – a także zwiewnej, nadwrażliwej, poetycznej fin de siècle’istki rozprzestrzeniać się będą na cały kraj i kształtować obraz awangardy artystycznej przed 1914 r., a nawet w niepodległej Polsce”[1].Ten duch bohemy ma się nadal dobrze, choć wciela się w inne postacie i przybiera inne pozy, z kawiarni (Jama Michalika to dziś przykurzone muzeum) przeniosła się do niezliczonych lokali gastronomiczno-artystycznych, funkcjonujących niemal całą dobę w rozmaitych punktach miasta (szczególną sławę zyskała pożydowska dzielnica Kazimierz). Tam aż tętni od tego żywiołu, zasilanego i wzmacnianego głównie przez studenterię oraz – jak by to dawniej powiedziano – młodą inteligencję.
Jako najstarszy ośrodek akademicki w Polsce Kraków przez stulecia był zasilany i ożywiany przez studiującą i wykształconą na tutejszych uczelniach młodzież, co obecnie – ze względu na większą niż kiedykolwiek liczbę studentów – jeszcze się nasiliło.
Ponadto Kraków od dawna ściągał, gromadził i tolerował wszelakich dziwaków, odmieńców, pomyleńców i dewiantów. Zjawisko doczekało się nawet swej monografii[2], a i niemal każdy zbiór opowieści o tym mieście wspomina jego barwnych odmieńców. Wiele z tych postaci wpisało się w koloryt Krakowa, a widok faceta z przypiętymi skrzydłami albo kobiety w dziwacznych falbankach lub fantazyjnych tiulowych draperiach mało kogo dziwi. Część tej czeredy to performerzy, część – świadomi prowokatorzy. Są tam i regularni wariaci, i osoby nieokreślonej proweniencji. Transseksualistka na tym tle specjalnie się nie wyróżnia.
Kraków lewicowy i umiarkowany
Trzeba też dodać, że jeśli chodzi o poglądy polityczne, Kraków nie jest bynajmniej jednolity. Przy dominacji konserwatystów, już w dobie galicyjskiej autonomii rozwijały się tu ruchy socjalistyczne i lewicowe, a tzw. postępowa inteligencja miała zarówno swoich wybitnych przywódców, jak i liczne rzesze przedstawicieli (warto dodać, że inteligencja stanowiła jedną z trzech kurii w radzie miasta okresu autonomicznego). W 1908 r. demokraci pokonali konserwatystów, zapoczątkowując zmierzch tych ostatnich.
To inteligencja galicyjska zasiliła w głównej mierze Legiony Piłsudskiego, formowane w Krakowie i na Oleandrach inaugurujące swój bojowy szlak.
Galicja głosowała bardziej lewicowo niż reszta kraju. W wyborach 1919 r., a więc pierwszych w niepodległej Polsce, Polska Partia Socjalno-Demokratyczna Galicji i Śląska Cieszyńskiego zdobyła prawie 18 proc. głosów (dla porównania: PPS w Kongresówce nieco ponad 9 proc., na terenie Wielkiego Księstwa Poznańskiego niecałe 2,5 proc., na Pomorzu 1 proc.), a PSL-Lewica prawie 20 proc. (dla porównania: Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe niecałe 7 proc., a endecja nieco ponad 6 proc.). Dziś Kraków jest jednym z bastionów PO (a niegdyś Unii Wolności), choć najwięcej głosów zdobywa konserwatysta Jarosław Gowin (a niegdyś Jan Rokita, który wszakże zaczynał od lewicowego ROAD-u). W ostatnich wyborach PO przełamała dominację PiS-u w Nowej Hucie i tym samym wygrała we wszystkich dzielnicach miasta.
Jeśli coś wyróżnia politycznie Kraków, to nie tyle konserwatyzm, ile umiarkowanie. Radykałowie, ekstremiści, fanatycy, populiści nie mają tu szans i głosów nie dostają. Nawet w PRL-u nie było tu doktrynerów i dogmatyków, partyjnych aparatczyków i ideologicznych betoniarzy (no, może jeden – Alfred Miodowicz; znamienne, że jego syn Konstanty był działaczem antykomunistycznej opozycji, a obecnie jest posłem). Większość dzisiejszych działaczy lewicowych, także z PZPR-owską przeszłością, to stateczni panowie, o przyzwoitych manierach i umiarkowanych poglądach. Przysłany do Krakowa przez sztab SLD na pierwsze miejsce listy wyborczej rzecznik prasowy partii Tomasz Kalita przegrał z kretesem (to jego kosztem mandat zdobyła transseksualna Anna Grodzka), nie z powodu braku elektoratu lewicowego w Krakowie, lecz dlatego, że partyjny aparatczyk tak bardzo tu nie pasował. W Krakowie wciąż z sentymentem wspomina się tragicznie zmarłego Andrzeja Urbańczyka – w latach 90. lidera tutejszej lewicy, człowieka z PZPR-owskim rodowodem, ale tak przyzwoitego i sympatycznego, że nikt złego słowa nie powie. W porównaniu z nim Kalita to przybysz z innej planety.
Krakowski lewicowy klub Kuźnica to grono intelektualistów i inteligentów w starym stylu, dalekich zarówno od cwaniactwa i karierowiczostwa Ordynackiej, jak i ideowego fanatyzmu oraz zacietrzewienia „Krytyki Politycznej”. Ani nie pchają się do władzy, ani nie szykują, by ruszyć z posad bryłę świata. Podyskutować, zorganizować seminarium czy konferencję – to znacznie bardziej pociąga tutejszą tzw. postępową inteligencją.
Trzecią kadencję tym konserwatywnym miastem rządzi lewicowy profesor Jacek Majchrowski. Nie dali mu rady w wyborczym starciu ani Rokita, przedstawiany niekiedy – zbyt pochopnie – jako arcykrakowianin, ani twardy szeryf Ziobro, ani mocny samorządowiec Stanisław Kracik wspierany przez PO. Majchrowski ma wobec nich wszystkich atut w Krakowie niebagatelny: jest profesorem. To rodzaj tutejszej nobilitacji. ■
[1] M. Micińska, Inteligencja na rozdrożach: 1864–1914, Warszawa 2008, s. 171.
[2] R. Kantor, Dziwacy krakowscy, Kraków 1988.
