Rząd potrzebuje zwycięstwa; zwycięstwo mobilizuje i generuje to, co Amerykanie nazywają momentum, „pędem politycznym”. Jeśli dodatkowo takie rozwiązanie mogłoby nastawić prorządowo chwiejny segment wyborców PiS czy Konfederacji lub doprowadzić do sporu między tymi partiami, to mówimy o politycznym strzale w dziesiątkę.
Bez zdecydowanych działań obecna koalicja zostanie za dwa lata, jeśli nie znacznie szybciej, zastąpiona rządem PiS i Konfederacji. Nie muszę tłumaczyć, co to by oznaczało. Tymczasem jednak większość reform kosztuje; koalicjanci nie są zgodni co do kierunku wielu z nich, a ambitne projekty, nawet jeśli przegłosowane, często potrzebują czasu, by przełożyć się na realną poprawę życia wyborców. Budowa energetyki jądrowej jest skrajnym, ale wymownym przykładem.
Jeśli więc obok innych reform można sięgnąć po neutralne kosztowo i akceptowalne dla wszystkich koalicjantów rozwiązania generalnie polepszające życie obywateli niczyim kosztem, należy to zrobić natychmiast. Rząd potrzebuje zwycięstwa; zwycięstwo mobilizuje i generuje to, co Amerykanie nazywają momentum, „pędem politycznym”. Jeśli dodatkowo takie rozwiązanie mogłoby nastawić prorządowo chwiejny segment wyborców PiS czy Konfederacji lub doprowadzić do sporu między tymi partiami, to mówimy o politycznym strzale w dziesiątkę.
Takie rozwiązanie jest pod ręką. Co więcej, rozwiązanie to może oswoić wyborców z mechanizmem obchodzenia prezydenckiego weta czy wewnątrzkoalicyjnego impasu i przysłużyć się później, w znacznie ważniejszych sprawach. Mówię o zarządzeniu referendum w kwestii legalizacji lub dekryminalizacji posiadania marihuany.
Legalizacja kanabinoidów nie jest w dziesiątce najbardziej palących problemów naszego społeczeństwa, ale nie jest też sprawa błahą. Powszechna i nieszkodliwa dla innych praktyka podlega dziś w Polsce okazjonalnej, a w praktyce uznaniowej i wybiórczej kryminalizacji. Prawo to nie jest źródłem powszechnych i niepotrzebnych tragedii tylko dlatego, że w praktyce podjęto decyzję o jego niestosowaniu w większości przypadków. Nie trzeba jednak dużej wyobraźni, by wyobrazić sobie praktyczny regres w tej kwestii, a nawet wybiórcze sięgniecie po to prawo w celu prześladowania niektórych grup czy osób. W piśmie liberałów nie muszę się też chyba rozwodzić ani o bezzasadności ścigania victimless crimes ani o trwałych szkodach, które taka polityka czyni autorytetowi państwa i policji, szczególnie w oczach młodych ludzi.
Sondaże pokazują jasno – spora większość Polek i Polaków popiera dekryminalizację marihuany, większość – jej legalizację. Elektoraty Razem i Konfederacji są tu zgodne, ba – są wobec tej perspektywy zdecydowanie najbardziej entuzjastycznie nastawione. Mało jest obszarów takiego konsensusu, mało jest kwestii, w której większość wyborców każdej partii oprócz PiS bez dodatkowego namawiania akceptuje kształtujący się europejski, liberalny konsensus. Trudno zrozumieć, dlaczego jeszcze nie sięgnięto po tak łatwe i oczywiste zwycięstwo.
Z punktu widzenia taktyki politycznej trudno też o lepszy moment i o lepszy precedens. Obudzenie w świeżych, nie okrzepłych jeszcze wyborcach Konfederacji ich libertariańskich instynktów to najlepsza szansa na przyciągnięcie ich z powrotem do proeuropejskiego, liberalnego centrum. Żaden segment wyborców Karola Nawrockiego nie jest tak podatny na zwrot jak wielkomiejski, dwudziestoparoletni fandom Mentzena; żadna dostępna od ręki reforma nie pasuje lepiej na koło zamachowe tego zwrotu.
Co jeszcze ważniejsze, wdrożenie tego rozwiązania, zamiast tradycyjnie generować trudności, byłoby w istocie źródłem dodatkowych zalet. Przedstawiona w parlamencie ustawa legalizująca marihuanę stwarzałaby poważny dylemat dla sił prawicowych. PiS byłby przeciwny, utrwalając swój „imidż” staroświeckich konserwatystów – imidż, który warto odświeżyć w umysłach najmłodszych wyborców. Konfederacja musiałaby zdecydować się co najmniej na zluzowanie dyscypliny partyjnej i dostarczyłaby najprawdopodobniej kilku głosów uzupełniających ewentualne absencje okazjonalnych konserwatystów z szeregów Koalicji. Parlamentarne imprimatur postawiłoby z kolei Karola Nawrockiego w bardzo nieciekawej sytuacji. Czy miałby pokazać się z samego początku jako wstecznicki, partyjniacki prezydent, a biorąc pod uwagę jego historię życia, hipokryta? Podpisać w kontrze do macierzystej partii? Pozwolić rządowi na łatwe zwycięstwo?
Załóżmy, że Nawrocki wetuje. Tutaj, w przeciwieństwie do wielu innych projektów, zabawa dopiero się zaczyna, cały czas z polityczną korzyścią dla rządu. Koalicja przegłosowuje w Sejmie referendum; PiS je bojkotuje – ale Konfederacja najprawdopodobniej nie. Przekroczenie progu 50% głosów, koniecznego do ważności referendum, pozwala na test mobilizacji głodnych zwycięstwa wyborców Koalicji – test, w którym Koalicja, Razem i liberalne skrzydło Konfederacji grają do jednej, pustej bramki. Co więcej, po wyniszczającym dla wyborców mniejszych partii sporze o „wybierania mniejszego zła” wszystkie te grupy zyskują nie tylko wspólny, ale konstruktywny, pozytywnie kojarzony cel.
Tak się buduje entuzjazm; tak się buduje szerokie poparcie; tak przyzwyczaja się wyborców do postrzegania kolejnych projektów reform jako wspólnych przedsięwzięć blokowanych przez partię i prezydenta niezdolnych do tworzenia konstruktywnych alternatyw. Tak tworzy się plan i ścieżkę kolejnych politycznych zwycięstw, w dużo ważniejszych sprawach.
Tak zwyciężać mamy.
