Czym współczesny sport różni się od tego sprzed lat? Dziś jak nigdy liczy się zysk i pieniądze, które generuje. A sportowe zmagania są kolorową okładką dla krótkowidzów.
Pamiętam dobrze jedno z pierwszych wydarzeń sportowych, które wywarło na mnie nieodparte, wielkie wrażenie. Był 26 maja 1999 roku. Siedziałem razem z dziadkiem, wspólnie oglądając finał ligi mistrzów między Manchesterem United a Bayernem Monachium. Miałem 11 lat. Wcześniej, w drugim meczu półfinałowym „Czerwone Diabły” po pięknym i trudnym meczu odprawiły 3 : 2 Juventus Turyn z niezmordowanym Filippo Inzaghim w składzie. Bayern pokonał czarnego konia, Dynamo Kijów z błyskotliwym Szewczenką.
Mecz finałowy, rozgrywany na hiszpańskim Camp Nou sędziował łysy jak kolano i bardzo medialny włoski sędzia, Pierluigi Collina. Doliczony czas gry, do momentu którego Bayern prowadził 1: 0 po golu Mario Baslera, zapisał się w historii futbolu na zawsze. Dwóch zmienników, Teddy Sheringham i Ole Gunnar Solskjaer doprowadziło monachijczyków do granic rozpaczy, fanów MU do ekstazy szaleństwa a Alex Ferguson potwierdził całemu piłkarskiemu światu, że nos do dokonywania dobrych zmian w dobrym czasie ma jak mało kto. Był to wieczór pełen magii.
Podobnie jak Czerwonym Diabłom, kibicowałem reprezentacji Anglii. Wyspiarze grali bardzo twardo, nie poddawali się nigdy, gryźli trawę do końca. Niesieni niesamowitym akompaniamentem i dopingiem swoich kibiców uzbrojonych w trąbki i bębny, stanowili ogromne wyzwanie dla każdej przeciwnej drużyny. Artysta podań krzyżowych, przeglądu gry, rzutów wolnych i niezapomnianych, charakterystycznych „rogalowatych” dośrodkowań, David Beckham był moim wielkim, chłopięcym idolem towarzyszącym sportowej fascynacji.
Rok przed pamiętnym finałem LM, na mundialu we Francji, prowokowany przez Argentyńczyka Simeone „Becks” otrzymuje czerwoną kartkę. Anglicy dzielnie broniący się w dziesiątkę przegrywają w 1/8 finału w rzutach karnych po pudłach Paula Ince’a i Davida Batty. Ryczałem jak bóbr.
Z czasem apropo sportu było w moim życiu już mniej rzewnie, a bardziej gorzko. Kazimierz Deyna, granie dla kraju za psie jak na dziś pieniądze czy posady, takie rzeczy tylko w opowieściach. Jakiś rok temu „Gazeta Wyborcza” pisała o konsumowaniu życia przez dobrze zarabiających sportowców. Bodajże Jermaine Pennant przenosząc się z jednego klubu do drugiego, zapomniał zabrać ze sobą swojego luksusowego auta, które przez długi czas stało na parkingu. Piłkarz zapomniał, bo z powodu dobrobytu pamięć uległa cudownemu pogorszeniu.
Takie tuzy sportu jak młodszy ze znanych Ronaldo, mogą sobie pozwolić na dobieranie aut pod kolor koszuli. Tygodniowe zarobki, których ciężko pracujący ludzie nie zobaczą przez lata. Machina nakręca się jednak dalej, ludzie ciągle chcą oglądać okrągłą piłkę, 22 biegających za nią mężczyzn, podczas gdy stawka toczy się o coś znacznie więcej.
Dobrą migawką pokazującą punkt w jakim znajduje się sportowy świat, był moment przerwy w finale tenisowego Australian Open 2012. Djokovic trafia w siatkę, spada baner reklamowy sponsora. Grę przerywają „technicy” montujący ponownie niezbędne logo. Zabiegi wydłużają się, publika zaczyna się mocno niecierpliwić, ale logo jest logo, biznes jest biznes.
W czwartek w Polsacie Roman Kurkiewicz dyskutował z Ireneuszem Rasiem w sprawie organizacji zimowych igrzysk olimpijskich w Krakowie. Sytuacją powszechną jest to, że klasa polityczna chce przypinać sobie medale za organizacje imprez, które służą chwilowej euforii. W dłuższej perspektywie generują zadłużenie i koszty. Rządzący później stoją na stanowisku, że budują wspaniałe obiekty dla wszystkich i to dzięki tym obiektom ludzie tacy jak Stoch, Radwańska czy Janowicz mogą odnosić sukcesy 😉 Żłobków, szkół, czy kortów tenisowych dla zwykłych ludzi jest przecież w kraju nad Wisłą za dużo.
Wydaje się, że świat zostanie pożarty w całości przez konsumpcję, prostotę i nachalne dążenie do zysku za wszelką cenę. Jasnym światłem biją takie postaci jak świetny niegdyś brazylijski piłkarz Romario, który wraz z częścią społeczeństwa „kraju piłki” naświetla ważne dla ludzi problemy. Problemy, których nie rozwiąże się poprzez kreowanie medialnego szumu i pompowania pieniędzy w przedsięwzięcia dające pole do popisu i zarobku kolosalnym koncernom.
Kogo to jednak obchodzi? Show must go on, jak śpiewał kiedyś bardzo żywotny i mądry człowiek, dziś będący nie wiadomo jak mądry i wiadomo jak nieżywotny.