Żyjesz tu, teraz. Hic et nunc.
Masz jedno życie, jeden punkt.
Co zdążysz zrobić, to zostanie,
Choćby ktoś inne mógł mieć zdanie.
/Czesław Miłosz, Traktat moralny/
Każdy z nas ma głos. Przy jego pomocy – jakkolwiek wydaje się to odległe czy wręcz nierealne – sprawujemy władzę. Ktoś powie: „A cóż to za władza, raz na kilka lat, w którąś z niedziel, postawić krzyżyk przy tym czy innym nazwisku?” Ogromna. W wersji idealnej to władza wprowadzania zmian, to władza wybierania mądrych przed głupimi, to władza kształtowania rzeczywistości, to władza pchania całej wspólnoty – nawet tym jednym wyborczym ruchem – w określonym kierunku. To władza mówienia „Tak” lub „Nie” pomysłom, planom, szansom, ale również zagrożeniom, jakie niesie ze sobą oddanie owej władzy w takie czy inne ręce. To władza oceny rezultatów działalności dotychczasowych rządów, przedłużenia ich mandatu lub przeciwnie, decyzja o konieczności zmiany, gdy nasze interesy nie są odpowiednio reprezentowane, gdy rzeczy dzieją się nie po naszej myśli, a naszej wolności w państwie, jakie „się” ukształtowało robi się coraz ciaśniej i duszniej. To władza, która jednostkowym wyborem przyczynia się do trwania, a w dalszej perspektywie do zwycięstwa demokracji.
To władza jednostki, która nie jest bezsilna. A tej nie wolno powtarzać „Ja jedna się nie liczę. Co mogę zmienić?” Otóż wszystko. I to zarówno samodzielnie, jak i jako część wielkiego organizmu współpracujących ze sobą drobinek, jakie tworzą wspólnotę, społeczeństwo, państwo. Wszak pouczał poeta (co przypominać, tłuc do głów trzeba): „Nie jesteś jednak tak bezwolny,/A choćbyś był jak kamień polny,/Lawina bieg do tego zmienia,/Po jakich toczy się kamieniach./ I, jak zwykł mawiać już ktoś inny,/ Możesz, więc wpłyń na bieg lawiny (…)”. Trudne, a… takie proste…
Owa potężna władza oznacza również ograniczenie samych siebie (w imię zachowania wolności osobistej i gwarancji określonych praw) i oddanie się w czyjeś ręce. A chyba nikt z nas nie chce oddawać swojej wolności w ręce tych, którym nie potrafimy zaufać, w ręce niewprawne, chciwe,w ręce psujów, którzy z upodobaniem rozmontowują to, co z niemałym trudem wypracowali ich poprzednicy. Jak ich unikać? Drogę stanowi tu edukacja, szczególnie ta obywatelska, ale także zwykła wiedza, choćby próba dowiedzenia się „co w trawie piszczy”, co zapowiadają „budowniczy” bądź „burzyciele” demokracji, jaką przyszłość rysują, czy jest ona otwarta, zamknięta, czy jest wielowymiarowo korzystna (jak i dla kogo) i czy jest ona chociaż w minimalnym zakresie logiczna i racjonalna. George Orwell pisał niegdyś, iż „ludzie głosujący na nieudaczników, złodziei, zdrajców i oszustów, nie są ich ofiarami. Są ich wspólnikami”. O tym również musimy pamiętać szukając drogi dla zwycięstwa demokracji… Bo pobłądzić jest bardzo łatwo.
Zastanawiając się nad kondycją demokracji, nad opcjami przetrwania/zwycięstwa tego systemu pytamy dziś nie tylko o idee, partie, scenariusze sukcesu, sposoby głosowania, porządek prawny, ale również o ludzi. A raczej… przede wszystkim o ludzi, o każdego z nas. Bo od nikogo innego, ale właśnie od nas, każdego z osobna, nas jako wspólnoty, zależy sukces demokracji, sukces liberalnych swobód, przetrwanie praw obywatelskich, sukces… wolności.