Ze smutkiem i niepokojem przyglądam się sytuacji, w której coraz więcej liberałów zachęca do wzięcia udziału w majowych wyborach prezydenckich. Nie dziwi mnie, że w wyborach chce startować lewica oraz ludowcy.
Wielu lewicowcom nie do końca podoba się demokracja liberalna, szczególnie drugi człon tej nazwy. Daleko bardziej od Prawa i Sprawiedliwości lewica nie lubi środowisk wolnorynkowych i tych skoncentrowanych wokół Platformy Obywatelskiej oraz Nowoczesnej. Lewicę cechuje także pewien luz i kontestacja zasad, a ponadto ujmująca naiwność, która nie jest jednak dobra w tak trudnych czasach, w jakich przyszło się znaleźć demokracji.
Ludowcy znani są z kolei z delikatnie mówiąc, konsensualnego podejścia do pryncypiów. Władysław Kosiniak-Kamysz dostrzegł ewidentną słabość głównej kandydatki opozycyjnej, Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, i chce na tym ugrać. To, że Kamysz jest politykiem młodym, sprawnym i dającym nadzieję na wniesienie do polskiego parlamentaryzmu nowej jakości w przyszłości, nie jest według mnie wystarczającym powodem do przekazywania mu poparcia, czego bliski jest współtwórca Liberte! Błażej Lenkowski. Należy pamiętać, że szef PSL to konserwatysta, któremu dalekie są idee liberalne. Ponadto musi liczyć się ze swoim obozem, który bywa obrotowy, a także z nieobliczalnymi sojusznikami z Kukiz’15.
Od liberałów oczekiwałbym mniej lewicowej naiwności i mniej ludowej koniunkturalności. Więcej natomiast pryncypiów. Jeśli panuje powszechna zgoda, że zbliżające się wybory są niedemokratyczną farsą, to z co najmniej kilku powodów nie należy w nich brać udziału. Po pierwsze – jeśli opozycja zdecyduje się na start, będzie legitymizować nielegalny proceder. Mówiąc krótko i kolokwialnie, pobrudzi sobie ręce. Najpierw PSL i Lewica podniosły te ręce za głosowaniem online, co umożliwiło manipulacje, następnie PO poparła nowelę kodeksu wyborczego potęgującą problemy. Teraz start wszystkich w wyborach to gwóźdź do trumny.
Późniejsze skutki mogą doprowadzić do rozbicia resztek opozycyjnej wiarygodności i jej rozpadu w ogóle. Pozostałby więc mozolny proces klecenia opozycji na nowych fundamentach, co w normalnych warunkach mogłoby być atrakcyjną propozycją, ale w obecnych oznaczałoby totalną dominację władzy.
Po drugie – wybory są nie do wygrania dla opozycji. Opozycyjni kandydaci nie mieli szans na prowadzenie normalnej kampanii wyborczej, zmiany wycinające PKW z procesu organizacji wyborów są dowiem na to, że odpowiednia kontrola uczciwości i przebiegu wyborów to mrzonka. A to tylko część otoczki.
Z pewnością opozycja powinna postarać się podjąć wspólną, mądrą decyzję. W przypadku bojkotu wyborów pozostaje późniejszy protest i walka o pryncypia demokratyczne. Jeśli opozycja wejdzie do gry i przegra, nie ma czego szukać. Zakładając, że PiS się nie cofnie i doprowadzi do reelekcji Andrzeja Dudy w warunkach co najmniej wątpliwych, bierze na siebie całą odpowiedzialność. Do problemów partii rządzącej i prezydenta na arenie międzynarodowej dojdą skutki kryzysu, który COVID-19 tylko przyspiesza i potęguje.
Wzięcie pełni odpowiedzialności przez PiS byłoby novum, bo partia rządząca jest dobra w zwalaniu winy na przeciwników. W tym przypadku za spowodowanie chaosu prawnego i finansowego nie będzie innych winnych. I wyborcy PiS wreszcie będą musieli się z tym skonfrontować. W najgorszym wypadku dla opozycji trzy i pół roku nieudolnych, dewastujących prawo rządów to nie koniec świata wobec przyłożenia ręki do białoruskich standardów, które wobec jej udziału mogłyby potrwać znacznie dłużej.
Długi marsz to pryncypia i demokracja. Szaleńczy zryw na koniec nierównego wyścigu to typowo polska, romantyczna recepta na tragedię.
Tekst pierwotnie ukazał się na profilu facebookowym Przemysława Staciwy.
Photo by Element5 Digital on Unsplash
![Wspieraj Liberte!](https://liberte.pl/app/uploads/2022/03/16-1.png)