Łatwiej się żyje, wypychając pewne fakty ze świadomości, ale problemy takie jak globalne ocieplenie czy migracje
są realne i coraz nam bliższe. Odpowiedź populistów tylko nasila te zjawiska zamiast im przeciwdziałać – mówi wybitna polska reżyserka.
[Od Redakcji: tekst pochodzi z XXX numeru kwartalnika Liberté!, który ukazał się drukiem w lutym 2019 r.]
Marek Lewoc: Popularne przekleństwo brzmi: „Obyś żył w ciekawych czasach”. Niewątpliwie w takich żyjemy. Jak wyobraża sobie pani spojrzenie na współczesny świat z perspektywy paru dekad?
Nie jestem wróżką. Są takie chwile w historii, kiedy rodzi się nadzieja, że ludzkość może się zorganizować i iść w stronę jakiegoś światła – teraz jest odwrotnie. Wszyscy mamy wrażenie, jakbyśmy przespali moment, gdy na wielu poziomach dokonała się wielka zmiana, która stworzyła zupełnie nowe niebezpieczeństwa. Lęki przed tymi zagrożeniami – jednocześnie racjonalne oraz irracjonalne – są napędzane i zwielokrotniane przez nową falę globalizacji i rewolucję internetową. Powodują one, że ludzie zaczynają się bardzo bać o swoje bezpieczeństwo w każdym wymiarze, ten mechanizm obnażył się w lęku przed uchodźcami: że zajmą czyjąś posadę, że pobiją kogoś na ulicy, że odbiorą komuś tożsamość kulturową. Z drugiej strony liberalna klasa polityczna, która powinna to analizować i szukać remediów, tego wyzwania nie podejmuje – robią to więc populiści. Ich pomysł – zamknąć się przed światem za murami – jest iluzoryczny, bo większość zagrożeń, od których chcą się odciąć, ma wymiar globalny, zatem ich rozwiązanie tylko nasila te zjawiska zamiast im przeciwdziałać.
Należy zadać pytanie, co się stanie, kiedy odpowiedź populistów się wyczerpie. To jest ten moment, którego wszyscy się boją – moment jakiejś eksplozji, konfliktu, którego nie jesteśmy w stanie przewidzieć.
Myślę, że to preludium do jakiejś większej zmiany. Zastanawiamy się, co się wydarzy – mamy coraz więcej informacji, ale nadal nie znamy odpowiedzi.
Trwającą rewolucję internetową można porównać do paru momentów w historii. Pierwszą analogią jest wynalezienie druku, które zaowocowało reformacją, ta z kolei doprowadziła do stulecia krwawych wojen religijnych. Drugą jest rewolucja przemysłowa, narodziny kapitalizmu, którego konsekwencją poniekąd były dwie wojny światowe. W związku z tym, jeśli popatrzymy w tę ciemną dziurę przyszłości, możemy zobaczyć, że tego nie rozwiąże się inaczej niż oczyszczeniem przez tragedię. Wydaje mi się, że wymiar tragiczny jest czymś, czego najbardziej brakuje młodym ludziom. Stąd w nich taki relatywizm, przyklejanie się do totemów w postaci symboli narodowych. Szczepionka w postaci drugiej wojny światowej traci swoje działanie; przeszłość dla młodszego pokolenia przestaje być ostrzeżeniem. Porównuje się teraźniejszość do lat 30. XX wieku i jest to zasadne ze względu na wiele analogii w mechanizmach działania. Niektórzy się zastanawiają, czy jesteśmy już w 1938 roku, czy może jeszcze w 1933, kiedy coś jeszcze można było powstrzymać. Takie porównania są niebezpieczne, bo skazują nas na fatalizm, rozbrajają intelektualnie. Ale też brak innego punktu odniesienia.
Mówi pani o elitach opiniotwórczych – rozumiem, że filmowcy również mają tu do odegrania jakąś rolę.
Myślę, że w ogóle artyści mają do odegrania jakąś rolę, dlatego że funkcjonują poza czystą racjonalnością. Ich celem jest dostać się pod powierzchnię zdarzeń i wyczuć coś, co dopiero narasta. To jest największa ambicja twórców i czasem im się to udaje – również w sztuce popularnej. Seriale są tu dobrym przykładem – dystopie zaczęły się rodzić znacznie wcześniej, niż te zagrożenia zamanifestowały się w rzeczywistości społeczno-politycznej.
Jakie zagrożenia są obecnie realne?
Realnym zagrożeniem są oczywiście zmiany klimatyczne. Tego prawdopodobnie już się nie powstrzyma, ale można to spowolnić, może do pewnego stopnia nad tym zapanować. Wymaga to bardzo skrajnych i trudnych decyzji ekonomicznych, ale zwyczajnie nie mamy innego wyjścia. Są ludzie, którzy nadal w globalne ocieplenie nie wierzą – myślę, że zaliczają się do nich politycy PiS-u – ale coraz trudniej jest zignorować, że rzeczywiście coś się z tym klimatem dzieje. Nawet Trump po ostatnim huraganie na Florydzie, schodząc z pola golfowego, zauważył, że może rzeczywiście coś jest nie tak. Kłopotem jest też świadomość problemu i stan współczesnych mediów.
Po porozumieniu paryskim, kiedy dwustu naukowców opisało bardzo dokładnie skutki zmian klimatycznych, ludzkość powinna być wstrząśnięta, tymczasem raport ten nawet nie pojawił się w większości serwisów. A przecież konsekwencje społeczne i polityczne zmian klimatycznych są szalenie niebezpieczne; choćby nieuchronne susze, wojny i głód w Afryce. Migracja z Afryki i Bliskiego Wschodu do Europy już dzisiaj stwarza ogromny problem i generuje wzrost nastrojów ksenofobicznych. Mieszkańcy Europy boją się zmian demograficznych, które będzie bardzo trudno zatrzymać. Europejska biała populacja się kurczy przede wszystkim przez zmianę hierarchii ważności u kobiet i ich emancypację. Oznacza to, że dopływ migrantów spowoduje zmiany tożsamościowe, obyczajowe, kulturowe, które są trudne do przewidzenia.
O tym wszystkim trzeba myśleć i rozmawiać, szukać rozwiązań innych niż przemoc i zamykanie się na świat. Widać, że szansą na zmianę jest edukacja – świadomość problemu smogu w Polsce jeszcze trzy lata temu była prawie zerowa, a w tej chwili zaczyna być istotnym elementem polityki samorządowej czy miejskiej. Te problemy są bardzo realne i nam najbliższe, więc powinniśmy zacząć coś z nimi robić. Przede wszystkim trzeba próbować zorganizować wyobraźnię społeczną, co jest niezmiernie trudne w dobie rewolucji internetowej. Tak głęboko zmienia ona paradygmat komunikacji międzyludzkiej i obiegu informacji, że radykalizuje poglądy, zamyka w bańkach. Internet miał być agorą – platformą, gdzie wszyscy się spotykają i wymieniają poglądami. Jest czymś diametralnie innym – czymś, co tworzy jakieś metarzeczywistości. Przykładem tego jest libertarianizm, który uprawia Korwin–Mikke. Młodzi neoliberałowie wolność rozumieją tak: nikt nie powinien im mówić, co mają robić i myśleć, a każdy pogląd jest równorzędny i jakikolwiek osąd moralnie wartościujący to nadużycie wolności, rodzaj cenzury. To doprowadza do absurdów, np. do tego, że kodeks drogowy okaże się dla nich gwałtem i nadużyciem.
Czy kino ma do odegrania ważną rolę w zakresie polityki historycznej?
Polityka historyczna to taki oksymoron, ponieważ historia jest czymś, co się już wydarzyło. Naukowo rzecz ujmując, to zbiór faktów – mniej lub bardziej znanych – dzięki którym powinno się dochodzić do jakichś konkluzji. Jeśli dysponujemy danymi, że w wyniku jakiegoś zdarzenia zginęło 50 osób, to nie ma co utrzymywać, że było ich 30 czy 150. Z faktami się nie dyskutuje. Tymczasem polityka oznacza manipulację przeszłością, by służyła ona aktualnym celom ideologicznym. Zatem
polityka historyczna jest czysto taktycznym wykorzystywaniem przeszłości. To bardzo groźne zjawisko, ponieważ jeśli pokazuje się w telewizji, gazetach czy kinie historię w sposób zakłamany, to ludzie bezkrytyczni, którzy nie szukają źródeł na własną rękę, zaczynają się temu poddawać.
W ten sposób stereotypy i podziały się utrwalają, nasza rzeczywistość staje się alternatywą rządzoną przez fake-news.
Za każdym razem, kiedy robiłam filmy historyczne – szczególnie te z czasów drugiej wojny światowej – miałam świadomość, że historia się nie skończyła. Mam silne poczucie, że to ciągle trwa w jakiejś innej formie i szukam czegoś, co nasze dzisiaj łączy z tym, co się wtedy wydarzyło. Czułam, że choć po doświadczeniu drugiej wojny światowej, po doświadczeniu Holocaustu zło zostało zamrożone przez rodzaj szczepionki samopoznania, to kiedyś nastąpi moment, w którym to zło znów zacznie się odradzać. To jest rodzaj takiego egzystencjalnego wirusa, który siedzi gdzieś w człowieku, w ludzkości, i można go uśpić, ale w niespodziewanym momencie znów ożywa. Zatem nie patrzę na historię jako na dopełnioną przeszłość – ona się dzieje. Kino jest skutecznym medium, by o tym mówić; najlepsze filmy historyczne powodują jakieś emocjonalne napięcie, jakiś rodzaj empatii w stosunku do bohaterów, co stwarza możliwość utożsamienia się z ich doświadczeniem. To działa, kiedy pokazujemy, że te doświadczenia nie są anachroniczne, ale odwołują się do naszych dzisiejszych lęków.
Całe pokolenie wyrosło w przeświadczeniu, że nie ma żadnych niebezpieczeństw geopolitycznych.
Te konflikty istnieją i nie trzeba ich daleko szukać. Wystarczy polecieć do Syrii, pojechać do Donbasu, a wcześniej do Jugosławii czy Czeczenii. Brakuje temu pokoleniu wyobraźni i empatii.
Oczywiście, łatwiej się żyje, gdy takie „nieprzyjemne” rzeczy wypycha ze świadomości. To, czego dokonuje Putin w ostatnim dziesięcioleciu, nie pozostawia złudzeń co do jego metod i intencji. A polskie władze robią wszystko, żeby jego scenariusz spełnić. Generalnie rzecz biorąc,
chodzi o sianie chaosu – które Dostojewski opisał w Biesach – „puszczanie dreszczy”.
Na razie sytuacja geopolityczna Polski się nie zmieniła, dalej jesteśmy między Rosją a Niemcami i bez silnego umocowania w strukturach międzynarodowych zostaniemy po prostu sami… zostaniemy połknięci.
Kiedy się czyta o historii Drugiej Rzeczpospolitej, szczególnie tej po śmierci Piłsudskiego, widać wyraźnie, jak podobne są zachowania władz. Cała ta obecna fikcja wielkiego mocarstwa – tromtadractwo, wsobność, podbijanie bębenka – niewiele się różni od tego, co wyprawiano wtedy. A wszyscy wiemy, jak to się skończyło.
Zrobiło się pesymistycznie. Czy widzi pani jakąś iskierkę nadziei na lepsze jutro?
Optymizm może dawać tylko wiara, że ludzie się obudzą. Myślę, że nadzieja jest w kobietach. Konserwatywne zapędy pozbawiają ich tego, co udało się zdobyć, to daje siłę gniewu, ale i świadomość, że sam gniew nie wystarczy. Polska jest bardzo ciekawym laboratorium pod tym względem: badania pokazują na przykład, że gdyby tylko kobiety głosowały, to PiS nie doszedłby do władzy. Młode kobiety są znacznie bardziej otwarte i progresywne niż młodzi mężczyźni. Jednocześnie jest w nich większa świadomość, że mają o co walczyć; widzimy początki samoorganizacji i poczucie odpowiedzialności za to, by trochę naprawić ten świat wokół. W tym niewątpliwie pokładam nadzieję – wierzę w kobiety.
Agnieszka Holland – reżyserka, przewodnicząca Europejskiej Akademii Filmowej w Berlinie.