Cuda, magia i fizyka kwantowa – do takiego świata Was zapraszamy. Sztuki bez prawdy nie ma, a naga prawda jest mocna i bywa mroczna. Co wynika z subtelnej gry między światłem i cieniem w nas i dookoła nas? Meksykański szaman przepowiedział Karolinie Skorek, że gdyby żyła w epoce Majów, byłaby rodzajem posłańca bogów. Dzisiaj tworzy w Polsce i Walii, przenosząc estetykę dawnych mistrzów do współczesności. Jej działalność to dowód na powtórne umagicznienie naszej wrażliwości. To o niej rozmawiamy tuż przed otwarciem katowickiej wystawy artystki. Prace Karoliny Skorek będzie można oglądać od 23 września do 23 października w Katowicach, ul. Młyńska 17.
Alicja Myśliwiec: Jakie było pierwsze zdjęcie, które zrobiłaś w życiu?
Karolina Skorek: To trudne pytanie. Dostałam pierwszy aparat, jak miałam lat pięć, więc tam było dużo różnych dziwnych zdjęć. Takie bardziej świadome zrobiłam chyba w klasie maturalnej. Moja ówczesna przyjaciółka poprosiła mnie o sesję. Siedziała w krzakach w kucki nago… mam to gdzieś jeszcze w archiwum.
Naga przyjaciółka siedząca w krzakach w kuckach nago! Tak zaczyna się ta historia. Jakie są jej kolejne rozdziały? Te, które piszesz między Polską a Walią?
Jest tam dużo więcej dziewczyn, które siedzą w krzakach. Już nie w kucki, bo już wiem, jak powinny pozować.
Do czego prowadzą te pozy? Jakie historie opowiadasz? Jakich szukasz?
To zależy od sesji, pomysłu, natchnienia. We wszystkich moich historiach ważne jest pokazanie piękna, jakie nas otacza i uwrażliwienie nas wszystkich. Moje zdjęcia bywają dosyć mroczne, ale zawsze jest tam gdzieś, kolokwialnie mówiąc, światełko w tunelu, które pokazuje, że z każdej sytuacji jest jakieś wyjście i w każdej jest piękno.
Co się lepiej fotografuje? Mrok czy nadzieja?
Nadzieję – mam wrażenie – trudniej jest sfotografować, żeby nie wyszło naiwnie, infantylnie. Natomiast mrok jest w naszych czasach bardziej atrakcyjny wizualnie.
Dlaczego?
W jakiś sposób jest to promowane przez estetykę, która mnie otacza. Do tego dochodzi to, co się dzieje w kulturze masowej. A dlaczego? Mrok jest bardzo fascynujący i interesujący wizualnie. Jest ciekawszy.
Opowiadając o świecie, zawsze opowiada się o sobie. Kiedy patrzysz na zdjęcia z różnych momentów swojego życia, jakie historie opowiadają?
To historia poznawania siebie i akceptowanie tego, co mi siedzi w głowie. Innymi słowy to sposób, w jaki widzę świat. Mam wrażenie, że patrzę na niego z innej perspektywy. Dla mnie to również opowieść o tym, że nauczyłam się doceniać iskrzenia na peryferiach widzenia, tam gdzie większość ludzi ich nie widzi.
Iskrzenia na peryferiach widzenia…To będzie tytuł naszej rozmowy. Co mówią o tobie?
Że doceniam magię, która w nas siedzi. Magia jest w tej chwili wyświechtanym słowem i nadużywanym. Ale w tym przypadku to taki realizm magiczny, że wszystko, co nas otacza, w zależności od tego, jak na to spojrzymy, może być, nazwijmy to cudem – z braku innego słowa – lub fizyką kwantową.
Skąd ta wiara, że realizm magiczny istnieje? Że można go zapisać, uchwycić. To podejście zakładające z jednej strony odwagę w indywidualnych poszukiwaniach, z drugiej strony w obnażaniu tego, co intymne.
Mam ukochanego autora książek, który się nazywa Neil Gaiman. On kiedyś powiedział, że artysta, tworząc sztukę, musi się czuć trochę tak, jakby wyszedł na ulicę nago. Sztuki bez prawdy nie ma, a naga prawda jest mocna bywa i mroczna. Musiałam nauczyć się odsłaniania tego miękkiego podbrzusza. To jest równoznaczne z uznaniem swojej wrażliwości i faktem, że niektórzy mogą tego nie rozumieć. Moja sztuka nie jest dla wszystkich. Mam tego pełną świadomość. A czemu realizm magiczny? To jest bardzo mocno moje spojrzenie na świat i na to, jak ja się czuję, jak widzę to, co mnie otacza. Jest w tym dużo opowieści o kobiecości, o kobiecej energii.
Czego się dowiedziałaś o niej, fotografując?
Że bywa różna. To niezwykle ciekawe. Kiedy fotografuję kobiety, które nie są modelkami, to pokazując im ich energię, jednocześnie konfrontuję je z własną mocą. To bywa dość trudne. Często to ich pierwszy kontakt z taką prawdą o sobie. Przykładowo – pomimo tego, że jest się matką trójki dzieci, można dostrzec własne piękno… Zdjęcia pozwalają usunąć, poddać pod wątpliwość to słowo „pomimo”. To nie jest takie piękno wyciągane sztucznie przez photoshopa, tylko siła sama w sobie, ogromna wewnętrzna siła i moc, gdzie energia kobieca może być delikatna i subtelna. Możemy być boginiami ogniska domowego, ale jak nam ktoś wejdzie pod paznokcie, rozszarpiemy. Nie wiedziałam, że jest aż tak duży dualizm, zaczynając pracę z tymi energiami. To było i wciąż bywa dla mnie zaskakujące.
Jaka jest twoja energia w tym wszystkim?
W tych zdjęciach jest bardzo dużo mojej energii jako energii kobiecej, może nawet takiej stwarzającej. Choć może brzmieć to banalnie.
Co ty masz do banałów?
W mediach jest ich dużo, dlatego teraz staram się ich unikać. Ja ci mogę teraz na przykład powiedzieć, że jestem szamanką i zagram na bębenku, ale to nie o to chodzi.
Nie chcesz gać na bębnie, ale grasz na obrazach.
Zdecydowanie gram na obrazach. To zaproszenie do mojego świata. Na rynku sztuki, reklamy jest wielu fotografów. Ja się fotografem nie nazywam… Jest dużo portrecistów, do których przyjdziesz i dostaniesz swój portret, na którym na pewno będziesz piękna. To co ja robię, to jest zapraszanie tej osoby do mojego świata. Ona owszem, będzie piękna, ale będzie piękna w moim świecie. Jest bardziej aktorem w dramacie.
Jaką historię będziesz opowiadać niebawem na Śląsku?
To historia pięknej gry między światłem i cieniem. Kuratorka nazwała wystawę „Lux et Umbra” i to jest właśnie to. Nie wiedziałam nawet, skąd jest cytat, który Dagmara, kuratorka, stworzyła w wystawie. To romantyczne zaczerpnięcie z tradycji angielskiej bardzo tutaj pasuje. To opowieści o subtelnej grze między światłem i cieniem w nas, dookoła nas. To troszeczkę podróż inspirowana teatrem, komedią dell’arte, bo Włochy w moim sercu są bardzo mocne. A za tym idą konkretne nawiązania i inspiracje.
O co toczy się ta gra między światłem a cieniem?
Hmm! Mam wrażenie, że o nasze dusze i o znalezienie się w tym świecie z uwzględnieniem jego dynamiki i złożoności.
Coś w tym jest. A na jakiej pozycji ty w tym jesteś?
Wiesz co, ja czasem mam wrażenie, że jestem jak ten Dante, który opisał swoją podróż po siedmiu kręgach piekielnych. To zapis drogi, która sprawiła, że znalazłam więcej niż początkowo mogło mi się wydawać. Zawsze myślałam, że po prostu będę opowiadać historie, ale w czasie opowieści ja siebie bardzo mocno odnajduję i definiuję. I właśnie też ta gra na tych subtelnościach między światłem a cieniem. Ta gra pozwala mi akceptować, że mam w sobie bardzo wiele mroku, cieni i wcale to nie jest złe. Mrok odpowiednio nastrojony może działać na naszą korzyść.
A co decyduje o tym, że patrzysz na coś i mówisz: „To jest moje”?
To takie uczucie w środku, bardzo niedefiniowalne. Ostatnio im dłużej siebie poznaję, tym bardziej mnie zaskakuje, co może być moje. Czasami jest powód stricte estetyczny – coś mi się po prostu podoba. Czasem to patrzenie mikroskopowe. Przykładowo nie podoba mi się cały przekaz, ale strasznie podoba mi się detal, który nie daje mi spokoju. Albo na odwrót. Podoba mi się przekaz, ale nie podobają mi się detale. Wtedy to mogę nazwać śmiało moim, z taką kropeczką, że „ale”.
Kiedy patrzysz na swoje prace z różnych okresów, to są historie do odczytu, czy to są historie do edycji?
Chyba bardziej do odczytu. Miałam moment w życiu, gdzie strasznie chciałam edytować te historie i je zmieniać, ale chyba jestem w takim punkcie, że stwierdzam, że trzeba je akceptować takimi, jakimi były i jak mnie ukształtowały. Są więc do odczytu i do wspomnień, do podróży po nich. Niekoniecznie do edycji.
Zachęcam wszystkich, którzy będą mieli okazję do edytowania tych historii, które zdjęcia w nich uruchomią, bo to chyba jedna z mocniejszych stron. Dzięki temu realizmowi magicznemu mamy otulenie „magii”, a wtedy łatwiej nam mówić o sobie i łatwiej przyznawać się do wielu rzeczy.
Tak. Z jednej strony masz takie poczucie bezpieczeństwa, że to jest niby bajka, ale coś ci otwiera nowego. Dlatego nie lubię opisywać swoich zdjęć. Kiedy podczas pracy nad wystawą poproszono mnie, żeby zrobić opis, podróż po symbolach…to była wręcz kara. Ja uwielbiam, jak patrzysz na moje zdjęcie i sama znajdujesz historię, a ona znajduje Ciebie. To jest troszeczkę tak, jak w znienawidzonym na polskim zadaniu, co poeta miał na myśli. Często jest tak, że każdy znajduje coś w tym dla siebie. Może niekoniecznie to, co poeta miał na myśli. Ale nową myśl, która stanie się puntem zapalnym dla kolejnych prac.
Karolina Skorek – artystka polskiego pochodzenia mieszkająca w Walii w Wielkiej Brytanii, która tworzy surrealistyczne obrazy, łącząc i modyfikując fotografie i inne materiały. Zajmuje się sztuką konceptualną, kreacyjną, komentującą rzeczywistość. Jej zdjęcia były publikowane w międzynarodowych magazynach takich jak: „Vogue”, „Harper’s Bazaar”, „Tatler Asia”. Były również pokazywane na wystawach w Wielkiej Brytanii, Włoszech, Słowacji czy Stanach Zjednoczonych. Jej fotografie podbijają serca jurorów w międzynarodowych konkursach fotograficznych. Najbardziej znana jest ze swoich fotografii artystycznych, które wyglądają zarówno jak prawdziwe fotografie, jak i obrazy. Jej prace zachęcają do interpretacji postrzegania piękna, melancholii oraz współcześnie rozumianych mitów. https://karolinaskorek.com/
Fundacja Liberte! zaprasza na Igrzyska Wolności w Łodzi, 14–16.10.2022. Partnerem strategicznym wydarzenia jest Miasto Łódź oraz Łódzkie Centrum Wydarzeń. Więcej informacji na: www.igrzyskawolnosci.pl