PiS drzemie w nas. Nawet jeśli jesteśmy antyklerykalni, antykonserwatywni i antynacjonalistyczni, mamy, jako społeczeństwo, silną skłonność do anarchii, do wiary w nagłe, romantyczne objawienia. Sytuacja wyborów jest w jakimś sensie dla wielu z nas bardzo rozrywkowa, możemy bowiem wymagać zdobywania szklanych gór od innych i nie wymagać nic od siebie.
A jednak wypadałoby wymagać od siebie, bo skoro na przykład nie podoba nam się żaden kandydat/kandydatka, to powinniśmy sami przystąpić do wyborczej walki, albo wypromować osoby, którym ufamy. Tymczasem modna jest postawa typu „polityka to jedno wielkie bagno, to jedno wielkie zło”. „Rządzą nami złodzieje, którzy powinni zarabiać co najwyżej minimum socjalne” – myśli sobie wielu z nas. Oczywiście prawda jest taka, że nikt kompetentny nie zostanie politykiem, jeśli jego pracę potraktuje się jako najgorzej płatną w Polsce. Nędzne pensje będą też zaproszeniem do korupcji.
Stwierdzanie prawie z dumą, że „ja nie idę do wyborów, mnie to nie obchodzi” jest idiotyczne, bo przecież od tych, którzy zostaną wybrani, będzie zależało wiele ważnych rzeczy dla nas i dla naszych dzieci.
Obecnie zagrożeniem jest ponownie PiS. Partia budująca swoje poparcie na teorii spiskowej sugerującej, iż Platforma Obywatelska wraz z Putinem rozwaliła samolot z częścią polskiego parlamentu. Stawianie niewinnym ludziom tak poważnych zarzutów powinno być traktowane jako przestępstwo. Ale nie jest, gdyż znaczna część wyborców w to wierzy, a inną jeszcze część wyborców to bawi. Dziwny to rodzaj zabawy, ale dość zrozumiały w naszym społeczeństwie Płynąca jeszcze z okresu PRL nienawiść do polityków jest w większości z nas tak silna, że odbieramy im po prostu ludzkie cechy. Przecież gdyby nam zarzucono, że oby uzyskać awans w pracy kogoś zabiliśmy razem z jakąś mafią, gdyby o tym trąbiono od lat, nie zostawilibyśmy tej sprawy samej sobie… I raczej ciężko by nam było spokojnie pracować.
Inny pomysł PiS to sugerowanie, że PO sfałszowała wybory, choć żadnego fałszerstwa nie było, a dodatkowo Komisja Wyborcza jest tak samo dziełem PiS jak PO, nie jest to organ rządowy, lecz urząd niezależny. Jak osoby głosujące na PiS i również te nie mające zamiaru głosować na nikogo wyobrażają sobie przyszłość naszego kraju, gdy opozycja jaką jest teraz PiS sformuje rząd? Czy my, jako wyborcy, nie boimy się tego, że będący u władzy pisowscy będą budować swoje teorie spiskowe wokół wszystkich ludzi, którzy im nie pasują, na przykład wokół twórców TVN, co już zresztą zapowiedzieli? Czy do krytyka rządów PiS nie zapukają w pewnym momencie służby specjalne mające gotową teorię spiskową na jego temat? Czy niezależne obecnie od rządu prokuratura i Komisja Wyborcza nie zaczną być kontrolowane przez pisowski aparat władzy w imię „sprawdzania ich neutralności”? W wypadku PiSu u władzy, część z nas boi się po prostu powtórki z IV RP i dwóch lat zmarnowanego czasu (bo taki rząd szybko się rozpadnie). Moim zdaniem może być znacznie mniej przyjemnie…
Tego typu czołowa partia opozycyjna, tworząca swoją siłę nie tylko na krytyce rządu, ale wręcz na podważaniu mechanizmów państwa (prokuratura, zamach smoleński, komisja wyborcza, przedstawianie rządu jako władz PRL), nadaje niestety styl innym formom opozycyjności, również tym lewicowym. Symptomatyczne jest to, że lider SLD, Leszek Miller też wsiadł swego czasu do wózka „afery fałszowania wyborów”.
Moim zdaniem dobra opozycja powinna przede wszystkim bronić swoich celów. Mieć program do którego dąży i w imię tego programu zgadzać się czasem z rządem. Nie może być opozycją na bazie „oni są zawsze źli”. Taka refleksja nasunęła mi się po tym, gdy czytałem komentarze części lewicy dotyczące podpisania przez prezydenta Komorowskiego konwencji antyprzemocowej. Obok uznania pojawił się też czysty hejt, wręcz złość o to podpisanie. Bo przecież Komorowski zrobił to zaraz przed wyborami, bo przecież jest konserwatywnym katolikiem, „gajowym”, który poluje po lasach. Zaraz, zaraz… Ale przecież podpisał i podjął pewne ryzyko, bo część jego zwolenników to rzeczywiście konserwatywni katolicy. Tym razem opowiedział się po naszej stronie i powinien otrzymać za to jakieś zdawkowe choćby uznanie ze strony ugrupowań politycznych i organizacji pozarządowych, które dążyły do podpisania konwencji antyprzemocowej.
Moim zdaniem taki hejt za wszystko marginalizuje też część naszej lewicy. Bo jednak, na szczęście, część wyborców dostrzega sytuacje, kiedy walkę o konkretne zmiany zastępuje walka o stołki. Jeśli opozycja krytykuje rząd za realizację własnych postulatów to tak właśnie jest.
Inna rzecz, bardzo typowa, która czyni opozycję mało wartościową, to populizm. Niestety, w naszym kraju jest go bardzo wiele. Łatwo powiedzieć – „bądźmy drugą Szwecją, zarabiajmy średnio tyle co Francuzi, bądźmy całkowicie nie neoliberalni”. Jednakże wyborcy powinni wiedzieć, że ktoś, kto tak mówi, swoich obietnic w trakcie 4 lat rządów z pewnością nie zrealizuje. Proces bogacenia się społeczeństwa nie jest natychmiastowy, a tylko bardzo bogate kraje mogą sobie pozwolić na luksus szwedzkich czy francuskich pensji czy zabezpieczeń socjalnych. Równie dobrze Hindusi mogliby chcieć już teraz żyć tak, jak Polacy. Ale nie osiągną tego za cztery lata, bo są za biedni, bo muszą stopniowo budować bogactwo społeczeństwa. Jak również kulturę prawną, którą obiecujący „gruszki na wierzbie” populiści niszczą, zamiast budować. Bez kultury prawnej nie będzie zrównoważonego rozwoju społecznego.
Jestem liberałem i neoliberalizmy nie lubię. Moim zdaniem on odbiera wolność. Często harujemy w tym naszym pięknym kraju jak niewolnicy. Całkiem możliwe, że można sobie wyobrazić świetne rządy, które ograniczą trochę (bo bardzo się nie da) ten nasz neoliberalizm, wynikający z konieczności doganiania innych państw rozwiniętych. Ale nie widzę w tym temacie, jako wyborca, propozycji opozycji, które nie byłyby po prostu głównie populistyczne.
Widzę natomiast, że co rusz sporą pulę głosów zbierają tak zwane partie antysystemowe. Jak się okazuje, taki był po części Ruch Palikota, po nim ludzie Korwina, wcześniej Lepper. Część wyborców głosowała po prostu dla „jaj”. Ale co to, na dobrą sprawę, znaczy być antysystemowym? Próbować wrócić do komunizmu? Do państw narodowych z lat 30ych XX wieku? Być jeszcze bardziej neoliberalnymi, choć przecież jesteśmy już nimi bardzo?
Wielu ludzi wyjeżdża pracować do UK i innych krajów. Ale to jest niestety naturalne i nie jest to tylko wina złej Polski, złych rządów, ale po prostu tego, że są kraje bogatsze od Polski. Wielu wyjeżdżających podejmuje za granicą bardzo prymitywne prace, godząc się na nie tylko z uwagi na znacznie wyższe zarobki. U nas w Polsce taką prostą pracę też łatwo można znaleźć, ale zarobki będą wielokrotnie niższe. Nie jest to jednak winą żadnego rządu, że Wielka Brytania była przez ostatnie kilka wieków całkowicie niepodległa, w XIX wieku była największym imperium kolonialnym, II Wojna Światowa w zasadzie nie zniszczyła jej infrastruktury, później przez 40 lat nie była pod radziecką okupacją. Owszem, Brytyjczycy są od nas bogatsi, płacą więcej za sprzątanie, kierowanie autobusem, prostą pracę w urzędzie czy na poczcie. Chętnie przyjma też wykształconych za nasze podatki specjalistów, na przykład lekarzy (tak jak my przyjmujemy specjalistów z Ukrainy czy Turcji). Hiszpanie i Portugalczycy też, zwłaszcza po wejściu do UE, zaczęli masowo pracować we Francji i w innych bogatszych krajach. Ale teraz różnice między ich krajami, a dawnymi imperiami takimi jak Francja czy Anglia stają się coraz mniejsze i to mimo kryzysu.
Opozycja populistyczna udaje, że nie wie, iż dla zmian na lepsze trzeba niestety czasami wiele czasu. Oczywiście, brakuje nam śmiałych pomysłów, takich choćby, które zapewniły przez jakiś czas Irlandii rolę europejskiej krzemowej doliny. Ale ja niestety nie widzę wielu rewolucyjnych pomysłów ze strony opozycji, a nawet jeśli takowe istnieją (sądzę, że jednak trochę ich jest), są przesłanianie przez mocny populizm. Przez śmiałe obietnice bez pokrycia i równie śmiały opór, bunt i „antysystemowość”.
