Od kilku dni kraj żyje eskalacją konfliktu pomiędzy ks. Lemańskim a abp. Hoserem. Wbrew uproszczeniom i temu, co chcieliby insynuować krytycy proboszcza z Jasienicy, nie jest to konflikt pomiędzy kościołem praworządnym, tradycyjnym i wiernym swej nauce (który miałby w tej narracji reprezentować arcybiskup), a kościołem eksperymentującym, pragnącym się przystosować i przypodobać światu, wątłym doktrynalnie. Ks. Lemański nie zaprzeczył, nie podważył w żadnej wypowiedzi nauki swego kościoła. Jedyne co podważył to zasadność, a może i nawet etyczność metod i stylu, które w krzewieniu tych nauk obrała aktualna większość polskiego Episkopatu. Nie mamy do czynienia ze sporem doktrynalnym, herezją, czy odszczepieństwem. Mamy do czynienia ze sporem personalnym, z odważnie sformułowanym sądem, iż duża część liderów polskiego kościoła się do pełnienia swoich funkcji nie nadaje, a udowadnia to zaistniały, często niewypowiedziany konsensus co do budzącego duże wątpliwości modus operandi.
W zakresie każdego z trzech głównych osi sporu rację ma, w mojej osobistej ocenie, ks. Lemański. Jest przeciwko in vitro z mrożeniem i niszczeniem zarodków ludzkich, ponieważ tak głosi nauka kościoła. Spór z abp. Hoserem na tym polu przebiega gdzie indziej. Lemański krytykuje sposób, w jaki kościół o problemie in vitro mówi. A w tym przypadku właśnie czytelnie dostrzegamy, że kościół niepotrzebnie swój styl publicznego wypowiadania się podpatruje u tzw. niepokornych. Zamiast języka nauczania ewangelicznego, odczuwalnej w słowach, niezachwianej empatii i miłości bliźniego, zamiast braterskiego napomnienia wypowiedzi wielu polskich hierarchów, z Hoserem na czele, nazbyt często przybierały formę publicystycznej filipiki zorientowanej na cel przebicia poprzedniej filipiki co do ostrości, gwałtowności sformułowania stanowiska. W efekcie, rzecz jasna, raniły ludzi, którzy do in vitro uciekli się w atmosferze autentycznej rozpaczy, a w końcu zupełnie niesprawiedliwie stygmatyzowały i najzwyczajniej obrażały ludzi niczemu tutaj nie winnych, mianowicie dzieci urodzone dzięki in vitro. Można być krytykiem etycznych wad in vitro, ale unikać krzywdzenia ludzi i zwyczajnej impertynencji. Pokazuje to przykład ks. Lemańskiego.
W sprawie dialogu ze „starszymi braćmi w wierze” ks. Lemański jest, jako żywo, kontynuatorem filozofii postępowania Jana Pawła II. Jest pryncypialnym przeciwnikiem antysemityzmu, a nie tylko księdzem odbębniającym publicznie w czasie kazania obligatoryjne formułki o miłości bliźniego, by zaraz na stronie pozwalać wyjść starym upiorom polskiego katolicyzmu znów na powierzchnię. Przykłady autentycznych win naszych rodaków wobec Żydów w strasznym kontekście wywołanej przez Niemców wojny i ich zbrodni, ks. Lemański traktuje jako newralgiczne punkty zaczepienia dla ważnego przeżycia duchowego, jakim jest ekspiacja, zadośćuczynienie, próba naprawy win. Nie własnych win, ale jednak także w kościelnym i religijnym oglądzie świata naród zajmuje miejsce ważne, jako wspólnota i punkt odniesienia dla życia człowieka. A skoro tak to wina cudza rodaka, jest przeżywana jako grzech, do którego sumienie każe się odnieść. Abp Hoser, który od początku posługi Lemańskiego nie ustawał w krytyce jego gestów i otwartości na dialog chrześcijańsko-żydowski ma tutaj zupełnie inną wrażliwość. Niezależnie od tego, czy jego uwaga na temat obrzezania, jako miał poczynić wobec Lemańskiego, jest wystarczającym powodem do przypisania mu antysemityzmu (takie głosy się pojawiły i przyznam, że się skłaniam ku temu poglądowi), to na pewno w sporze z Lemańskim o podejście do relacji z Żydami jest w błędzie. Zawsze potrzeba dialogu, gdyż jest on fundamentalną przesłanką dla wypełnienia zobowiązań, jakie ciążą na nas w postaci Drugiego Przykazania Miłości.
W końcu ks. Lemański podejmuje także wątek, stanowiący oś pontyfikatu obecnego papieża Franciszka. Krytykuje zarówno materialną wystawność życia niektórych polskich hierarchów i kontrastuje to z bardzo jasnym nauczaniem papieża. Ale, co nawet ważniejsze, poddaje niezwykle w Polsce potrzebnej krytyce mentalność i pewne niedobre cechy charakteru, które u wielu biskupów dostrzegam niestety i ja: wyniosłość, arogancję, butę, brak samokrytyki powiązany z przekonaniem o własnej moralnej nieomylności, arystokratyczne ciągoty w kontaktach ze zwykłym człowiekiem. Także i tutaj podpisuję się pod diagnozą ks. Lemańskiego, który własnym życiem w swojej parafii daje zresztą sam świadectwo potrzeby skromnego życia kapłańskiego.
Warto zauważyć, że kontynuacja linii Jana Pawła II w odniesieniu do Żydów, współbrzmiąca z obecnym papieżem krytyka wyniosłości i nieskromnego życia oraz odrzucenie wyzutej z miłości bliźniego retoryki niektórych publicznych wystąpień ludzi kościoła nie tworzy obrazu jakiejś „liberalnej wersji kościoła”. Ten zarzut jest nietrafiony. Prawdą natomiast jest to, że Lemański zdecydował się na zderzenie ze swoim bezpośrednim przełożonym w instytucji, w której podległość hierarchiczna jest zasadą, wynikającą z treści ślubów. Jako człowiek stojący na zewnątrz hierarchii, ale wewnątrz Kościoła rozumianego jako wspólnota wszystkich wiernych, za ważniejsze od tego uważam jednak staranie o to, aby polski kościół przestał iść dalej drogą wskazywaną mu przez publicystów niepokornych i polityków pisowskich. Mniej konfrontacji i potępiania, więcej dialogu i prostej miłości bliźniego.
Wszyscy jesteśmy grzesznikami. Jako grzesznicy jesteśmy sobie równi. Niechaj więc pełniący wysokie urzędy grzesznicy dopuszczą do siebie myśl, że także zdarzyło się im pobłądzić, a nie uciszają dekretami posłańców przynoszących im te niewygodne wieści.