7 czerwca 1995 roku Pomorskie Hurtowe Centrum Rolno-Spożywcze Renk zostało zarejestrowane w Sądzie Rejonowym w Gdańsku. W 1999 roku nastąpiło oficjalne otwarcie pierwszej hali kwiatowej. W tym samym roku oddano dwie kolejne hale. Powstały nowoczesny rynek hurtowy został wybudowany w głównej mierze za 76 milionów złotych kredytu z Banku Światowego gwarantowanego przez Skarb Państwa. Lokalizacja zajmująca teren 19 hektarów została wybrana przy obwodnicy trójmiejskiej w Barniewicach 18 kilometrów od centrum Gdańska, 16 kilometrów od centrum Sopotu, 18 kilometrów od centrum Gdyni. Dzięki temu położeniu rynek miał obsłużyć około milion mieszkańców aglomeracji trójmiejskiej, oferując przede wszystkim w świeże kwiaty, owoce i warzywa i stanowiąc platformę gdzie spotka się bezpośrednio rolnik z ostatecznym sprzedawcą. Paradoksalnie ten niby rozsądny wybór tej lokalizacji okazał się gwoździem do trumny całej inwestycji, ale o tym za chwilę.
Pomysł na budowę rynków hurtowych urodził się w głowie mojego ojca dużo wcześniej. Jacek Austen w latach 1985-1992 pracował na berlińskim rynku hurtowym jako broker i przez jego ręce przechodziło około 2000 tirów rocznie. Jeśli jadłeś wtedy banany Chiquita, to prawie na pewno przechodziły one przez ręce mojego ojca. Tak samo jak Schmidt jadł polskie kurki, to też odbywało się to z udziałem Jacka Austena. Kiedy upadła komuna, mój ojciec wrócił do Polski z pomysłem przeszczepienia idei budowy rynków hurtowych na grunt polski. Pamiętam jak miałem kilkanaście lat i tata mi opowiadał na co to komu. Z pasją opowiadał o tym, że każde duże miasto w Europie ma taki rynek. I Madryt i Paryż i Berlin. Że dzięki niemu rolnik może sprzedać swoje produkty bezpośrednio sklepowi czy warzywniakowi na naszym osiedlu. Że dzięki temu uniezależnia się od wielkich dystrybutorów i sieci handlowych. Że dzięki temu i rolnik i te sklepy i warzywniaki osiedlowe przetrwają konkurencję z zachodem. Że dzięki temu paliwo w postaci dostępu do tanich lokalnych produktów mają lokalne targowiska i są w stanie się rozwijać. Że ożyje gastronomia w Gdyni. Że wzrośnie jakość żywności w całym mieście. Że w perspektywie wejścia do Unii Europejskiej nie da się prowadzić sprzedaży hurtowej z samochodu i baraku. Pamiętam jak próbował przekonywać do tego rządzącą wtedy Gdynią Franciszkę Cegielską i Gdańskiem Tomasza Posadzkiego. Jak spotykał się z Leszkiem Balcerowiczem i pokazywał mu przykłady z państw unijnych, że wybudowanie jednocześnie kilku rynków hurtowych obniży szalejącą wtedy inflację w Polsce. Mnie wtedy zafascynowanego Korwinem Mikke, który twierdził, że wszystko musi być prywatne, nie przekonał. Słuchałem tego i wiedziałem swoje i brałem piłkę pod pachę i wychodziłem potrenować haki ala Vlade Divac na moim osiedlowym koszu. Decydentów tak przekonał. Projekt Renk ruszył. Tak samo jak między innymi projekt budowy rynku hurtowego na podwarszawskich Broniszach, który był analogiczny do projektu trójmiejskiego.
Bronisze się udały. Dziś mimo embarga unijnego dla Rosji i rosnącego znaczenia grup producenckich, na które postawiły w ostatnich latach ekipy PO-PSL kosztem rynków hurtowych, to nadal na Broniszach kształtują się ceny warzyw i owoców w Polsce i w ościennych krajach bałtyckich. Obrót roczny około 8 miliardów złotych, około 8 tysięcy odwiedzających dziennie samochodów Bronisze robi wrażenie. Jednak prawdziwy sukces kryje się gdzie indziej. Miarą sukcesu jest to, że ciągle w Warszawie funkcjonuje kilkanaście targowisk. Niektóre stały się wręcz kultowe. Że pomimo tego, iż rząd polski pozwolił na to, by magazyny logistyczne firmy z logiem owada funkcjonowały w specjalnych strefach ekonomicznych, co pozwoliło między innymi na tak wysokie tempo rozwoju i zniszczenie trójmiejskiego Bomi, czy krakowskiej Almy, to Warszawa jeszcze ciągle się broni i w niej ta ekspansja zachodnich sieci idzie najoporniej.
W Trójmieście niestety stało się zupełnie inaczej. Mamy rok 2018, a ostatni polscy mohikanie, którzy próbują walczyć w trójmieście z inwazją Biedronek, Lidli, Żabek i innych drapieżników jeśli chcą zaopatrzyć się w konkurencyjne cenowo dla dyskontów warzywa i owoce to zasuwają co kilka dni pod Warszawę na Bronisze, a nie pobliski Renk. To kosztuje. To jest wliczone potem w cenę tych warzyw i owoców. Targowiska czy na Chyloni, czy tak jak ostatnio czytaliśmy na Karwinach dogorywają, lub są rozmyślnie wcześniej, czy później likwidowane pod deweloperkę. Włodarze Gdyni planują właśnie wykończyć nowym planem zagospodarowania dla Międzytorza przewidującym budowę następnego po Riwierze centrum handlowego legendarną halę gdyńską. Tak jak Riwierą uśmiercili już połowę Świętojańskiej. Nie chcemy wyciągać wniosków z przeszłości. Gdynia kupiecka mająca tradycję przedwojenne odchodzi nieuchronnie w niebyt.
Osobiście dla mnie czarę goryczy przelała trzy lata temu sprzedaż pod Biedronkę co dopiero wyremontowanej przez Ryszarda Krauzego na potrzeby pierwszoligowego wówczas gdyńskiego Startu sali do koszykówki na ul. Bema praktycznie visa vis największego prywatnego sklepu spożywczego Aldek w Gdyni prowadzonego przez państwa Witulskich. W momencie kiedy w Gdyni nie ma wolnych sal, by pograć w przyzwoitych warunkach w kosza. Przez wiele lat grałem tam w kosza. Pamiętam jak dziś sytuacje, że na tej sali jak chciało się zrobić dwutakt to trzeba było zacząć na linii rzutów za trzy punkty, bo było tam tak ślisko, że w innym przypadku kończyło się na ścianie. Radziliśmy sobie wtedy tak, że szło się wtedy do pobliskiego Aldka i kupowało się 2 litrową Coca Colę, wylewało się ją na parkiet, szczotkowało by przyczepność była jako taka. Trwało to 25 lat, a gdy salę i natryski wyremontowano to postanowiono salę sprzedać inwestorowi, który przerobił ją na Biedronkę. Dziś młodzi ludzie do kosza mogą wrzucić już tylko piwo i chipsy zamiast piłki. Na szczęście państwo Witulscy na razie wytrzymują nierówną walkę i Aldek dalej daję radę i żywi ich rodziny.
W tym samym mniej więcej czasie na pobliskim zaś Chwarznie, pod nosem mieszkającego w okolicy rządzącego od 20 lat Gdynią Wojciecha Szczurka powstała – zgodnie z miejscowym planem zagospodarowania przewidującego działalność usługowo-mieszkalną – pierwsza chyba w Polsce mieszkalna Biedronka. Na pierwszy rzut oka niczym nie różni się przeciętnego sklepu tej sieci. Jednak okazuje się, że pozory mylą. Na piętrze można sobie teoretycznie wynająć pomieszczenie, by zamieszkać. Tym samym plan zagospodarowania się już zgadza. W Gdańsku jak i w Warszawie jak i większości miast w Polsce opłaty targowej już nie ma. W kupieckiej Gdyni jest. Właśnie zebraliśmy wymagane 500 podpisów pod projektem obywatelskim proponującym wzorem innych polskich miast zniesienia tej opłaty. Projekt zostanie jeszcze w tym miesiącu złożony w gdyńskim ratuszu.
Wróćmy jednak do meritum. Dlaczego w Warszawie się udało, a w Trójmieście niestety rynek nie spełnił swojej podstawowej funkcji? Dlaczego nie pomógł trójmiejskim kupcom? Oczywiście przyczyn było kilka, ale na jego porażce zaważyło, tak jak w przypadku nieszczęsnego lotniska w Kosakowie, niezrozumienie przez gdyńskie władze, że Gdynia nie jest samotną wyspą na morzu, a częścią metropolii, częścią większego ekosystemu. Rynek hurtowy, tak jak lotnisko, to niezbędna część infrastruktury, tkanki miejskiej każdej liczącej się metropolii. Ma sens wtedy, kiedy jest jeden. Kupujący w nocy towar sklepikarz nie ma czasu objeżdżać trzech rynków na raz. Dlatego też tam, gdzie państwo buduje nowoczesną infrastrukturę pod rynek, zamyka się inne tego typu podobne placówki. W Warszawie (Broniszach) też giełda odpaliła dopiero wtedy gdy mimo sprzeciwu kupców zamknięto administracyjnie konkurencyjne rynki. Gdy początkowo tego nie zrobiono giełda miała te same problemy co w Trójmieście. Co ciekawe, gdy Renk postawał była co do tego zgoda i wydano decyzję administracyjną o likwidacji konkurencyjnej giełdy w Chwaszczynie ze względów sanitarnych. Była też zgoda, co do likwidacji analogicznego rynku hurtowego w Gdańsku. 90% budowanych boksów na Renku było wykupionych na dwa lata przez tych kupców już w trakcie budowy. Niestety, kiedy giełda powstała w Gdyni nie było już Franciszki Cegielskiej, a rządy przejął Wojciech Szczurek, który na gdyńskim szowiniźmie populistycznie budował i buduje swoje poparcie. Prezydent stwierdził, że w interesie Gdyni nie jest zamknięcie giełdy ze względu na to, że podatki z Rdestowej trafiają do gdyńskiej kasy miasta, a z Renku trafią do gdańskiej i likwidacja targowiska byłaby sprzeczna z gdyńską racją stanu. Konsekwencją tej argumentacji było cofnięcie że decyzji o rozbiórce. Zachęceni wydarzeniami w Gdyni gdańscy kupcy oczywiście też udali się do swojego prezydenta. Domino ruszyło i nie można było już biegu wydarzeń powstrzymać. Samowola budowlana została usankcjonowana i prowizorka trwała tracąc na znaczeniu z roku na rok. Renk wprawdzie też przetrwał, ale nie spełnił swojej podstawowej funkcji ochrony polskiego sektora spożywczego tak jak Bronisze. I Gdynia, i Sopot, i Gdańsk, i przede wszystkim Trójmiasto straciło tym samym swoją niepowtarzalną szansę.
Dziś po 20 latach historia i przyznała rację mojemu ojcu. Gorzkie to zwycięstwo. Niedawno na gdyńskiej sesji rady miasta uchwalono nowy plan zagospodarowania dla targowiska na Rdestowej. Rynek ostatecznie zniknie i powstanie kolejne osiedle. Tak jak zniknęły setki sklepów spożywczych w Gdyni pozbawione dostępu do rynku hurtowego z prawdziwego zdarzenia w pobliżu. Tak jak upadło wywodzące się z Trójmiasta Bomi i tak jak upadła wywodząca się z Gdańska Sieć 34 Marka Theusa. To już koniec. Tego się już nie da odbudować. Możemy jednak spróbować ocalić to co nam jeszcze zostało. Gdynia, trójmiasto zasługuje na ustawę regulującą handel na wzór nowojorskiego Street Vendor. Musimy zrozumieć, że w nowoczesnej metropolii targowisko, osiedlowy bazarek to taka sama atrakcja jak miejska fontanna. To część miejskiej infrastruktury. Mam duży szacunek osobiście dla Wojciecha Szczurka i dla rządzącej Gdynią Samorządności, bo w wielu aspektach Gdynia wypiękniała przez te ostatnie 20 lat chociaż energia już dawno temu się skończyła i z roku na rok jest coraz gorzej. Jednak na tym polu zawiodła całkowicie.
Nie zgadzam się też fundamentalnie z Wojciechem Szczurkiem dla którego najpierw jest Gdynia, a dopiero potem Trójmiasto. To myślenie w stylu PiS. Najpierw Polska, potem Europa. My w wyścigu z Gdańskiem nie mamy szans. Dublowanie się inwestycji to droga do przepaści. Gdańsk nas zawsze przelicytuje. Zawsze będzie większym, bogatszym starszym bratem. Musimy zacząć postrzegać sąsiedzki Gdańsk jako szansę, a nie zagrożenie. Zacieśnianie współpracy, a nie rywalizacja. Tak jak Polska korzysta na sąsiedztwie Niemiec, tak i Gdynia powinna korzystać na integracji z Sopotem i Gdynią. Sam gdyński Street Vendor też nie ma sensu. Szkoda pary. Trójmiejski już jak najbardziej, ale do tego jest potrzebna zmiana całej filozofii działania gdyńskich urzędników. ,,Razem – stoimy, podzieleni upadniemy”- Pink Floyd – album The Wall- piosenka Hey You- 1979 rok.