W kolejnym inspirującym do polemiki poniedziałkowym felietonie w „Gazecie Wyborczej” Jacek Żakowski był łaskaw powołać wczoraj nową kategorię w obszarze analizy doktryn myśli politycznej, mianowicie „liberalizm wschodni”. Do kategorii tej zaliczył obok think-tanku Leszka Balcerowicza, Forum Obywatelskiego Rozwoju, także i nasze skromne pismo „Liberté!”. Wbrew prawdopodobnej intencji autora, takie towarzystwo uznajemy za bardzo nam miłe i za niezamierzony komplement ze strony pana Żakowskiego.
Pojęcie mody intelektualnej dla niejednego komentatora życia publicznego jest kluczowe. Doskonale dokumentuje to twórczość Jacka Żakowskiego, który jeszcze kilka miesięcy temu sposób myślenia o polityce gospodarczej i społecznej, reprezentowany przez FOR i nas, opisywał mianem „wulgaty”. W świecie zmieniających się jak kalejdoskopie trendów i oczekiwań publiczności wszystko szybko się jednak przejada, dlatego oto następcą pojęcia „wulgaty” okazał się teraz „liberalizm wschodni”, a niebawem pojawi się zapewne inny mało pochlebny label. Do etykietowania efektownymi buzz-words trzeba się więc przyzwyczaić, nawet jeśli od szacownych adwersarzy oczekuje się nieco bardziej wyrafinowanego opisu rzeczywistości.
Liberalizm nasz jest wschodni dlatego, iż rzekomo zacofany względem trendów mody intelektualnej w Europie zachodniej. Żakowski, zawsze na bieżąco z owymi trendami, za punkt wyjścia swojej druzgocącej krytyki (to jedyny model krytyki występujący w jego arsenale) przyjmuje uwagi szeregu liberalnych instytucji z państw Europy Środkowo-Wschodniej, w tym FOR i „Liberté!”, pod adresem projektu nowych dokumentów programowych liberalnej frakcji ALDE w Parlamencie Europejskim. W uproszczonej optyce Żakowskiego nurt liberalizmu, nawiązujący do inspiracji neoliberalnych jest przeszłością, martwą ideą i zamkniętym rozdziałem w historii liberalizmu, natomiast przyszłość należy do socjalliberalizmu, rzekomo idei świeżej i nowej. Ponieważ ze wschodem kojarzy się wszystko, co przestarzałe i wsteczne, label „liberalizmu wschodniego” aż się prosi, aby go użyć. Problem w tym, że jest jeszcze rzeczywistość i fakty, a te do konspektu felietonu pana Żakowskiego jako żywo nie pasują.
ALDE to federacyjna frakcja w PE, założona przez partie narodowe należące do dwóch paneuropejskich partii ELDR i PDE. W skład tych ugrupowań (poza kilkoma dziwacznymi partiami-członkami, które z jakimkolwiek liberalizmem nie mają wiele wspólnego – baskijscy nacjonaliści, litewska Partia Pracy, włoska lista Di Pietro, irlandzka Fianna Fail) wchodzą partie liberalne, reprezentujące dwa odmienne nurty i profile polityki liberalnej. Z jednej strony są więc w istocie oczywiście partie socjalliberalne (brytyjscy Liberalni Demokraci, obie belgijskie partie: flamandzka i walońska, duńska Det radikale Venstre, holenderscy Demokraci 66 oraz francuscy centryści), ale także i te bliższe neoliberalnemu podejściu wolnorynkowemu (niemiecka FDP, holenderska VVD, duńska Venstre, szwedzcy ludowcy i katalońska CiU). Celowo wymieniam tylko partie niewschodnie, aby pokazać, że zwalczany przez Żakowskiego nurt liberalizmu nie jest na zachodzie zjawiskiem przebrzmiałym.
Żakowski jest beneficjentem obecnej, wywołanej kryzysem mody intelektualnej. Przy obecnym stanie emocji i nastrojów chętnie czyta się ludzi o jego poglądach. Błędem popełnianym przez niego i wielu innych analityków czy komentatorów o zbieżnych poglądach jest jednak przekonanie o ostateczności, nieodwracalności, czy nawet trwałości dominującego obecnie w dyskursie ideologicznym i intelektualnym werdyktu w sprawie słuszności i adekwatności recept neoliberalizmu. Drugi, obok składu ALDE, fakt poddający w wątpliwość tezy Żakowskiego jest związany z przebiegiem ewolucji idei liberalnej na przestrzeni ostatnich blisko 200 lat. Liberalizm jest bez wątpienia ideą przystosowującą się, poddającą się modyfikacjom wraz ze zmieniającymi się realiami i wymaganiami rzeczywistości. Od liberalizmu klasycznego połowy XIX w., przez liberalizm demokratyczny końcówki tamtego stulecia, liberalizm socjalny pierwszych dekad XX w., po okres równoległej egzystencji i politycznych wpływów zarówno tego ostatniego, jak i odnowionego pod neoliberalną postacią liberalizmu klasycznego, najpierw z dominacją socjalliberalizmu między 1945 a 1980 rokiem, następnie zaś do niedawna z dominacją neoliberalną – tak oto zachodzą zmiany i przeobrażenia. Żakowski ma oczywiście rację, gdy pisze, że obecny kryzys i jego intelektualne mody spowodują ponowne umocnienie wersji socjalnej liberalizmu. Nie czyni go jednak to liberalizmem nowoczesnym, a neoliberalizmu przestarzałym. Taka jest dziś tylko koniunktura i – to jedno jest pewne – ulegnie ona zmianie, gdy kryzys się zakończy i wróci prosperity. Tymczasem bardziej socjalliberalne rozłożenie akcentów przez ALDE ma polityczny sens. Partie walczące co chwila o głosy wyborców siłą rzeczy są skazane na poddawanie się aktualnym trendom, jeśli chcą przetrwać.
Nie dotyczy to jednak intelektualistów. Oni do mód, emocji chwili i reakcji w stylu psa Pawłowa powinni podchodzić sceptycznie i podejrzliwie, zamiast wskakiwać ochoczo na pierwszy lepszy band wagon. Rolą instytucji krytykowanych przez Żakowskiego jest właśnie pójść pod prąd. Dlatego neoliberalne uwagi wobec socjalliberalnych tendencji programowych są dla liderów ALDE na pewno cenne. Są głosem nie zza grobu na cmentarzysku idei, a głosem mniejszościowym w ideowej rodzinie liberałów europejskich, który stanowi cenny check utrzymania przez liberalną programatykę partyjną związku z fundamentalnymi ideami liberalnymi, a więc wolnością jednostki, równością wobec prawa, własnością prywatną i ograniczoną władzą państwa.
Na koniec taka oto uwaga. Osobiście jestem zdania, że Jacek Żakowski wszystko to, co napisałem powyżej, doskonale wie. Tyle że zamiast w swoich tekstach dawać przede wszystkim wyraz swojej ekspresji intelektualnej, coraz częściej woli kreślić jednowymiarową wizję świata, której rola ogranicza się do ilustracji jego politycznych przekonań. Co z niej do nich pasuje, łapie się do tekstu, co nie pasuje – ma pecha. Trochę szkoda. A właściwie, bardzo szkoda.