Oto stoimy nad ziemią tragiczną.
Pobojowisko dymi odwarem strzaskanych wspomnień i snów.
Lepkimi krwią pytaniami
zdejmujemy hełmy przyrosłe do głów.
Głowy – czerwone róże przypniemy hełmom pokoleń.
Krzysztof Kamil Baczyński, Miserere, 1940
W Polsce rozpatrywanie własnej historii – a więc właśnie pytania „Jak było?” – stało się niemal obsesją, co było w dużym stopniu odruchem obronnym wobec obcej dominacji. Analizowano przyczyny porażek, ale obraz przeszłości miał przede wszystkim podtrzymywać tożsamość. Namysł, jak przeszłość się zapamiętuje (jaka jest społeczna pamięć), był praktycznie nieobecny.
Zanim spróbuję odpowiedzieć, jaka polityka historyczna może być Polsce przydatna, trzeba kilka słów wyjaśnienia, dlaczego pytanie to stało się tak istotne i stawia się je nawet w środowiskach, które dawniej demonstracyjnie i programowo się nim nie zajmowały.
Dla wielu politycznych wspólnot przeszłość była pełna tak dramatycznych wydarzeń, że siła przeżyć z nimi związanych wraca przez kilka pokoleń, a pamięć o nich wcale nie blednie, a nawet staje się przedmiotem silnych i niebezpiecznych emocji. Tak się stało też i w Polsce. Społeczną pamięć Polaków dręczą problemy i traumy, których trudno było podejrzewać wcześniej.
Dziejowy moment, jakim był rok 1989, przynosząc niepodległość, nie ofiarował automatycznego wyzwolenia od tych traum z przeszłości. Pamięć społeczna ma swoją ogromną inercję, a z traumy wyzwolić się można tylko przez ujawnienie jej głębokich źródeł i gruntowny namysł nad własną biografią (w tym wypadku „zbiorową biografią”). Jest to też potrzeba nowej opowieści o sobie i gruntownie przemyślanego, odnowionego obrazu własnej przeszłości. W Polsce po roku 1989 nie podjęto się tego zadania, uważając z jednej strony, że „grzebanie się w przeszłości” utrudni tylko pochód ku przyszłości, a po przeciwnej stronie, że nasza zbiorowa biografia tryska zdrowiem i nie potrzeba jej żadnej terapii dla rzekomych traum.
Po roku 1989 dominowało przekonanie, że wcześniejsze wyobrażenia o przeszłości należy jedynie uzupełnić poprzez usunięcie ewidentnych kłamstw komunistycznej władzy i wypełnienie „białych (pustych) plam”, jakie zostawiła po sobie komunistyczna cenzura. Na tym miały się kończyć zadania wobec przeszłości. Problemów, jakie obrazy przeszłości mimo wszystko stwarzały, postawiono się jednak pozbyć przez dyskretne zapomnienie.
Jakiejkolwiek poważniejszej traumy nie sposób było w tej sytuacji diagnozować.
Jednostronnie heroiczną prezentację własnych dziejów uznawano często za wynik kompleksów wobec bogatszego Zachodu, a lekarstwem na „syndrom bohaterszczyzny” miały być często ironia i wyśmianie. Wszystko to działo się pod hasłem „idziemy w przyszłość, niech nam przeszłość nie przeszkadza”. Polityka historyczna przy tym podejściu była niepotrzebna, bowiem problemy z przeszłością chciano rozwiązać przede wszystkim przez zapomnienie.
Brak przemyślanej polityki historycznej stał się jednak jednym z istotnych powodów upadku Trzeciej Rzeczpospolitej.
Politycy formacji liberalnej, którzy z jak najlepszymi wynikami zajmowali się gospodarką, zupełnie lekceważyli to, że przeszłości nie da się wykreślić z życia politycznego. Z uporem kojarzono politykę historyczną z propagandą, głosząc tylko pozornie słuszne hasła, że przeszłością mają się zajmować historycy, a nie władze państwowe. Zapominano przy tym, że święta państwowe, ważniejsze rocznice, duże muzea, wreszcie programy szkolne dotyczące nauczania historii – to wszystko jest nieuchronnie domeną państwa. W polskiej pamięci zbiorowej powstały groźne deficyty pogłębione fatalną polityką szkolną, przy której nauczenie historii kończyło się na okresie poprzedzającym pierwszą wojnę światową. Mimo że w latach 2007–2016 podjęto budowę dwóch ważnych muzeów w Gdańsku, polityka historyczna nie cieszyła się wśród liberałów dużą popularnością. Zdominowany przez formację liberalną Sejm nie zdobył się nawet na tak oczywistą inicjatywę, jak uczynienie 4 czerwca świętem niepodległości.
Opozycja wobec Trzeciej Rzeczpospolitej nie popełniała błędu lekceważenia przeszłości. Z rewindykacji historii uczyniła niemal jedno ze swoich głównych haseł. Muzeum Powstania Warszawskiego było źródłem pierwszego poważnego sukcesu politycznego Lecha Kaczyńskiego na jego drodze do prezydentury. Obojętności wobec historii przeciwstawiono kult przeszłości, którą mieli wypełniać sami nieposzlakowani bohaterowie, przed którymi skłonić głowę mają inni, niewdzięczni lub nieświadomi polskich zasług. Gdy tylko ta opozycja uchwyciła ster władzy, doszło do zasadniczej zmiany kierunku polityki historycznej. Problem z polską historią zdiagnozowano w ten sposób, że to nie Polacy go mają, tylko inni, przede wszystkim Zachód, który polskiej historii nie rozumie i nie tylko nie potrafi uznać polskiego bohaterstwa, lecz także całkiem niesłusznie formułuje pod polskim adresem różne oskarżenia (choćby „polskie obozy koncentracyjne”). Punktem kulminacyjnym tego trendu była katastrofalna ustawa o IPN, z której przyszło się wycofywać.
Wszystko to razem spowodowało, że PO na spółkę z PiS-em doprowadziły do fatalnego stanu polskiej świadomości historycznej. O ile o „polityce historycznej” Trzeciej Rzeczpospolitej można powiedzieć, że była wątła i traktowana jak niechciane dziecko, o tyle aktywna i energiczna polityka PiS-u po roku 2016 okazała się słoniem w składzie porcelany. Atak na rzekomą „politykę wstydu” (jak polemicznie nazywano postulowany przez Jana Józefa Lipskiego „krytyczny patriotyzm”) nie pozwalał na mówienie o traumie i dochodzenie do jej źródeł. Zamiast tego stwierdzono, że polskie kompleksy (w istocie pozorne i nieuzasadnione) są schorzeniem, na które najlepszym lekarstwem jest poczucie dumy narodowej i solidna dawka narodowej symboliki.
Dodać trzeba, że Polska jest przedmiotem zaplanowanych i agresywnych działań ze strony rosyjskiej, co jest możliwe dzięki internetowi i mediom społecznościowym. Ta niezbyt nawet dyskretna „pomoc” ze Wschodu musi dzisiaj koniecznie być brana pod uwagę, gdy dyskutuje się o kwestiach polityki historycznej. Rosyjska propaganda w polskim internecie usilnie stara się o to, aby również taką dziedzinę, jaką jest pamięć społeczna, opanował chaos. Wyniki są widoczne. Partyzantka powojenna (czyli tzw. „żołnierze wyklęci”) zaczęła się niekiedy okazywać ważniejsza od powstania warszawskiego i AK, a pamięć o wydarzeniach na Wołyniu w roku 1943 od pamięci o Katyniu. Można też znaleźć w księgarniach książki o Wielkiej Lechii będącej rzekomo polsko-rosyjskim wielkim pogańskim królestwem. I nikt się nie oburza, że można szerzyć takie bzdury. Przykłady da się mnożyć.
Taki jest dzisiaj punkt wyjścia, który trzeba wziąć pod uwagę, jeśli się pyta o politykę historyczną mającą odwrócić fatalną obecną sytuację. Jaka powinna być ta polityka historyczna?
Należy powrócić do dyskusji, czym winien być „patriotyzm krytyczny”, i kwestie te potraktować z najwyższą powagą. Patriotyzm z oczywistych względów nie powinien być bezkrytyczny (choć taki bywa). Słowo krytyczny nie powinno oznaczać jednak szargania świętości. Odsłanianie ciemnych stron własnej przeszłości nie jest też szarganiem świętości ani nie powinno być czynione w tym duchu. Krytycyzm ma budować patriotyzm, a nie go kwestionować czy wyśmiewać. Jan Józef Lipski, autor tego pojęcia, pisał o patriotyzmie krytycznym, aby zapobiec zawłaszczeniu polskiej pamięci społecznej przez komunistyczno-moskiewskie manipulacje polską świadomością historyczną. Obawiał się, by Polakom nie odebrano duszy, mamiąc ich nacjonalizmem podszytym moskiewską propagandą. Wydaje się to kwestią jak najbardziej aktualną. Bezkrytyczny patriotyzm (właściwa nazwa nacjonalizmu) otrzymuje i dzisiaj finansowanie z Moskwy, a organizacje, które go podtrzymują, mają charakter podobny do tych z czasów PAX-u i Bolesława Piaseckiego.
Należy przywrócić właściwą rangę nauczaniu historii w szkole. Mogłaby być ona obowiązkowym przedmiotem maturalnym. Szkolne nauczanie historii trzeba zorganizować tak, aby obejmowało w sposób nie do pominięcia czas aż do roku 1989. Być może programy szkolne należałoby przebudować, aby zaczynać od współczesności i cofać się do epok dawniejszych. Takie podejście mogłoby być uzasadnione tym, że przeszłość można rozumieć tylko wtedy, gdy się rozumie własną teraźniejszość. Zresztą mniej szkodliwy jest brak wiedzy o starożytnych Sumerach niż o drugiej wojnie światowej i tym, czym był stalinowski GUŁ-ag.
Świętem narodowym – na równi z 11 listopada – winien być 4 czerwca.
Będzie to wymagało bardzo poważnej debaty na temat wydarzeń tamtego okresu i wykazania, jak wielkim sukcesem jest osiąganie celów politycznych w procesie negocjacji i kompromisów oraz jak ma się to do głęboko zakorzenionego romantycznego stereotypu nieustępliwej walki i powstań.
Istotną częścią polityki historycznej winna być polityka muzealna. Nie jest prawdą, że w Polsce mamy do czynienia z nadmiarem muzeów. Budowa Muzeum Historii Polski się przeciąga i wciąż nie została dokończona. Należy ją z całą pieczołowitością kontynuować. Cytadela warszawska to znakomite miejsce na jego lokalizację (konieczne są tylko zmiany w fatalnie obsadzonym Muzeum X Pawilonu). Już jednak Wrocław nie posiada Muzeum Polskiego Osadnictwa na Ziemiach Zachodnich, a byłby na taką placówkę najodpowiedniejszym miejscem. Dramatyczny fragment naszych dziejów pozostaje tam bez oprawy muzealnej. Użyteczne byłyby też inne inicjatywy muzealne, takie jak Muzeum Dawnej Rzeczypospolitej czy Muzeum Europy Środkowej. Postulowałbym nawet Muzeum Romana Dmowskiego (właśnie tak! – aby postać ta nie stawała się przedmiotem uproszczonych legend. Muzeum mogłoby się mieścić na Targówku w Warszawie, gdzie Dmowski się urodził). Oczywista jest potrzeba stworzenia muzeum wojny z roku 1920.
Rzecz jasna każdy pomysł na muzeum może być tyleż atrakcyjny, co kontrowersyjny. Budowa dużego muzeum to przede wszystkim tworzenie opowieści (a nie zbieranie eksponatów). W każdym jednak wypadku proces zakładania muzeum dobrze poprzedzić publiczną debatą. Trzeba też zdawać sobie sprawę, że powstanie muzeum ściąga turystów, a region czy miasto, które poważnie myślą o turystyce, muszą mieć swoje muzeum. Temat historyczny jest często najciekawszy. Poszczególne regiony Polski czekają więc na swoje regionalne polityki historyczne.
Wiele kontrowersji budzi Instytut Pamięci Narodowej. Uważam, że samo już archiwum komunistycznej policji politycznej z czasów PRL-u zlokalizowane w jednej instytucji stanowi swoiste miejsce pamięci. IPN wymaga jednak głębokiej reformy i spluralizowania, co poniekąd oczywiste ze względu na upływ czasu. Dyskusja o okresie PRL-u, ludzkich postawach z tamtego okresu – odwadze, poświęceniu, tchórzostwie, zdradzie i podłości – nie została wcale zakończona. Będzie ona prowadzona, podobnie jak dyskutuje się o sensowności powstania listopadowego czy styczniowego. IPN może być w tym zakresie instytucją jak najbardziej przydatną.
Niemałe kontrowersje budzą w Polsce „pomniki radzieckie”. Wobec tego „dziedzictwa przeszłości” też należy prowadzić świadomą politykę. Część z nich w naturalny sposób niszczeje. Nie ma powodów, aby zachowywać straszydła takie jak pomnik w parku Skaryszewskim w Warszawie ani pomnik gen. Berlinga na Saskiej Kępie, urągający wszelkim kanonom estetyki. Jednak rozbiórka wszystkich tych monumentów na mocy nakazu administracyjnego byłaby kosztowna i nie jest chyba potrzebna. Pewną część pomników z czasów PRL-u należałoby opatrzyć tablicą z odpowiednim komentarzem. W taki sposób obiekt dawnego kultu stawałby się ilustracją tego, czym była totalitarna władza i jej propaganda.
Bardzo szczególnym miejscem są cmentarze żołnierzy Armii Czerwonej. Miały one znaczyć granice imperium. Należałoby przede wszystkim stwierdzić, czyje groby się tam znajdują. Armia Czerwona była wielonarodowa (co najmniej jedna czwarta to Ukraińcy, ale byli w niej też Białorusi, Kazachowie, Uzbecy itd.) i to należałoby dzisiaj uszanować, umieszczając odpowiednie wyjaśnienia (co należy uprzedzić badaniami). Cmentarze te nie należą tylko do Rosjan. Żołnierze ci nie muszą leżeć pod czerwoną gwiazdą, zwłaszcza jeśli byli wyznawcami prawosławia, judaizmu czy islamu. Wśród żołnierzy Armii Czerwonej poległych w Polsce było też wielu Polaków. Ich groby bezwzględnie należałoby zidentyfikować.
Polityka historyczna ma też ogromne znaczenie dla polityki zagranicznej. Instytuty Polskie, z siedzibami w stolicach europejskich, których organizacyjną czapką (co nie znaczy centralą) winien być Instytut Mickiewicza (osobiście postulowałbym, aby wszystkie instytuty nosiły taką nazwę na wzór Instytutów Goethego czy Cervantesa) również mogłyby być istotnym narzędziem polityki historycznej. Zachód istotnie cierpi na deficyt wiedzy historycznej w Europie Środkowej i Wschodniej. Dobrze, by Polska współdziałała z innymi państwami i ośrodkami intelektualnymi tego regionu, tworząc wspólną opowieść, jaką trzeba zaszczepić całości kontynentu.
Istotną częścią polityki historycznej musi pozostać dbałość o polskie dziedzictwo kulturowe na Wschodzie, w szczególności na ziemiach wschodnich Drugiej Rzeczpospolitej. Oczywiste jest, że skuteczna dbałość o to dziedzictwo może być tylko wynikiem współpracy z tymi, w czyich rękach dziedzictwo to się znajduje, tzn. przede wszystkim z Ukraińcami. Białorusinami i Litwinami. Wymaga to starannego przemyślenia, jak interpretuje się wspólną przeszłość i jak się o niej opowiada. Oczywiste jest, że są ważne punkty na Zachodzie, którym również należy poświęcać uwagę, jak chociażby miejsca pamięci związane z polską emigracją jakich pełne są Paryż czy Londyn.
Polityka historyczna w wymiarze międzynarodowym ma służyć pojednaniu i wzajemnemu szacunkowi. Okazuje się natomiast całkowicie nieefektywna, a nawet przeciwskuteczna, gdy jest jednostronnym domaganiem się uznania własnych zasług i oczekiwaniem od innych, by przyznali się do win.
Niezbędne na koniec są jeszcze trzy ogólne uwagi, z konieczności bardzo skrótowe.
Polityka historyczna musi mieć odpowiednie wsparcie w badaniach historycznych, nie można jej jednak rozważać w oderwaniu od kwestii finansowania całej nauki. Nie ma przecież żadnych powodów, aby nauki historyczne były w jakikolwiek sposób uprzywilejowane. Polityka historyczna związana jest więc z całością polityki naukowej.
Dodać trzeba, że przemiany samych nauk historycznych ostatnich dekad (można je nazwać niemal rewolucyjnymi) polegają coraz bardziej na uwzględnianiu nie tylko pytania „Jak było?”, lecz także: „Jak to jest społecznie zapamiętywane?”. Zauważa się przy tym, że jak indywidualna biografia może być napiętnowana traumą, tak głęboka trauma może dręczyć biografię zbiorową. Na tym tle Polska była przypadkiem wyjątkowym i szczególnym. Rozpatrywanie własnej historii – a więc właśnie pytanie „Jak było?” – przybrało w Polsce siłę niemal obsesji, co okazało się w dużym stopniu odruchem obronnym wobec obcej dominacji. Analizowano przyczyny porażek, ale obraz przeszłości miał przede wszystkim podtrzymywać tożsamość. Namysł nad tym, „jak przeszłość się zapamiętuje (jaka jest społeczna pamięć)?” był praktycznie nieobecny. Były to i są schematy myślenia silnie zakorzenione nie tylko w świadomości potocznej, lecz także w środowisku akademickim. Zmiana w tej dziedzinie wymaga więc istotnego wysiłku intelektualnego.
Jakiekolwiek działania w dziedzinie polityki historycznej muszą wyrastać z aktywności społecznej. Polityka historyczna winna być prowadzona przez różnorodne grona społeczne, wspierane przez państwo, a polityka państwowa winna wspierać różne nurty pamięci i dbać o stan debaty publicznej.
Istotnym lepiszczem każdej większej wspólnoty politycznej są jej wyobrażenia o przeszłości. Polskie społeczeństwo wskutek całego wieku XIX, drugiej wojny i okresu komunizmu jest nośnikiem wielu traum związanych z przeszłością nękających „zbiorową biografię”. Dlatego polityka historyczna dotyka w Polsce niemal wszystkich dziedzin życia. Od tego, jak się ją kształtuje, zależy kultura polityczna, otwartość społeczeństwa i kondycja demokracji.
Zdjęcie: pomnik radziecki w Łężycach, fot. Topory (CC BY-SA 3.0)