Oczekiwania ludzi na tym etapie epidemii wyraźnie zmierzają do odmrażania życia społecznego. Tymczasem sytuacja na Śląsku pokazuje, że przejście od wypłaszczania do dramatycznego wzrostu liczby przypadków może się odbyć bardzo szybko. Tym samym przewidywania drugiej, trzeciej i dalszych fal epidemii są bardzo prawdopodobne. Z nową chorobą przyjdzie nam żyć i się do niej przyzwyczaić – przynajmniej do czasu wynalezienia skutecznej szczepionki. Oczywiście pod warunkiem, że się masowo zaszczepimy w co też można wątpić. Już dzisiaj liczba teorii spiskowych, że szczepienia to próba czipowania ludności przez Billa Gatesa (to w wersji hard) jest co nie miara. Wysiłki antyszczepionkowców przyniosły efekt. Nawet jeśli większość nie wierzy w brednie o chipach i 5G to pokutuje obawa o ich efekty zdrowotne. Biorąc pod uwagę, że zagrożenie wirusem dla większości jest nikłe wyszczepialność może być porównywalna z grypą – czyli bardzo słaba. Argument, że robi się to nie dla siebie tylko dla rodziców i dziadków, może nie przemówić do suwerena.
Jednocześnie samą pandemię – dzięki drakońskim metodom – przechodzimy niezwykle łagodnie. Dyskusja o wielkość kosztu i czy aż tak duży był konieczny pozostaje otwarta. Podejście luźniejsze mogło się kończyć zarówno katastrofą w wydaniu włoskim, jak i bardzo wysoką, choć mieszczącą się w normach śmiertelnością jak w Szwecji. Nie sposób określić jak wyglądałby ten scenariusz u nas, a w warunkach takiej niepewności lepiej zgrzeszyć po stronie ostrożności. Tak czy inaczej póki co musimy balansować na linie – dążyć do zbiorowej odporności, czyli sytuacji w której większość społeczeństwa przeszła infekcję i nie choruje ani nie zaraża. Jednocześnie musimy pilnować by liczba chorych jednocześnie nie przekroczyła wydolności naszej służby zdrowia, która znajduje się w stanie agonalnym. Biorąc pod uwagę obecny rozwój sytuacji wydaje się, że epidemia mogłaby przebiegać nieco szybciej – stąd i powolne luzowanie. Powolne by epidemia nie wymknęła się spod kontroli.
Niestety by osiągnąć odporność stadną w obecnym reżimie potrzeba wielu miesięcy co zabiłoby ostatecznie naszą gospodarkę. I tak stoimy w sytuacji bez wyjścia licząc na cudowne pojawienie się szczepionki lub samoistne zamarcie epidemii (co w historii też się zdarzało).
Osób twierdzących, że rozwiązania znają, mamy oczywiście wiele. Jedni chcą puścić epidemię na żywioł dla ratowania gospodarki. Dziwnym sposobem nie zauważają, że rozbuchana epidemia zabije gospodarkę jeszcze szybciej i skuteczniej niż lockdown. Niedziałająca służba zdrowia wywoła panikę, ucieczkę ludności, załamanie logistyki także dla dóbr podstawowych – wszystko co obserwowaliśmy we Włoszech. Inni twierdzą, że izolacji powinni podlegać tylko narażeni na skutki choroby: staruszkowie, przewlekle chorzy. Pomysł wydaje się na pierwszy rzut oka słuszny, jednak w praktyce jest zupełnie niewykonalny. Większość osób z grup ryzyka mieszka z ludźmi młodszymi. Zwożenie ich w punkty zborne jest proszeniem się o kłopoty: największy problem Szwecji to śmiertelność w domach opieki. Wirus, który dostanie się do takiego punktu zbornego wyrządza kolosalne szkody, do wielu takich punktów się dostanie, bo nie sposób je zupełnie odizolować. Tym samym izolowanie tylko pewnych grup jest mrzonką.
Widać zatem wyraźnie, że kurs jaki obraliśmy, choć wysoce niesatysfakcjonujący, zasadniczo nie ma sensownych alternatyw. Nie twierdzę, że nie zostały popełnione błędy, bo jest ich masa. Programy wsparcia są zbyt wolne i przebiurokratyzowane, testowanie wydaje się niewystarczające, zamieszanie ze środkami ochrony jest niezrozumiałe i potencjalnie korupcyjne, polityka informacyjna właściwie nie istnieje, a awantura związana z wyborami stawia nas w jednym rzędzie z krajami o wątpliwej demokracji. Ale pisząc o braku alternatyw mam na myśli generalną ideę, a nie jej szczegółowe wykonanie.
Gorszą wieścią jest jednak to, że to nie koniec naszej przygody z koronawirusem. Wszyscy chcemy wrócić do normalności, jednak bezpieczne dojście do odporności stadnej może zająć lata – podobnie jak opracowanie skutecznej szczepionki. Siedzenie w domach, a co gorsza mieszkaniach już nam zbrzydło, a recesja zaczyna być odczuwalna. Istotne jednak jest by nie dać się ponieść nudzie i lękowi. Nikt nas nie chce czipować.