Kupowałem gazety w otwartym kiosku. Wziąłem „Polskę” i „Wyborczą”, położyłem na ladę, „Wyborczą” na wierzchu. Panienka za ladą powiedziała: „Dwa złote”. Podniosłęm gazetę i powiedziałem: „Jeszcze ” i coś mnie podkusiło, by dodać: „…nie do końca zwariowała”. Panienka uśmiechnęła się, a stojąca za mną dorosła kobieta z dziesięcioletnią dziewczynką parsknęła głośnym śmiechem. Bez żadnych komentarzy i tłumaczeń – porozumienie trzech generacji…
Parotysięczny tłum naprzeciw „nowych Krzyżaków” to niezwyczajne zjawisko społeczne. Od czasów Gustawa le Bona i jego „Psychologii tłumu” po najnowsze doświadczenia w różnych miejscach świata wiadomo, że inteligencja zbiorowa tłumu, przejawiająca się w jego zachowaniach, jest znacznie niższa niż inteligencja jednostek, z których ów tłum się składa. Tłum, czy może tłumek, „nowych Krzyżaków” jest też potwierdzeniem tej zasady.
Ale nie ci młodzi, wykształceni, weseli ludzie, którzy skrzyknęli się przez internet, portale społecznościowe, maile i komórki. Przyszli powiedzieć, że mają dość „krzyżackiego” wariactwa, dość buczenia na cmentarzach zwożonych tam nienawistników, dość publicznej nadobecności upolitycznionych biskupów, a gdyby tak popytać ich trochę, to okazałoby się, że jeszcze paru innych anomalii naszego życia publicznego.
W tym tłumie było mnóstwo sympatycznej synergii, wspierającego się wzajemnie ironicznego humoru. Ktoś tam przebrany za biskupa „błogosławił” (czy może w przypadku tych młodych ludzi należałoby powiedzieć: blogosławił?) demonstrację. Z rozmaitych haseł uwiodło mnie najbardziej to, nawołujące do zburzenia Pałacu Namiestnikowskiego, bo … zasłania krzyż. Może by jakiś polonista (a byli tam też, jak sądzę), rzucił hasło: „Znaj proporcją, mociumpanie”, gdyby był przekonany, że „nowi Krzyżacy” wiedzieliby do czego pije.
Podobał mnie też brak zahamowań, wobec tzw. trudnych tematów, których się u nas z politycznego oportunizmu nie podejmuje: „Radio Maryja do Somalii!”, czy „Rzydokomuna pozdrawia” (z poprawionym „Rz” na „Ż”, też celowo), wiedząc co będą szeptać miedzy sobą ludzie zaprzeszłego świata.
Ojców demonstrujących młodych ludzi nie było stać na to, by otwarcie, na miejscu w kościele, zaprotestować przeciwko jawnej propisowskiej propagandzie uprawianej z ołtarzy. Tyle, że przestają chodzić na msze. Oportunistycznych polityków też nie stać na to, by przytrzeć rogów wojowniczym członkom episkopatu (czy raczej ePiSkopatu!), którzy i treścią i formą swoich wypowiedzi budzą (ciągle jeszcze tłamszone) oburzenie.
A takich biskupów o mentalności wiejskich proboszczów, straszących ateistycznym diabłem, jest niestety większość w dzisiejszej hierarchii. Poglądy wielu na inne, ważne sprawy – np. społeczne, czy ekonomiczne – są równie prostackie; sam (już w 2006r.) napisałem felieton o arcybiskupie Michaliku, pt. „Arcylepper”, przeczytawszy ze zdumieniem, co ów hierarcha ma do powiedzenia w tych sprawach. A takich Michalików jest tam parę tuzinów.
Sądzę, że obejrzeliśmy początek nowych i początek końca starych społecznych relacji. To z takich sytuacji wyrastają ruchy zmieniające rzeczywistość, jak np. w Austrii ruch pod hasłem: „To my jesteśmy kościołem” (a nie kościelna hierarchia). Sądzę, że część tego inteligentnego tłumu jest katolikami; ale takimi, którzy nie godzą się na tego rodzaju traktowanie ze strony hierarchii. Zarejestrowaliśmy, jak się zdaje, początek końca pewnej fazy życia publicznego. Na horyzoncie widać licznych przegranych. Nie tylko katolickich hierarchów zresztą, ale o tym kiedy indziej.