Napisałam kiedyś, że jestem „fanką” ludzi młodych – analizując ich cechy, sytuację czy problemy zawsze szukam ich mocnych atrybutów i podświadomie „trzymam ich stronę”. Być może w jeszcze większym stopniu niż oni sami zdaję sobie sprawę z dramatyzmu ich położenia. Taka postawa grozi jednak stronniczością opinii i lansowaniem skrzywionych wizerunków młodzieży. Długa lista jej problemów (za które ona sama w większości nie odpowiada) i równie długa lista krzywdzących stereotypów na jej temat tym silniej skłaniają do solidarności i współczucia. A przecież nie o to chodzi. Nie o to chodzi, by młodych – niejako na przekór i dla przeciwwagi – gloryfikować czy troskliwie się nad nimi pochylać (zazwyczaj taka postawa podszyta jest fałszem), lecz o to, by również ich samych pobudzić do refleksji i do działania ukierunkowanego na wspólne (w tym także ich własne) cele. Pobudzenie takie nie jest jednak możliwe bez pewnego rodzaju społecznego zaangażowania samej młodzieży. No i tu rodzi się pytanie zasadnicze: czy stać ją na takie zaangażowanie? Jak jest ono możliwe w egoistycznym, skoncentrowanym na sobie, „narcystycznym” pokoleniu?
W pytaniach tych, nieco prowokacyjnych, zawarte są dwa założenia: (1) że zaangażowanie (społeczne) jest czymś istotnie ważnym i że (2) charakterystyki współczesnej młodzieży pozostają w zasadniczej sprzeczności z jej zdolnością do myślenia wspólnotowego i działań uwzględniających dobro ogółu. Czy są to słuszne założenia? Dlaczego zaangażowanie w coś, co wykracza poza osobistą perspektywę i własne sprawy miałoby być ważne? Wszak cały zachodni świat, uchodzący za jeden z doskonalej urządzonych i całkiem nieźle (nawet dzisiaj) funkcjonujący, stawia na indywidualizm. A jednak … Jednak coraz częściej słychać głosy podkreślające pułapki indywidualizmu, wartość orientacji wspólnotowej czy etos zaangażowania. I nie są to wyłącznie głosy konserwatystów, którzy z łezką w oku wspominają dawne dobre czasy, kiedy to wielkie emocje zbiorowe i wielkie porywające ideologie budowały silne identyfikacje wspólnotowe i mobilizowały do działań zmieniających bieg historii, a różne grupy zawodowe i środowiska spajał ETOS. Dziś są to przede wszystkim głosy trzeźwo obserwujących życie filozofów społecznych, socjologów, politologów, pedagogów, działaczy, którzy odnotowują niewystarczającą obecność odruchów zaangażowania ilekroć trzeba podjąć się zadań mających na celu najbardziej choćby przyziemne sprawy ważne dla szerszego ogółu. W ich optyce zaangażowanie jawi się jako filar społeczeństwa obywatelskiego.
Ale czy tylko to? Otwarcie na innych, zdolność przeżywania i identyfikowania się z ich problemami jest również ważnym dopełnieniem jakości życia i osobistego szczęścia, które gdy nie przekracza granicy własnego „Ja” bywa, że staje się iluzoryczne. Nadmierna koncentracja na sobie – na swoich dążeniach, potrzebach, również na własnych dylematach i problemach – staje się źródłem zagubienia i bywa powodem cierpienia. Stan ten – trochę na wyrost (metaforycznie) określany narcyzmem – przypisywany jest często współczesnej młodzieży, zwłaszcza tej dorastającej w bogatych krajach. Nieźle wyedukowana, w większości zaspokojona gdy idzie o konwencjonalne symbole sukcesu (dochód, kariera, status), coraz wyraźniej odczuwa niedosyt indywidualistycznych odniesień dla własnego Ja. Młodzi obywatele tych krajów zaczynają szukać coraz to nowych możliwości definiowania siebie i coraz wyraźniej wpadają w labirynt niepewności: „czy rzeczywiście jestem szczęśliwy”, „czy się realizuję”, „kim właściwie jestem”? Niepewni tego kim można – kim warto – kim należy być młodzi ludzie w poszukiwaniu samospełnienia robią różne rzeczy: podróżują, kolekcjonują wrażenia, otaczają się przyjaciółmi, usprawniają własne ciało, szukają lekarza dla skołowanej duszy.
Polską młodzież kulturowa oferta współczesności (status, kariera zawodowa, pieniądze, barwny styl życia, dbałość o osobiste satysfakcje) skutecznie uwiodła już w latach 90. Co ważne, powszechne jest przekonanie, że niezbędnym warunkiem osiągnięcia czegoś w życiu jest osobisty wysiłek i przemyślane inwestycje we własną przyszłość. Choć wyobrażenia młodych Polaków o barwnym i udanym życiu są dalece bardziej konwencjonalne i skromniejsze niż zachodniej młodzieży, dążenie do tego by życie nie było byle jakie i presja na awans jest przeogromna. Liczbę tych, którzy nie zdradzają zainteresowania wejściem do „tego pociągu” można szacować – w zależności od wskaźników – na kilka do kilkunastu procent. Powszechne jest w tym wszystkim przekonanie, że niezbędnym warunkiem osiągnięcia czegoś w życiu jest wykształcenie traktowane jako zasadnicza inwestycja we własną przyszłość. Od początku lat 90. wskaźniki skolaryzacji na wierzchołku edukacyjnej drabiny wzrosły w Polsce ponad czterokrotnie. „Rewolucja edukacyjna” nie zaprowadza jednak ery szczęśliwości wśród młodzieży. Pogłębieniu ulegają procesy różnicowania, a masowa konsumpcja wyższego wykształcenia nie znajduje swojego wyrazu w karierze zawodowej. Widmo bezrobocia od lat dotyka również tych, którzy nie byli tym ryzykiem objęci (absolwentów kierunków, które uchodziły za dotychczasowych „pewniaków” w możliwościach znalezienia pracy).
Można to różnie tłumaczyć – niedoborami systemowymi, niekompetencją decydentów edukacyjnych czy mało rozsądnymi (naśladowczymi) zachowaniami samej młodzieży. Ważne jest podkreślenie, że we współczesnych społeczeństwach (również w Polsce) młodzież jest skazana na indywidualizm – może wybierać co chce, żyć jak chce, ale też samodzielnie musi sobie radzić z osiąganiem życiowych celów. To siłą rzeczy zmusza do koncentracji na sobie i do liczenia głównie na własne siły. Apogeum dramatu młodego człowieka wyraża się dziś w narzuconym mu zadaniu tworzenia własnej biografii w niepraktykowany wcześniej w historii typ biografii „zrób-to-sam”, gdzie życie oznacza biograficzne rozwiązywanie sprzeczności systemu i gdzie nie może być miejsca na pomyłkę, fałszywy krok czy niefrasobliwość.
Sami młodzi raczej nie dramatyzują – nie widzą aż tak czarno świata, w którym żyją, idą do przodu, chociaż komunikaty sygnalizujące, że kondycja psychiczna młodych Polaków nie jest najlepsza są coraz częstsze. Nie tylko mają oni problemy z wchodzeniem w dorosłość, lecz i ich dojrzewanie psychiczne jest coraz trudniejsze. Wielu z nich nie radzi sobie z nadmiernymi wymaganiami społeczeństwa, z kulturową presją na osiąganie sukcesu, z nieczytelnością społecznych norm, z brakiem zainteresowania ze strony dorosłych, z osłabieniem więzi rodzinnych, z balastem problemów własnych rodziców. Nasilają się problemy związane z nadużywaniem alkoholu, narkotyków, narasta agresja i przemoc, rosną przypadki depresji i nerwic wśród młodzieży.
Młodzi Polacy, którzy tak dużo obiecywali sobie po zmianach transformacyjnych, otrzymali od nich bardzo wątpliwej jakości „prezenty” – niepewną przyszłość, presję na osobliwy rodzaj wartości życiowych (konsumpcja, sukces) i bardzo trudną do przeprowadzenia strategię „zrób-to-sam” – bo inni nie wiedzą jak, nie mają czym i nie potrafią. Gdybyśmy więc chcieli roztoczyć nad młodzieżą mentorski ton (że narcystyczna, zapatrzona w siebie i egoistycznie zorientowana), zważmy wprzódy, że jej sytuacja jest naprawdę nie do pozazdroszczenia, i że jej „narcyzm” jest również wynikiem presji systemowych.
Do etykiety tej przywiązanych jest wielu komentatorów, badaczy, nawet młodzi podpisują się pod takimi (auto)charakterystykami: „Tak, jesteśmy egoistyczni, myślimy o sobie, a czy ktoś ma może lepszy pomysł? Czy inni robią inaczej?”. Młodzi Polacy nie mają jakichś szczególnych autorytetów, a pokolenie JPII okazało się kolejną etykietą o statusie medialnym. Należą do najmniej ufnych i najsłabiej zorganizowanych, najrzadziej też podejmują działania z myślą o innych. Dane tego typu odnotowują socjologowie, odnotowują sondaże, epatują nimi media. Co prawda od końca lat 90. wzrasta stopniowo liczba młodych deklarujących przynależność do grup nieformalnych, mniej lub bardziej sformalizowanych stowarzyszeń, organizacji czy klubów (obecnie jest to 37%), ale nadal przeważają osoby, które nie utożsamiają się z żadną z nich (61%). Najczęściej młodzi ludzie deklarują członkostwo w klubach, związkach i stowarzyszeniach sportowych (15%). Na drugim miejscu znajdują się organizacje i stowarzyszenia kulturalne (np. chóry, zespoły taneczne, koła filmowe) oraz hobbystyczne (10%). Na miejscu trzecim są stowarzyszenia religijne (8%), a za nimi (5%) organizacje służby publicznej (OSP, PCK czy WOPR). Bardzo niskie jest zainteresowanie harcerstwem czy członkostwem w organizacjach o charakterze politycznym (po 1%)[1]. Te ostatnie są traktowane zazwyczaj jako odskocznia do przyszłej politycznej kariery i skupiają młodzież o specyficznym nastawieniu.
W działalność wolontariacką angażuje się 16-17% młodych Polaków. To nieco więcej niż średnia dla ogółu społeczeństwa, ale bardzo niewiele w porównaniu z krajami zachodnimi (rys.1), w których te wskaźniki nie tylko są wyższe, ale i sama działalność ma bardziej autentyczny charakter – polska młodzież kilkakrotnie częściej niż inni młodzi Europejczycy pobiera certyfikaty i dyplomy poświadczające ich działalność, wykorzystując je potem w swoich staraniach o przyjęcie do pracy czy szkoły.
Rys.1. Uczestnictwo młodych w zorganizowanej działalności wolontariackiej
Źródło: Youth on the move. Analytical Report, Flash Eurobarometer 319a, Gallup Organisation, 2011, s. 19.
Większość socjologicznych badań wskazuje na wyraźne odwrócenie się młodzieży od ideologii i polityki. Coraz częściej mówi się o niej jako o „niezadowolonych demokratach”, którzy dostrzegają liczne wady porządku stworzonego przez dorosłych, nie darzą zaufaniem istniejących instytucji demokratycznych[2]. Młodzież unika zwłaszcza konwencjonalnych form politycznego uczestnictwa. Odchodzi od aktywności związanej z ustabilizowanym członkostwem w formalnych organizacjach politycznych na rzecz aktywności bezpośredniej, spontanicznej, krótkotrwałej, nadto odwołującej się do innych zupełnie problemów i haseł niż te, które stanowią przedmiot konwencjonalnej polityki. Młodzi okazują solidarność z ofiarami światowych wojen, ekologicznych katastrof, włączają się w akcje zbierania podpisów, petycji, bojkotowania globalnej gospodarki i globalnej polityki[3]. Przede wszystkim gdzie indziej uzewnętrzniają swoje zaangażowanie. Jest to – oczywiście – Internet, największa współcześnie społeczna i polityczna agora, o nieprzebranych możliwościach rozpowszechniania nowych idei i budowania społecznych więzi. Podczas gdy dorośli wykazują odruchy lękowe w wykorzystywaniu nowych technologii, młodzi w nie po prostu wchodzą i używają w sposób, jaki tylko okazuje się możliwy, interesujący, zabawny. Robią to bez przewodników, mentorów, bez udziału dorosłych. W sieci wiążą się w grona tym dla nich ważniejsze, że w „realu” wszystkie układy społeczne, które wyznaczały poczucie „my” straciły moc „wiązania”, przestały być punktem odniesienia i wsparcia. Już sam ten fakt sugeruje, że jakkolwiek mało zorganizowana i mało aktywna społecznie, młodzież reprezentuje inny od starszych typ zaangażowania społecznego, a wskaźniki formalnego zorganizowania mogą być bardziej miarodajne dla samych organizacji i stowarzyszeń, aniżeli dla młodzieży.
Zasadność takiego myślenia potwierdzałyby inne spostrzeżenia. Zdecydowana większość młodych Polaków uważa, że umacnianie solidarności międzyludzkiej jest ważniejsze niż walka o własne interesy – myślą tak zwłaszcza osoby uczące się i studenci (68%). Oni również częściej deklarują wiarę w sens działania wspólnie z innymi, bo to gwarantuje skuteczniejsze rozwiązywanie różnych problemów i osiąganie wspólnych celów (84%).
Rys. 2a. Egoistyczne vs altruistyczne przekonania ogółu Polaków i młodzieży
Rys. 2b. Poczucie sensu vs bezsensu wspólnego działania
Źródło: opracowanie własne na podstawie: Działalność społeczna Polaków, CBOS BS/10, 2010.
W zestawieniu z dorosłymi Polakami młodzi deklarują społeczne zaangażowanie częściej i częściej (w porównaniu z dorosłymi) ma ono znamiona bezinteresownego. Są również bardziej od nich ufni (rys. 3a-b). Podczas gdy dorośli deklarują zaufanie do innych ludzi w 25%, nastolatkowie czynią to w 58%. Gdy zaufanie do partii politycznych deklaruje co dwudziesty dorosły Polak (5%), wśród młodzieży taka sytuacja dotyczy prawie co piątej osoby (23%). Sugeruje to, że jakkolwiek mało zorganizowana i mało aktywna społecznie, młodsza młodzież reprezentuje inny od starszych roczników typ zaangażowania społecznego – bardziej ufny, otwarty, współczulny, ujawniający większe pokłady społecznego kapitału. Wskazuje to istotną zmianę w społecznych charakterystykach młodzieży, jak dotąd rozliczanej i osądzanej głównie na podstawie wskaźników formalnego zorganizowania bądź działań podejmowanych w ramach tradycyjnie działających organizacji i stowarzyszeń. Jeśli tak, być może mamy do czynienia z rozminięciem się potencjału zaangażowania młodzieży z formułą uczestnictwa i aktywności proponowaną przez sieć konwencjonalnie działających instytucji. Być może więc – nieujęty w ramy instytucjonalne – potencjał ten się marnuje.
Rys. 3a. Odsetek osób deklarujących zaufanie do innych ludzi i do partii politycznych
Źródło: Opracowanie własne na podstawie European Social Survey 2008.
Rys. 3b. Odsetki 14-letniej młodzieży deklarującej zaufanie do innych ludzi i do
partii politycznych
Źródło: International Association for the Evaluation of Educational Achievement. 2010. Initial Findings from the IEA International Civic and Citizenship Education Study 2010. Amsterdam: IEA.
Nie jest on wieczny czy stały. Słynny szwajcarski psycholog Jean Piaget powiedział, że wiek młodzieńczy to wiek par excellance metafizyczny, w którym poszukuje się wielkich scalających idei, dalekosiężnych wizji i szerokich społecznych odniesień dla własnych wyborów, co ważne – z wiekiem wykrusza się, mija. Ma to swoje złe (słabe), ale i dobre (mocne) strony. Starzy ideologowie wyposażeni w nowoczesną broń mogliby z łatwością stać się katami ludzkości przy wykorzystaniu zaangażowania młodzieży, ale też ten sam potencjał zaangażowania, jaki wnosi młodość, można skierować na konstruktywne i wzniosłe cele. Tak, oczywiście, wiem – pada kolejne wątpiące pytanie: jak, z czym do ludzi, w imię czego? Wszystkie one ujawniają bezradność dorosłego świata. Zupełnie bez sensu. Na pewno jest „z czym” i „w imię czego”, a i na pytanie „jak” też znajdzie się odpowiedź J.
Nie jestem filozofem, lecz spośród znanych mi ofert idea otwartej wspólnoty najbardziej do mnie przemawia, i jeśli dobrze znam młodzież, to jest to również oferta dla niej. Stanowi jednocześnie wielkie i trudne wyzwanie. Wielkie, bo chodzi o wybory przesądzające o tożsamości systemu społecznego, trudne – bo wspólnota niejedno ma imię, nie jest oczywistością z poziomu naiwnego realizmu pojęciowego i wymaga głębokiej rozwagi. Na pewno nie chodzi o ten rodzaj wspólnoty, który określany jest mianem „wspólnoty pseudorodzajowej”, „plemiennej” czy wykluczającej. Wspólnoty pseudorodzajowe, oparte na narzucaniu własnego (grupowego) punktu widzenia (uważanego jako jedyny słuszny) i uprzedzeniach graniczących z nienawiścią skierowaną przeciwko innym są nie tylko niebezpieczne. Są również anachroniczne. Współczesny świat podąża w kierunku uniwersalizacji tożsamości – czynienia ich coraz bardziej pojemnymi (włączającymi odmienność) i antycypacyjnymi (umiejącymi rozpoznać nowe typy wrażliwości społecznej i nowe próby społecznych interakcji). Społeczeństwa, by zachować witalność, muszą dysponować energią i identyfikacjami wyłaniającymi się z własnych procesów rozwojowych i grup, które je uosabiają. Gdy zasoby takie są rozpoznane i pozytywnie potwierdzane (absorbowane przez system), społeczeństwa się regenerują. Gdzie system nie potrafi odczytać własnych procesów rozwojowych i związanych z nimi zasobów, tam kryzys staje się nieuchronny.
Logika polskich przemian jest taka, że wizja plemiennej wspólnoty – z jej antropologicznym pesymizmem (nieufnością do wolnego człowieka), dążnościami do narzucania lojalności i wykluczania odmienności – w ogóle do tych przemian nie przystaje. Nie przystaje zwłaszcza z perspektywy młodego pokolenia, które zanadto ceni sobie wolność wyboru i prawo do swobodnego samookreślenia, by zrezygnować z osobistej autonomii na rzecz moralizatorsko brzmiących (choć nieczułych na rzeczywiste dylematy moralne) zobowiązań wspólnotowych. To, czego zatem potrzebujemy, to nowa koncepcja wspólnotowości, która zrywając ze wspólnotowością i solidarnością pojmowaną na sposób plemienny, mogłaby zaspokoić głód braterstwa i solidarności[4]. Ten rodzaj wspólnoty jest z pewnością mniej „gorący” – bardziej przemawia do ludzkiego rozumu niźli emocji, bardziej też sprzyja wolności i autonomii. Solidarność społeczna nie jest tu kwestią rozwiązania instytucjonalnego i nie jest społecznym solidaryzmem – jest trudnym społecznym i politycznym wyzwaniem. Kształtuje się w mozolnym i bolesnym procesie tworzenia więzi od podstaw z uwzględnianiem różnych celów, różnych wartości i przezwyciężaniem istniejących podziałów. Taka wspólnota nie wyklucza nikogo i nikogo nie czyni zbędnym. Nie jest skierowana przeciwko innym wspólnotom i dla swego istnienia nie potrzebuje wroga. Jest wspólnotą inkluzyjną – przyzwalającą na swobodny wybór przynależności wedle zasady świadomego potwierdzania wspólnych wartości. W takiej wspólnocie edukacja i demokratyczne procedury są sposobem rozstrzygania trudnych problemów. Wychowanie do pluralizmu, odmienności, różnorodności i tolerancji sprawia, że to, co jawi się jako chaos, zaczyna być odbierane jako immanentna cecha społecznego świata, który zamieszkują różni ludzie i różne kultury. Rola państwa, którego prerogatywy są ograniczone, jest jednak nie do przecenienia – winno ono być na tyle silne, by stanąć na straży demokratycznej konstytucji i przemocą odpowiadać na groźby użycia przemocy. Na tyle również nowoczesne, by być sprzymierzeńcem aspiracji ludzi i społecznego rozwoju.
Ideowe źródła takiej koncepcji tkwią w etosie ponowoczesnego liberalizmu, który zrodził się w określonych historycznych realiach i ma swój początek we wspólnocie ceniącej możliwość dokonywania autonomicznych wyborów wartości i światopoglądów. Taki liberalizm przyznaje się do hołdowania pewnej określonej idei dobra i nie udaje, że jest doskonale neutralny ze względu na wszystkie inne idee dobra. Nie absolutyzuje wartości indywidualizmu, dostrzegając wartość, a nawet konieczność istnienia więzi wspólnotowych oraz postaw altruistycznych, charakteryzujących się poczuciem solidarności i odpowiedzialności za los innych. Nie jest to zatem liberalizm gloryfikujący egoizm i sobkostwo, lecz liberalizm wrażliwy na ludzką krzywdę. Dąży do jej wyeliminowania i stara się uzupełnić logikę wolnego rynku daleko idącymi zabezpieczeniami socjalnymi. Jest to liberalizm walczący z twardym ekonomizmem i „tyranią pieniądza”, przeciwny władzy technokratów, opowiadający się za odnowieniem poczucia obywatelskości oraz faktycznym realizowaniem idei demokracji – sojuszem wszystkich sił w ramach społeczeństwa obywatelskiego. Ponowoczesny liberalizm lansuje wzory osobowe wykraczające poza wąsko rozumianą sferę konsumpcji. Kierując się zasadami autokorekty nie uważa swej każdorazowej formy za ostateczną, lecz pozostaje otwarty na krytykę i zmiany. Dopuszcza interwencjonizm państwa, ale też bacznie każe obserwować jego instytucje, by nie dopuścić do nadmiernego rozwoju etatyzmu[5].
Nieprawdą jest zatem, że etos liberalizmu jest treściowo ubogi, pozbawiony racjonalnych podstaw i motywacyjnie słaby, czy też, że etosem społeczeństwa liberalnego jest brak etosu. Idei jest dużo, są piękne i mają odpowiednią temperaturę. To, że nie budzą one zbiorowych namiętności, ideologicznych konfliktów i nie każą ponosić najwyższych ofiar jest ich największą zaletą, nie wadą. Byłoby wspaniale, gdyby wyzwoliły obywatelskie zaangażowanie młodego pokolenia. Jak miałoby się to stać? Ze zdumieniem obserwuję, jak wiele z możliwości, które leżą w zasięgu ręki po prostu sobie odpuszczamy, na przykład wychowanie. Żyjemy w wieku wielkich możliwości, które otwarcie sobie przypisujemy, a jednocześnie tkwią w naszych głowach nieprawdopodobne determinizmy, zakładające, że o kształcie rzeczywistości społecznej bardziej decydują jakieś bliżej nieokreślone siły niż aktywność, codzienna praca i wizje przyszłości stanowione przez ludzi. Z wychowywania zrezygnowały media, zrezygnowali rodzice i najwyraźniej zrezygnowała szkoła. Sprowadzany do poziomu sensacji medialny przekaz utwierdza w przekonaniu, że społeczeństwo obywatelskie to kłócący się ze sobą – zazwyczaj o rzeczy zadziwiająco nieistotne – politycy, od lat w ten sam sposób odpytywani przez tych samych dziennikarzy i wypowiadający te same kwestie. Młodzież wyczuwa nienaturalność takiego przekazu medialnego i coraz częściej zwraca się w kierunku form interaktywnych, gdzie może być nadawcą i odbiorcą zarazem. Rodzice – reprezentanci średniego pokolenia – wypierają z pamięci okres własnego zaangażowania w politykę i chronią przed takim doświadczeniem własne dzieci. Niedobrze wypada egzamin z demokracji w szkołach. Pobudzanie myślenia o sprawach społeczeństwa, kraju większości nauczycielom wydaje się nie tylko anachroniczne, ale i bezcelowe – wykonują więc program minimum: odpytują z zadanej lekcji, samorządność szkolną traktując jako urzędową konieczność. Uczniowie ten fikcyjny charakter szkolnej samorządności przyjmują jak sytuację zwykłą, w żadnym wypadku gorszącą. Ponad połowa uczniów ostatnich klas szkół średnich twierdzi, że samorząd uczniowski ma niewiele lub nic do powiedzenia w ich szkole. Grubo ponad 60% młodzieży nigdy nie brało udziału w wyborach samorządowych. Niemniej wychowanie rodzinne, a zwłaszcza szkoła, mimo że ich działania zawsze są wtórne w stosunku do tego, co dzieje się w społeczeństwie, w polityce, w mediach dysponują potężną siłą. Jest nią możliwość bezpośredniego oddziaływania na serca i umysły młodych ludzi. Obszar ten, mocno zaniedbany i znacznie „uzależniony” od tzw. obiektywnej rzeczywistości czy mediów nie musi być nadal zaniedbywany. By tak nie było, by „prawdziwe życie” było mniej skutecznym i mniej bezwzględnym wychowawcą, potrzeba reorientacji współczesnej pedagogiki i reorientacji metod pracy z młodzieżą.
Mapa możliwych i potrzebnych działań nie byłaby pełna, gdybyśmy wykluczyli z niej młodzież jako uczestnika społecznych działań. Usprawiedliwiająca niejednokrotnie swoją bierność przekonaniem „cóż my możemy”, w wielu kwestiach i w swych obywatelskich rolach nie może zadowalać się poczuciem, że od niej nic nie zależy. Bo to jest po prostu nieprawda. Jest wiele spraw, gdzie machnięcie ręką młodym się najzwyczajniej nie opłaca. Demokracja – choć jako system dalece niedoskonała – dostarcza narzędzi pozwalających mieć poczucie, że żyjemy w kontrolowalnym otoczeniu. Jednym z tych narzędzi jest społeczeństwo obywatelskie umożliwiające korektę rzeczywistości bez konieczności uciekania się do buntu. Młode pokolenie Polaków – mimo głosów ubolewania – jest na dobrej, choć niezwykle krętej i wyboistej drodze do niego.
[1] Młodzież 2010. Raport CBOS, Warszawa 2011, s. 103 i n.
[2] T. Bently, K. Oakley (1999) The Real Deal: What Young People Really Think about Government, Politics and Social Exclusion, London: Demos, s. 52-69.
[3] Spannring R., C. Wallace, Ch. Haerpfer (1998) Civic Participation among Youth People in Europe [w:] Youth, Citizenship and Empowerment, H. Helve, C. Wallace (red.), Aldershot-Burligton USA-Singapore-Sydney: Ashgate.
[4] A. Szahaj, Jednostka czy wspólnota. Spór liberałów z komunitarystami a „sprawa polska”, Warszawa 2000: Aletheia, s. 168.
[5][5] Op. cit., s. 327-328.