Tak jak się spodziewano, Netanyahu wybory wygrał, ale wychodzi z nich mocno osłabiony. Jego blok Likud – Nasz dom zdobył wprawdzie najwięcej mandatów w Knessecie i będzie próbował utworzyć koalicję z ultra-ortodoksami i oraz popieranym przez osadników Domem Żydowskim. Pojawia się jednak kłopot, którego Bibi nie brał pod uwagę w najgorszych snach jeszcze kilka tygodni temu – mandaty wszystkich prawicowych partii to za mało, żeby utworzyć stabilną koalicję.
Izraelski Palikot języczkiem uwagi
Największym zaskoczeniem tych wyborów jest jednak drugie miejsce Yaira Lapida, i jego partii Yesh Atid. Zaledwie rok temu Lapid, znany izraelski dziennikarz, rzucił pracę w telewizji i ogłosił, że wystartuje w wyborach. I choć o jego poglądach nie wiadomo zupełnie nic, po bardzo intensywnej kampanii w mediach społecznościowych (nowość w Izraelu), wszedł do Knessetu jak burza wprowadzając 19 innych posłów. Posłów tych łączy ze sobą jedynie, że znaleźli się na liście Lapida, bo partia Yesh Atid, nie tylko nie ma programu, ale nie ma też struktury. Lapid, to taki izraelski Palikot, który sam będąc z establishmentu, wchodzi do izraelskiej polityki na hasłach walki z establishmentem.’ Nie opuszczę Was teraz, kiedy dostałem się do Knessetu’, napisał do swoich ‘fanów’ na fanpagu.
To właśnie ten ‘człowiek tofu’ jak nazywa Lapida Daimi Raider, komentator niezależnego magazynu 972, którego jedyną charakterystyką jest to że ‘unika ryzyka i jakichkolwiek kontrowersyjnych sądów’ stanie się najpewniej partnerem dla Netanyahu w nowym rządzie.
Lewica: silniejsza mimo woli
Wybory do Knessetu dają również sygnał, że na izraelskiej scenie politycznej po raz pierwszy od dekady wyłania się centrolewica. Jachimovicz i jej Partia Pracy zdobyła wprawdzie dopiero trzeci wynik (wyprzedzł ją wspominany Lapid), ale cały blok centrum i lewicy (wliczając w niego labilnego Lapida jak czynią to izraelscy komentatorzy) ma przynajmniej tyle samo głosów co prawica i ultraprawica (60 vs 60). Nieoczekiwanie więc dla samej siebie, lewica staje się alternatywą dla bloku Netaynahu. Od rana liderzy poszczególnych partii – Labor i Meretz do Lapida o niewstępowanie do koalicji rządowej z Netanyahu i stworzenie alternatywnej koalicji ‘zmiany’. Cokolwiek taka ‘zmiana’ miałaby oznaczać.
Dokąd pójdzie Izrael po wyborach?
Po pierwsze, i to najważniejsze na teraz, to konieczność ‘dokooptowania’ pozaprawicowej siły do koalicji, która miała stać się ‘najbardziej prawicowym rządem Izraela w historii’, co daje cień nadziei, że będzie to koalicja nieco bardziej zrównoważona. Bądźmy szczerzy – obecna prawica w wydaniu izraelskim, to nie prawica, którą znamy z Europy. Przy nich PIS to otwarta, pluralistyczna i liberalna formacja. Konieczność wejścia w koalicję pozwala się łudzić, że będzie istnieć w rządzie siła, która stłumi najbardziej radykalne zapędy Bibiego konkurującego z Benettem, nieformalnym przywódcą osadników. To stwarza oczywiście ogromną odpowiedzialność i ryzyko dla Lapida (a pewnie to będzie Lapid) wejścia do rządu, w którym nie może wiele zmienić, a jego rola sprowadza się do bycia hamulcowym.To ważna rola, ale on chyba ma ambicję na więcej.
Po drugie, po raz pierwszy od prawie dekady lewica izraelska odzyskuje siłę, choć jeszcze nie wizję. Jest to natomiast na pewno dobra podstawa do budowy alternatywnego kierunku dla Izraela, prawdopodobnie jeszcze nie teraz, ale być może za cztery lata. Kłopot z izraelską lewicą do tej pory taki, że jeśli idzie o sprawy istotne z perspektywy społeczności międzynarodowej – sprawy procesu pokojowego, zakończenia okupacji Palestyny i wycofanie osadników, czy szerzej stosunki z sąsiadami na Bliskim Wschodzie – syjonistyczna lewica, a z tej tradycji wywodzą się praktycznie wszystkie partie, które zasiądą w nowym Knesecie, być może mówi może nieco innym językiem niż prawica, ale działa dokładnie tych samych paradygmatach myślowych co prawica.
Po trzecie wreszcie, wyniki wyborów wskazują też zmęczenie, szczególnie młodych wyborców izraelską elitą polityczną, która choć dzieli się, mnoży i zmienia szyldy, ale od lat się nie zmienia – stąd duże poparcie dla ‘nowych twarzy’. Utrzymująca się od ponad dekady na niskim poziomie frekwencja wyborcza (w okolicach 60%) i niższa wśród ludności arabskiej może wskazuje na coraz większe wyłączenie dużej części społeczeństwa z procesu demokratycznego jakim są wybory. Nie jest to zapewne zjawisko inne niż w innych częściach świata, na przykład w Europie. Ale dodajmy do tego fakt, że Palestyńczycy mieszkający we Wschodniej Jerozolimie nie mają prawa głosu (ok 200 tyś rezydentów), nie wspominając o ludności na terenach okupowanych i widzimy wyraźnie, że o przyszłości Izraela, państwa które sprawuje władzę nie tylko w Izraelu, ale i de facto w Palestynie decyduje zdecydowanie mniejszy procent populacji niż jeszcze dwie dekady temu.